wtorek, 27 grudnia 2011

W chmurach

Chmury dziś nisko zawisły nad górami. I szliśmy na Igliczną w chmurach. Mroczna to sprawa. Ten pejzaż (powiększ) przypomina mi ów makabryczny klimat z tych okolic, jaki w liście do przyjaciela z genialnym poczuciem humoru opisał 176 lat temu podczas epidemii cholery Zygmunt Krasiński (w Piwnicy pod Baranami czytał list Krzysztof Litwin).
Okolica zamienia się na pandemonium. Wszyscy coś trupiego mają do opowiadania. Pocztylion w rowie spotkał umierającą babę i dalej pod krzyżem dziecko umarłe z cholery. Rymarz, wracając z pola w nocy, obalony został na ziemię i nożem ktoś mu czole wyrżnął koronę cierniową. Burmistrz na to powiada, jak przed laty gdzieś w borze spotkał Cyganów i wielkie męstwo pokazał dobywszy szabli i uciekłszy co żywo przed nimi. Temu stanął zegarek, choć nie pękła żadna sprężyna; piekarzowi nie udały się bułki, u doktorowej drób zdycha, a mąż, choć przyrządza pigułki, nie może pomóc. Taki jest obraz dni smętnych, które spadły teraz na miasto szląskie imienia Freiwaldau…
Za tydzień znów Ci doniosę, co się z nami dzieje. Gdyby mnie jednak cholera wymazała z rzędu żyjących, pamiętaj, Adamie, żeś miał przyjaciela.
Ale nie było tak źle, bo czasem obłok zahaczył o wysoką jodłę i robiło się jaśniej. Poświata schodziła ku nam z wysokości. Do Marii Śnieżnej szliśmy.

sobota, 24 grudnia 2011

Husky

tempera, autor: W.F.
Tani efekt, ale go lubię. W Google Earth wpisuję, a wtedy kula ziemska się przekręca i ja się zniżam torem balistycznym. Poznaję kochany kontur z języczkiem, wątłą serpentynę Wisły i wielkie skupisko w jej środkowym biegu. Zielony kształt poniżej.

Tamtego 24 grudnia 2005 roku tak właśnie zawisło nad Lasem Kabackim miłościwe oko Opatrzności. A patrzyło lekko z ukosa, tak jak malował myśliwych na śniegu Pieter Bruegel: wracają z psami, poniżej we wsi wre praca i na zamarzniętych stawach ślizgają się dzieci. Każdy robi swoje w spokojnym oczekiwaniu Dobrej Nowiny.

Złapałem gumę, ale nie przeszkadzało mi to, bo mogłem oddać się nastrojowi. Szedłem prowadząc rower, młodziutka Buba hasała wokół i mijaliśmy uśmiechniętych ludzi, którzy spacerowali, biegali, jechali na rowerze.

Wskoczyła w ośnieżony zagajnik i po chwili wybiegła z młodą husky. Ganiały się radośnie, co jakiś czas zaczepiając się łapami. Mała zgubiła się, ale nie była zbyt przygnębiona. To północna rasa, od tysięcy lat służąca ludziom. Podobno każdy człowiek spotkany przez samotnego husky jest uznany za jego pana.

Poszedłem w stronę Ursynowa, zawróciłem. Rozglądałem się, pytałem. Nikt nie widział szukających psa.

Nadbiegł z naprzeciwka. Niemłody, o szczupłej sylwetce, siwawy, w okularach. Przystanął, wysłuchał. Nie widział, ale się rozejrzy. Lekkim krokiem pobiegł dalej.

Las potrafi utrzymać chłód i dlatego jest najbielszy w środku. Bliżej granicy dróżki i drogi ciemnieją, a między drzewami widać zeschłe liście. Psy ganiały, a ja zbliżałem się do południowego skraju. Potem jeszcze dwa kilometry uliczkami.
- Zrobię to, choćbym miał wieczerzać z psami w ogrodzie. Powiedz mi tylko jak? Będę prowadził rower jedną ręką. Zdejmę pasek od spodni i będę trzymał psy w drugiej. Kto jednak? kto będzie trzymał moje spodnie?
Już wychodziłem z lasu, gdy pojawił się z tyłu.
- Znalazłem, niech pan poczeka.
Zawrócił i po chwili pokazał się z dwojgiem ludzi.
Mała, nie merdnąwszy nawet ogonem poszła do swoich państwa. Ci dziękowali mi zatroskani.
- To dzięki temu panu. Gdyby nie on …
Obejrzałem się, ale już odbiegł.

-------------------------------------------------------
Czytelnikom i Czytelniczkom oraz Tym, którzy trafili tu przypadkowo, życzę Szczęśliwych Świąt.

niedziela, 18 grudnia 2011

Gawron

Póki działała Łubna, w późno jesienne i zimowe poranki widziałem ich setki, jak głośno złorzecząc na swój los, ciągnęły z Warszawy na południowy wschód. Tam, na wysypisku śmieci dochodziło  do ostatecznego wyzbycia się skrzydlatego honoru.

Nie ufają mi. Póki idę swoją drogą, patrzą spode łba, ale wystarczy, że przystanę, zacznę wyciągać aparat lub  postąpię w ich stronę parę kroków, zrywają się i niespiesznie odlatują.

Myślę, że to nie tylko nieufność, ale i odwzajemnienie pogardy z jaką traktują je ludzie. Z rezygnacją, ale i z dumą ogrywają przypisaną im rolę pariasów.
- Przeciez nie idziesz do mnie z okruchami.
Jeden raz tylko widziałem karmiącego je. To był niepełnosprawny i bezdomny, kątem przemieszkujący w pustych pomieszczeniach stowarzyszenia.

Idą Święta. Skadrowałem zdjęcie tak, żeby na ocieplonej słońcem wiązce słomy zostawić  trochę miejsca.

środa, 14 grudnia 2011

Parowiec "Husserl"


Zaciągnąłem się na ten parowiec. Wyrychtował mi go Fruczek, który ma talent przywracania przedmiotom starym dawnej urody.  W ładowni, gdzie kiedyś przechowywano gorącą duszę, Włodek odkrył na wewnętrznej stronie kadłuba liczbę. Przerdzewiałą i niewyraźną.
- To data. - powiada. Odbiłem ją w plastelinie.- rok 1842.
- Trzeba wracać - pomyślałem. - Późno już.
Kupiłem butelkę taniego wina musującego i rozbiłem o żeliwny, dumny kadłub.
- Chrzczę cię S/S "Husserl".
Te literki na początku określają typ napędu (steam ship - parowiec). Husserl? Właściwie to dlatego wracam. Odkryłem, że blog polecany jest w pewnym portalu fenomenologicznym Byłbym-że przykładem świadomości intencjonalnej? Tak, czy owak trzeba wracać, skoro przyśniłem się filozofom...
Na kraniec siedmiu mórz,
na kraniec siedmiu zórz
przypłynął raz kapitan,
z księżycem się przywitał
i zapadł w sen,
i śnił...
Od ostatniego wpisu w rodzinie przybyli Teresa (zdrobniale Zizzi) i Jaś. I chociaż maleńcy oboje, ona piękna jest jak Afrodyta, a on męski i przemyślny jak Odys.
Mija młodość jak woda,
czoło chmurzy się częściej,
a tu nagle pogoda,
taka dobra pogoda na szczęście.
A na wyspie stoczyłem w obronie życia kochanej Buby krwawy bój z buldogiem amerykańskim.
- Pokonałeś kolejnego smoka i ocaliłeś Księżniczkę von Hovawart! - napisał ktoś miło.
No to wróciłem.

"Pogoda na szczęście". Słowa: Agnieszka Osiecka, muzyka: Seweryn Krajewski, śpiewa Maryla Rodowicz i Seweryn Krajewski (1975)
 
blogi