poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Sprawy najbardziej zagadkowe


poster Kellar, created by The Strobridge Litho. Co., Cin'ti & New York [1900]
Do zjawisk nadprzyrodzonych mam stosunek dwoisty.  Nie jest mi dane doznawać rzeczy niezwykłych i prawdopodobnie  Tamten Świat tymczasowo machnął na mnie ręką, być może po tym, kiedy nie dałem się mu nabrać (opisałem to wydarzenie tutaj).

Jednakże wcale nie jestem przekonany, że To się nie dzieje i szanuję świadectwo innych. Postawa moja jest lekko asekurancka: nie widziałem, ale nie wykluczam, a już w żadnym wypadku nie mam zamiaru sprawdzać i  zapraszać Komandora.

W jakiś sposób nawet opowiadam się za Nieznanym, bo szczerze nie cierpię przemysłu, który je wykorzystuje eksploatując ludzką słabość. Pogardzam okultyzmem, ezoteryką, paramedycyną (zwłaszcza homeopatią), astrologia, ufologią itp.

To niezły biznes i prawdziwe opium dla ludu, który nie ma głowy do naukowej wizji świata i gotów jest płacić za uproszczony bryk. Stąd już tylko krok do skrótów w pojmowaniu polityki czy ideologii. I wtedy robi się straszno, bo podnosi się mgła, przemieszana z oparami helu i mrok rozświetlają płomienie pochodni.

Nieznane jako doznanie osobiste, zjawisko poetycko-metafizyczne, w żadnym wypadku komercyjne i nigdy polityczne.

Jednak i tu jest pewna granica, bo należy szanować intymność zaświatów.
 Hans Castorp kilkoma krokami podszedł do stopni przy drzwiach wejściowych i krótkim ruchem włączył białe światło elektryczne.
T. Mann: Czarodziejska góra, rozdz. Sprawy najbardziej zagadkowe

środa, 24 sierpnia 2011

Opowieści prawdziwe

Kończą się wakacje i powoli wystyga miłosny Midsummer Holiday Number. Jeszcze podsumujemy tę wcale nie słodką antologię, a tymczasem (do 15 października) proponuję rubrykę Opowieści prawdziwe.

Byłyby to opowieści zabawne, pouczające i może nawet straszne. Warunek jest jeden: zamieszczający powinien być przekonany o autentyczności relacji. Służę również ewentualną pomocą redakcyjną (pisz tutaj).

Oczywiście będą się ukazywały nowe, zwyczajne posty, ale wrócić do opowieści będzie można klikając na stałą miniaturkę, krówkę po prawej.

Na początek coś drobnego i lekkiego: fragmenty akt sądowych, które pochodzą z wiarygodnego prawniczego źródła.
Wyjechałem z żoną furmanką na pole, a tam oskarżona zaczęła rzucać w moją żonę kamieniami. Krzyknąłem wtedy: Niech pani przestanie rzucać, bo może pani trafić konia w oko.
Z pozwu rozwodowego
Pozwana nie zajmowała się domem, lecz razem z matką chodziła po wsi na różne rozrywki, jak śluby czy pogrzeby znajomych oraz skubała pierze u sąsiadów...
Z odpowiedzi na pozew:
Nie jest prawdą, aby pozwana zajmowała się tylko rozrywkami, jak twierdzi powód. Jeśli chodzi o pogrzeby, to trudno je w ogóle uważać za rozrywkę, gdyż i tak pogrzebów tych w miejscowości R. bywa niewiele, najwyżej 1-2 rocznie...

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Podróż w górę rzeki


Autor nieznany, Zachód słońca nad Amazonką (1920-30), ze zbiorów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych
Był Bouszek, ja i Jerzy – kochany, liryczny, dowcipny. Jacht należał do Bouszka. Już nie pamiętam dlaczego nie płynęliśmy na żaglach, chyba maszt był złamany. Załadowaliśmy prowiant i paliwo, bo mieliśmy parę dni iść na silniku w górę rzeki.

Przed tygodniem Bouszkowi urodził się syn Aleksander i świętowaliśmy cały ten dzień, radośnie kręcąc się po rozlewisku. Dopiero o zmierzchu dotarliśmy do ostatniej miejscowości, za którą było już tylko ujście dwóch rzek. Mieliśmy wpłynąć w prawą, bardziej leniwą, piaszczystą i dziką. Lewa była eksploatowana i można tam było spotkać pchacze z barkami.

Po wyjściu z tawerny wzruszony Bouszek machnął tylko, w którym kierunku trzeba nam płynąć  i zapadł w sen.

Płynęliśmy niemal bezgłośnie, w świetle księżyca i po gładkiej wodzie. Biały pokład gęsto obsiadły jasne  ćmy i gadałem z Jerzym o życiu. Miał go przed sobą dziesięć lat tylko.
1977
dobrze miał w czubie nawigator
skinął na tawernę
ruszyła ku nam
senna kelnerka
kwaśne piwo
zagryzaliśmy
przypaloną kiełbasą
- My tu jeszcze wrócimy.
- Wy nigdy nie wracacie.
o zmroku nuciliśmy
They never come back
rzeczywiście
już nigdy
nie byliśmy
w Zegrzynku

niedziela, 21 sierpnia 2011

Pożyteczny oprawca


Bliżej zaś, niedoperzów siostrzyczki, ćmy, rojem
Wiją się, przywabione białym kobiet strojem,
Mianowicie przykrzą się Zosi, bijąc w lice
I w jasne oczki, które biorą za dwie świéce.
Na powietrzu owadów wielki krąg się zbiera,
Kręci się grając jako harmoniki sfera;
Ucho Zosi rozróżnia wśród tysiąca gwarów
Akord muszek i półton fałszywy komarów.
A. Mickiewicz, Pan Tadeusz. Ks.VIII, Zajazd
Jam nie Zosia, ale poczułem go boleśnie na karku, a potem lewym uchem usłyszałem ten fałszywy półton. Wiedział komar, że z tej strony słyszę gorzej, chciał oblecieć i uderzyć prosto w czoło. Nie przypuszczał, że przyglądam się z bliska koronkowej robocie rozpiętej ponad płotem, między winoroślą a cherlawą akacją.

Pająk w ciągu sekundy przebiegł ze środka na obrzeże sieci, skrępował ofierze odnóża, a potem już metodycznie owijał ją obracając pod sobą czterema przednimi nogami.

Tak szybko - w latach 60. gdzieś na Mazurach - pakowała (i to nie używając nóg) Janina Przygoda, kierowniczka miejscowego GS-u. Ale to były śledzie z wdziękiem chluśnięte z beczki na gazetowy papier. Tu bądź co bądź istota żywa, opita gorącą krwią korespondenta.

Kiedy kokonik nadawał się do transportu, przeciągnął go (patrz bliżej) do środka sieci, żeby w razie czego biec w inne miejsce. Teraz owinął grubiej i przybliżył straszliwą paszczę…

Nie idzie mi z krajobrazem, architekturą i ludźmi, ale udają mi się zdjęcia makro, bo kocham ten mały światek i włażę, gdzie nikomu nie chciałoby się. Jak nigdzie widać tu fantazję, ale też staranność natury, niezwykłe zestawy barw i czystą poezję.

To świat w pigułce i tak jak wielki wstrząsający, bo przepełniony seksem oraz przemocą.

piątek, 19 sierpnia 2011

Powódź

Idą burze i deszcze nawalne. Pasuje mi tu ten obraz (1870)  Johna Everetta Millaisa zatytułowany “Powodź”. Właściwie to grawerunek - tak do początków wieku XX robiono reprodukcje kolorowych obrazów.

Upływ czasu służy kiczowi. Stare, niezależnie od  wartości artystycznych, pięknieje. A to jest kicz oczywisty, bo przesładza postaci i odwołuje się do niezaprzeczalnych odruchów serca.

Oto sytuacja teoretycznie możliwa: dziecko i kot w kołysce unoszącej się na wodach powodzi. Już jest po deszczu, maleństwo nieświadome niebezpieczeństwa jest zadziwione ptakiem na gałęzi lub kropelkami deszczu. Gdyby dziś takie zdarzenie prawdziwe uchwycił fotograf, zdjęcie zrobiłoby światową karierę. Dzieło wydumane nie przekonuje, choć bardziej ckliwych (zwłaszcza opatrzonych w youtubowych składankach) może wzruszać. I jeszcze ten kontekst biblijny (Mojżesz)...

Czuje się, że obraz nie wynikał z głębokiego przeżycia artystycznego (podobno żona malarza skłoniła go do zarzucenia poszukiwań twórczych i ostro pędziła do pracy; mieli ośmioro dzieci).

Czas wszakże uszlachetnia i ten XIX wieczny kicz wisi w Manchester Art Gallery.
------------------------------------------------
Idą burze i deszcze nawalne. W taką porę powtarzam wspaniały wiersz Tomka Wacha. Cytowałem już go kiedyś, ale dobrej poezji nigdy za wiele. Warto go przeczytać, zwłaszcza, że cukru tam ani ziarenka i jest szczery do bólu (dziś wiadomo, że pisał  go człowiek umierający).

Tomek nie wydal za życia żadnego tomiku i ten wiersz nie znajdzie się pewno w żadnej antologii. Ocalmy go jeszcze raz:
Na rok 2009
Niezrozumiałe
choć przewidywalne
są wiatry porywiste i deszcze nawalne
świat rzeczy
bez ludzkiego sensu
i wiadomych znaczeń
narodziny i śmierć pojęte inaczej
naturalna i stała martwota kamienia
o której powiadamy
że to jest z milczenia
w niepotrzebnym wysiłku
wielkiej gorliwości
tworzenia wizerunku
z bezkresnej nicości.
Tomasz Wach 

środa, 17 sierpnia 2011

Cyrano


Ten wpis jest załącznikiem do Midsummer Holiday Number. (Czas upływa bezlitośnie: na literacką miłość zostały zaledwie dwa tygodnie.)

Zanim na dobre nie obudził mnie z niewinnego snu pewien Grek o nazwisku Zorba, snułem się po romantycznych, jałowych ścieżkach, gdzie miłość jest tyleż gwałtowna co skryta, a zwykły pocałunek najśmielszym z marzeń.

Działo się tak między innymi za sprawą tego filmu, który obejrzałem jakieś dziesięć lat po premierze (w końcu lat 50. i początkach 60. w Polsce był najlepszy repertuar filmowy na świecie - w szybkim tempie odrabiano dwudziestoletnie zaniedbanie).

Zafascynował mnie ten czuły zabijaka. Trochę bylem jak on: z jednej strony lubiłem się nawalać, a z drugiej czytałem mnóstwo książek i niemal bez przerwy byłem tajemnie zakochany.

Film jest dziś mocno teatralny, ale mnie niezmiennie wzrusza słynna scena balkonowa, w której bohater w imieniu innego wyznaje swoją miłość.  Kino ma swoje prawa i upraszcza dialogi. Dlatego przytaczam tekst źródłowy - fragment dramatu Edmonda Rostanda “Cyrano de Bergerac” w najczęściej wystawianym tłumaczeniu Marii Konopnickiej i Włodzimierza Zagórskiego oraz Witolda Verbno Łaszczyńskiego. (Pisownia zgodna z oryginałem.)
 Roksana (głosem wzruszonym)
Tak... to jest miłość...
Cyrano
Miłość zazdrosna, okrutna
Miłość, przez nic szczęśliwa, i znów - prze nic – smutna.
To miłość! Samolubna nie jest ona przecie
Dla szczęścia twego, Pani, dałbym wszystko w świecie,
Gdybym chociaż niekiedy i chociaż przez szpary,
Widzieć mógł uśmiech szczęścia zrodzon z mej ofiary!
Czy rozumiesz mnie teraz?... znasz?... czujesz jak z cienia,
Duch mój ku tobie wzlata podmuchem płomienia?...
O słodka chwilo! nocy, bądź błogosławiona!
Ja ci to śmiem wyznawać.... ty – słuchasz wzruszona....
Chcę umrzeć!... bom już zaznał szczęścia na tej ziemi!
Bo ta gałąź zadrżała pod słowy mojemi...
Bo ty sama jak listek drżysz tam... Bo ja czuję...
Bo twe drżenie tu do mnie po listkach zstępuje!...
(całuje w uniesieniu zwieszającą się z balkonu gałąź jaśminu)
Roksana
Tak... ja drżę, płaczę i kocham, tobą upojona...
Jestem twoją...

Cyrano
O śmierci! Do ciebie ramiona
Wznoszę!  Przyjdź! To ja słodki podałem jej trunek
Upojenia!... I jedno jeszcze tylko jedno

Chrystyan (pod balkonem)
...pocałunek...

Roksana (cofa się)
Co?

Cyrano
Ach!

Roksana
Żądasz....

Cyrano
Żądałem...
(do Chrystyana)
Dyabli z tym pośpiechem!

Chrystyan (zcicha)
Nie korzystać z wzruszenia?... Toć byłoby grzechem!

Cyrano (do Roksany)
Żądałem... tej rozkoszy chwilą oszalały,
Lecz wiem, że to zuchwalstwo!... że byłem zbyt śmiały...

Roksana (z lekkim rozczarowaniem)
Więc... Waszmość... nie nalegasz...

Cyrano
O tak, tak, nalegam!
Ale – bez nalegania! Bo oto spostrzegam
Niewinność twoją w trwodze... dziewiczość w frasunku...
Tak... Ja pragnę.... Lecz ty mi odmów pocałunku!

Chrystyan (ciągnąc go za płaszcz)
Dlaczego?...

Cyrano
Milcz, Chrystyanie!

Roksana (wychyla się)
Co tak szepczesz zcicha?...

Cyrano
Łaję się, żem z twych lilii pragnął pić kielicha,
I mówię: milcz, Chrystianie!

“Cyrano de Bergerac” reż. Michael Gordon, USA, 1950.
Mit Cyrana, który stał na początku mojej miłosnej edukacji, gorzkawo zasmakował pod koniec nauki. Oto niedawna, już wtedy eks-Roksana przysłała mi sms-a:
Ktoś pisze do mnie od paru tygodni jako Ty. Dopiero to odkryłam. Odpowiedziałam raz. Twój styl jest nie do podrobienia, nie wspominając o treści, ale wystraszyłam się.
Nie wiem, co tam skrobałem, ale nie mogło być zbyt przekonujące, skoro nie skłaniało do odpowiedzi. Zdaje się nie Christian mówił Cyranem, ale Cyrano Chrystianem.

Ktokolwiek był kim, dziś tamten jest z Roksaną i szczęśliwi oboje.

Życie nie jest literaturą ani filmem. Pisze własny scenariusz. Bywa zawiły i nie zawsze kończy się happy endem, ale tu owszem. Trochę happy, całkiem endem.

środa, 10 sierpnia 2011

Za radością

To kacza młodzież z tegorocznych, wcześniejszych lęgów. Rodzice już się nimi nie opiekują, więc różnopłciowa gromadka wałkoni się przy brzegu lub żeruje leniwie. Kiedy jadę groblą, krzyżówki zsuwają się z pomostu i podpływają.

Są bardzo ufne. Za bardzo. W zeszłym roku niemal oswoiłem całe stadko. Potem nagle znikło, a które pozostały, nie podpływały bliżej niż na dziesięć metrów. Na grobli pojawiły się ociosane solidne gałęzie z wierzby. Łamałem je. To sprawka bezdomnych, nocujących w sąsiednich ruinach, którzy na co dzień zarabiają na parkingu pobliskiego Auchaun. (Źle im byłoby, gdybym kiedyś przy tym polowaniu ich spotkał. A i ze mną nie byłoby dobrze.)

Krzyżówki podpływają, ale ja dopiero jadę do sklepiku na Geodetów. Tam kupuję gazetę i kajzerkę. Potem rzucam ją po kawałeczku, możliwie sprawiedliwe. Zabawnie to wygląda, bo wszystkie jak na komendę zwracają się nagle w jedną stronę.

W stadku zawsze jest jakaś bidula. Niby podpływa ze wszystkimi, ale odganiania trzyma się z daleka, bez żadnej nadziei, że się pożywi. Wywodzę się z cywilizacji, która pochyla się nad wykluczonymi, więc staram się, żeby i ślepej kurze się trafiło. To nie jest łatwe, bo okruchy są zbyt lekkie i jest wiatr, ale czasem się uda. Cieszę się wtedy jak dziecko i - zabawne - ona też wbija się w dumę i po chwili radosna macha skrzydełkami (widać to na filmie).

Buba. Pisałem tu ostatnio tylko o moich smutkach, a przecież ona nie opuszczała mnie na chwilę. Zanim usnę, zwykle leży koło łóżka na skórzanej derce, a kiedy gaszę światło, schodzi na dół, gdzie ma na kanapie ułożony koc. Wraca nad ranem, lecz jest cierpliwa i nigdy mnie nie obudzi. Od czerwca przestała jednak schodzić i pilnuje mnie bez przerwy. Naprawdę niezwykłe, ile empatii jest w takim czarnym bydlątku.

Pomyślałem, że wynagrodzę ją filmikiem. Podobno dla Chopina inspiracją do tego walca był mały piesek goniący własny ogon. Buba goni tu za wielką radością.

F.Chopin Walc des-dur, op. 64. Śpiewa zespół Novi Singers. W roli głównej hovawart Buba

czwartek, 4 sierpnia 2011

Ta łza

W sierpniu chłopaki ze "Stajni" powyjeżdżali gdzieś w kibini mater, a ja zalegałem w mieście u Matki, czytając "Panny z Wilka".
Od Wiktora, głównego bohatera, byłem młodszy o kilkanaście lat, więc nie musiałbym wczuwać się w smutek wspomnień.
Z niezrozumiałych jednak powodów, bo przecież nie byliśmy odpowiedzialni, każdy z nas ścigał się wtedy do odległej smugi cienia, która mogła wyłonić się dopiero po czterdziestce, gdy człek podjął wreszcie jakieś zobowiązania.
Dlatego chociaż słońce stało wysoko, a młodość dopiero nabierała soków, ten przedwczesny smutek nie był nam obcy.
Ołówkiem podkreśliłem zdanie "Lato się we mnie przełamało", chciałem nawet zacytować w liście do Michała, ale zrezygnowałem, bo nie do końca wiedziałem, co autor chciał powiedzieć. Nie miał mi kto wytłumaczyć, a nie było wtedy Internetu.
I do dzisiaj bardziej przeczuwam to zdanie, niż pojmuję.
Tak pisał Kowarski w komentarzu do postu Nieustające uwielbienie. Rzeczywiście, sens zdania się przeczuwa, ale dosłowny zrozumie się tylko takiego dnia jak dzisiejszy, kiedy po chłodnej nocy zaświeci mocniej ukośne słońce i nagle przychodzi tęsknota za tym, co chociaż trwa jeszcze, to wiesz, że odchodzi. Na przykład za latem.

Adam Asnyk jest poetą niedzisiejszym. Podkpiwałem sobie z niego kiedyś, ale przecież napisał kilka wzruszajacych wierszy. Pan Bouszek opowiadał,  jak jego ojciec, znany filolog, śmiał się, że słynny wiersz Gdybym był młodszy... poeta pisał w wieku 30 lat:
Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno! (...)
Dla mnie najbliższa zawsze była Łza. Wynika to może z modelu miłości, jaki ułożył się kiedyś w młodej głowie. Kto wie, czy nie pod wpływem Dostojewskiego, a dokładnie myszkinowskiego “kochania żałością”.

Pomyślałem o niej właśnie dzisiaj, kiedy zobaczyłem tę kroplę rosy na płatku warszawianki (powiększ, widać w niej mój ogród). Pomyślałem: muszę właśnie teraz, póki nie obeschła, powiedzieć o łzie  i zacytować ten wiersz.
Lato się we mnie przełamało.
Ta łza 
Ta łza, co z oczu twoich spływa,
Jak ogień pali moją duszę,
I wciąż mnie dręczy myśl straszliwa,
Że cię w nieszczęściu rzucić muszę.
Że cię zostawić tak znękaną
I nic z win przeszłych nie odrobię -
Ta myśl jest wieczną serca raną
I ścigać będzie jeszcze w grobie.
Myślałem, że nim rzucę ziemię,
Twych nieszczęść szala się przeważy,
Że z ramion ciężkie spadnie brzemię
I ujrzę radość na twej twarzy.
Lecz gdy los na to nie dozwoli,
Po cierniach w górę wciąż się wspinaj,
A choć winienem twej niedoli,
Miłości mojej nie przeklinaj!

wtorek, 2 sierpnia 2011

Mój podwójny kosmos

Nie uważała pszczoła i utknęła na zawsze, gdzieś pomiędzy purpurą, fioletem i ametystem. Jej koleżanki dawno śpią w ulu, a ona zostanie tu na zawsze, żeby sławić błogo czarowny świat barw.

Kwiat jest mój ulubiony (występowal tu raz i drugi). Nazywa się kosmos podwójnie pierzasty lub onętek. Lud nie bacząc na to, że roślinka pochodzi z Meksyku, nazywa ją niepoprawnie i słodko warszawianką.

Powszechnie wiadomo, że nie jestem święty. Wysłałem to zdjęcie do paru pań z przyrodniczą propozycją. Nie, nie obraziły się, bo wiedzą, że żartuję, a zdjęcie mnie obroni:
No bo gdybyś kiedyś chciała, to Ty mogłabyś być jak ten onętek, a ja jak ta pszczółka. Albo, jeśli lubisz, to odwrotnie. Psiakrew, nic lepszego nie wymyślę.

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Rocznica

Mieczysław Jurgielewicz, plakat powstańczy, 27 VIII 1944
Im jestem starszy, tym mniej się godzę z wojną, z Zagładą Żydów, z Powstaniem. Chyba to sprawa wieku, bo sam już nie szastam życiem.

A kiedyś z wojną za pan brat. Wtedy w Warszawie nie można było inaczej. Przez całe dzieciństwo i znaczną część młodości ona była blisko. Jeśli nie tamta, wśród śladów której żyliśmy codziennie, to ta następna, którą nas straszono.

1 Sierpnia chodziliśmy z Michałem i innymi przyjaciółmi na Wojskowe Powązki. Powstanie Warszawskie to był mit, etos i niemądre marzenie. Choćby tę naszą Irenkę ze zdjęcia wykonanego podczas lekcji przysposobienia wojskowego, pokochaliśmy pochylającą się nad noszami, bo widzieliśmy w niej sanitariuszkę z Powstania, na które nie mogliśmy odżałować naszego spóźnienia.

Wtedy  pamięć poległych i pomordowanych czciło się w ciszy i w skupieniu. Tak było trzeba, bo wielkie obchody nie były władzy na rękę. Ale tak było dobrze. To było "nasze" święto.

Tamtego roku, kiedy Powstanie i jego muzeum zaprzęgnięto do rydwanu wyborczego pewnego polityka, dzień ten ostatecznie stracił na intymności i chyba na powadze. Teraz obchody są mocno upaństwowione i z roku na rok - także za sprawą tego muzeum - huczniejsze. Zrobiono z nich niemal cepeliadę. Są biegi, koncerty, rajdy i spływy. Młodzi chłopcy przebierają się w panterki i strzelają ze ślepych naboi do innych.

Kiedyś byłem uroczysty i wzruszony, dziś 1 Sierpnia czuję się wyobcowany, bo każą mi się cieszyć i być dumnym. Mam się radować, że się wydarzyło, a przecież było narodową tragedią, w której zginęło prawie 200 tys. mieszkańców Warszawy, w tym cudowny kwiat młodzieży i miasto obrócono w perzynę.

- Pamiętać?
- Zawsze.
- Świętować? Cieszyć się?
- ?
 
blogi