A lato przyszło pieszo -Nie przyszło, lecz przyszła. Dzisiaj, dokładnie o 13.28. Bo słusznie Alfons Mucha przedstawia je jako damę. Ona u niego trwa, poniekąd w leniwym oczekiwaniu.
Już łąki nim się cieszą
I stoją całe w kwiatach
Na powitanie lata.
Ja jestem z dobrej szkoły Greka Zorby, który uważał, że kobietom należy dawać wszystko co chcą. Nie można więc latu odmówić pocałunków, skoro ich oczekuje. Kto nie lubi, niech przynajmniej przytuli ją serdecznie. Choćby brzozę.
Pomyślałem dziś o innej kobiecie. Widziałem ich oboje z dziesięć lat temu u fryzjera. On mężczyzna sędziwy, wysoki i trzymający się prosto, ona w podobnym wieku, drobna. Wpatrzona w jeden punkt i jak dziecko trzymająca go za rękę.
Dowiedziałem się, że przyprowadza ją co tydzień. To był chyba Alzheimer. Nie mogło to czesanie jej uzdrowić, ale pozwalało zachować kobiecą godność. Kiedy wychodzili, troskliwie pochylał się nad nią, a ona drobiła nieobecna. Zrozumiałem, że oboje są ponad chorobę.
Moje poetyckie doświadczenia pochodzą jeszcze sprzed epoki poezji śpiewanej. Poznawałem "na sucho" wiersze, które dziś brzmią tylko muzyką. Nie zawsze dobrze im zrobiła, bo może szlachetniej wzruszać się bez wspomagania. Bywa jednak, że muzyka i interpretacja dorównują poezji i powstaje dzieło genialne. Tak jest z "Pieśniami" Gałczyńskiego z muzyką i w wykonaniu Marka Grechuty.
Z trzech dostępnych w Youtubie wykonań, wybieram najpóźniejsze, z recitalu w Teatrze STU w 1990 r. Nie śpiewa już doskonale. Widać po nim, że jest chory i musi włożyć w śpiew wiele wysiłku. On zawsze był autentyczny aż do bólu (dosłownie) i tu to widać. Tym bardziej to wykonanie pasuje do obrazu, który widziałem u fryzjera. Bo jest o nieustającym uwielbieniu.
Poniżej cały tekst pieśni pierwszej. Grechuta śpiewa z niej tylko dwie ostatnie strofy. Najpiękniejsze.
Gdy próg domu przestępujesz,
to tak jakby noc sierpniowa
zaszumiała wśród listowia,
a ty przodem postępujesz.
A za tobą cienie ptasie,
szczygieł, gil i inne ptaki.
Świecisz światłem wielorakim
od sierpniowej nocy jaśniej.
Bo ty jesteś ornamentem
w gmachu nocy, jej księżycem.
Przesypujesz światła w ręku
z namaszczeniem jak pszenicę.
U twych ramion płaszcz powisa
krzykliwy, z leśnego ptactwa
długi przez cały korytarz
przez podwórze, aż gdzie gwiazda
Venus. A tyś lot i górność
chmur, blask wody i kamienia.
Chciałbym oczu twoich chmurność
ocalić od zapomnienia.