sobota, 31 lipca 2010

Doniesienie o jesieni

Donoszę Drogi Czytelniku, że nieznaczne, ale już są. Zaczęło się wczoraj. To było na stałym szlaku moich spacerów. Zawsze brałem tę kępę drzew za brzozy podfruwajki. Tymczasem, gdy pod wieczór schroniłem się w tym zagajniku przed ulewą, zobaczyłem, że kora drzewek wcale nie jest biała, lecz ciemnozielona i gładka. Liście wprawdzie sercowate, ale krawędzie lekko postrzępione. To były buki. Kiedy to zrozumiałem, dopadła mnie jesienna tęsknota za górami. Bo tam buczyna jest najpiękniejsza.
W górach jest wszystko co kocham
Wszystkie wiersze są w bukach
Zawsze kiedy tam wracam
Biorą mnie klony za wnuka
Jerzy Harasymowicz
Dziś od rana tropiłem z nosem przy ziemi i znalazłem. Jeden z cisów skrywał przede mną mięsistą osnówkę, która zwykle dojrzewa we wrześniu lub w październiku.
Korkowiec, który ledwo co wypuścił liście, powoli je zaczyna zrzucać dezerter
i winorośl upojna pokątnie się czerwieni.
Wieczorem kaczki krzyżówki spływają w zarośla melancholijnie,
a z kaliny wypełza północnica, co w długie jesienne noce nie daje spać chłopakom.
Dobranoc

poniedziałek, 26 lipca 2010

W poszukiwaniu

Całą noc deszcz. Rusałka pawik, o której pisałem 11 kwietnia, nocowała dziś w pokoju. Przekładałem leżące na parapecie książki, a ona wyleciała zza którejś. Otworzyłem okno, ale nie chciała iść w niepogodę i przysiadła na kartce z recenzją książki Avery Gilberta Nauka o tym, co nam pachnie.

Jej mroczna sylwetka kontrastowała z bielą kartki, a w tle spływały krople deszczu. Patrzę na zdjęcie i na kartkę, szukam tekstu, gdzie siedziała.
Na wątku wspomnienia aromatu zamoczonej w herbacie magdalenki Marcel Proust osnuł ponad 3000 stron siedmiotomowej powieści W poszukiwaniu straconego czasu.
Tak - myślę sobie - nadobna rusałka łaskawa. Bo przecież i ja snuję tę postrzępioną opowieść z tęsknoty i w poszukiwaniu tego, co nie wróci.

Oczywiście miejsce swoje znam. Proust budował kolejne piętra psychologii, ja z piwnicy na parter nawet nie wychynę. Tam są piękne zdania, których rozmiar nieraz przekracza mój najdłuższy wpis (internet wymusza lakoniczność). Za zasłoną fikcji mógł pisać o wszystkim, ja tylko o tym co było, a o wielu zdarzeniach - choć bardzo chcę - nie mogę. No i te moje punkty pamięci nie połączy jak u niego ręka geniusza.

Każdy z nas nosi ze sobą te siedem tomów straconego czasu. Moja zasługa jedynie, że się nie wstydzę.

Jest u Prousta w drugim tomie (W cieniu zakwitających dziewcząt) opis jazdy pociągiem do Balbec i spotkanie o świcie z mleczarką.
Szła wzdłuż wagonów, częstując kawą z mlekiem paru zbudzonych podróżnych. Zaczerwieniona blaskiem poranku twarz jej była różowsza niż niebo. Uczułem wobec niej ową żądzę życia, jaka odradza się w nas za każdym razem, kiedy na nowo uświadamiamy sobie piękno i szczęście.
Wszystkim zakwitającym Annom (wiem, że jest ich sporo pośród Czytelniczek) i każdej z osobna Ani życzę, by każdego ranka odradzała się w Nich ta piękna żądza życia. A potem to już będzie dobrze.

sobota, 24 lipca 2010

Łagodne przeczyszczenie

Ta stojąca reklama apteczna jest sprzed wojny. Dostałem ją przed laty od córki producenta pigułek "z Zakonnikiem".

W Dwudziestoleciu, ale i wcześniej aptekami zawładnęły dwa popularne specyfiki: "Reformackie pigułki z Zakonnikiem" oraz "Proszki i tabletki z Kogutkiem". W zasadzie nie trzeba było innych, bo te miały leczyć najważniejsze dolegliwości.

Tabletki "Z Kogutkiem" polecano na przeziębienie, bóle zębów, ból głowy, a pigułki "Reformackie" na regulację żołądka, cierpienia wątroby, otyłość, artretyzm, uderzenie krwi do głowy, hemoroidy, ale przede wszystkim przy skłonnościach do obstrukcji i na przeczyszczenie.

To były czasy eleganckie, naturalne i całkiem nieplastikowe. Standy wykonane były z solidnej sklejki z metalowymi zawiasami, a postać ojca reformaty to osobna wystająca deseczka. U wejścia do apteki przybijano wypukłe emaliowane tabliczki reklamowe. Na kogutkowej była dodatkowo tajemniczo brzmiąca pierwotna nazwa produktu: "Migreno Nervosin". Tabliczka "Reformackich" opatrzona była sylwetką zakonnika oraz sloganem: "Łagodnie przeczyszczają".

Znani przedwojenni żartownisie, Tuwim i Słonimski, rozwinęli to hasło:"Łagodnie przeczyszczają, nie przerywając snu".
-----------------------
Czytam, słucham, kiwam głową, wzdycham i cały jestem migreno nervosin. Naprawdę nie wiem co zażyć.

Dlaczego? Już wielokrotnie pisałem: jestem niecierpliwy, bo wierzę, że spotkał nas cud, o którym marzyły i za który ginęły pokolenia. Bo kraj jest wolny i bezpieczny. I już nie najbiedniejszy. A tu ta ponura groteska z odwracaniem kota ogonem w sprawie smoleńskiej katastrofy. Teraz ci, którzy odegrali dwuznaczną rolę, przeczą oczywistym faktom, krzyczą "łapaj zbrodniarza" i buntują ludzi.

A krzyż sprzed pałacu? To od jakiegoś czasu nie jest Krzyż chrześcijański, bo nie jest znakiem męki i przebaczenia. To jest wyrób krzyżopodobny, złoty cielec, fetysz wyznawców św. Nienawiści.

Teraz tym wyznawcom zorganizują trzydniową narodową celebrację, zapewne żeby odczarować ten przedmiot (przypominam: mamy dziesiąty rok trzeciego tysiąclecia). A ja nie jestem pewien, czy wszystko się odczyni. Nie byłoby taniej i bezpieczniej zamówić u dobrego stolarza nowy chrześcijański krzyż i go zwyczajnie poświęcić?

Powinienem się z tego śmiać, ale nie umiem, bo nie jestem młody i nie mam czasu.

A może jednak Reformackie? Jakiś długi, łagodnie zakończony sen? I wszystko już za mną. To znaczy za Polską.

Co mi Reformackie, co mi Kogutek. Muza! Muzie nóżki całować, jak uczy Gałczyński! W tym wierszu jest o Kogutku i o endecji.
... "Kogutek" nie uleczy.
Przyjaciel nie pocieszy.
Uwierz mi.

Co pomoże? A ja wiem:
tu pomoże stary sen,
stara bajda;

Jeśliś jak garnek pęknął, ona cię sklei,
jeśliś nadzieję utracił, wpłyniesz na morze nadziei
na wszystkich żaglach.

"Nastawienia" społeczne? Dla karzełków,
Recenzje niedorzeczne? Dla zgiełku.
Poeto, pluń gdzie komuna, sanacja i endecja.

Tylko ona cię zbawi, przeklęta i jedyna -
i na gwiazdy wyprawi, rytm święty, mowa inna -
poezja.
Konstanty Ildefons Gałczyński, Muzie nóżki całuję (1936)

czwartek, 15 lipca 2010

Na szezlongu

Nie mam czasu dla ogrodu, bo siedzę na górze i pracuję. Widzę z okna jak trawa gdzieniegdzie zrudziała albo porosła perzem. Widzę, że odbiły nieproszone odrośla tarniny.

Najgorzej jest z pająkami, bo gdy się zagląda rzadziej, biorą ogród we władanie i bezlitośnie wiążą go sznurami. Ten siedział pośrodku sieci, która dziwnie wydęta wyglądała jak hamak albo słoneczny żagiel. Odwłok i liczne odnóża skanował niedyskretny promień, ale mu to nie wadziło, bo ten pan właśnie lubił być bursztynowy.

Mały, ulotny światek ogrodowej dziatwy: ślimaków dziwnie skupionych na murze, kwiatów, co kwitną albo nie, drzew i drzewek, których dorosłości nie doczekam. Myślę czasem, po co mi wielki?
W świat całkiem duży zapędził się pasikonik. Ostrożnie stąpał po ramie michałowego fotela, zszedł miedzy płyty z włoskimi przebojami i chyba coś tam znalazł, bo wieczorem grał w pęcherznicy rolę toskańskiej cykady.
Zakradłem się z fleszem i jeszcze raz zdjąłem maestro w zielonym fraku. Posłuchajcie, on naprawdę gra.

W poniedziałek miałem położyć się do szpitala, ale skończyło się na doraźnym zabiegu. Czekałem tam trochę, ale czekaniem zaplanowanym, spokojnym. Czytałem wydaną w przed 30 laty książkę o haiku. Dotąd nie lubiłem tego rodzaju poezji, bo wydawała mi się daremna. Chyba z tego filozoficznego szpitalnego czekania coś mi zajaśniało w głowie. Zrozumiałem, że naiwność metafory to jej naturalność, że oczekując europejskiego suspensu i ironii, zachowuję się niestosownie. Bo haiku to jak kropla deszczu. Maleńka, ale widać w niej cały świat (coś kiedyś o tym pisał pan Paetero).

Mimo że zrozumiałem, nie zachwycały mnie te hermetyczne obrazki. Może jeden lub dwa. Ten, który przytaczam poniżej, wzruszył  jednak. Wracałem do niego kilkakrotnie. Widziałem, że wiele lat wcześniej wzruszył też Michała, bo strona zaznaczona była pożółkłą zakładką. To obrazek japońskiego poety Busona z 1784 roku.
Chłód mnie przenika
żona umarła - w sypialni
nadepnąłem grzebień
Operacja nazywała się tylko groźnie, a w dodatku operował mnie lekarz podobny do Eugeniusza Bodo. Leżałem dość wygodnie, prawie jak na szezlongu i przypomniało mi się, że ponad czterdzieści lat temu Michał przysłał mi do Cieszyna teksty, które miałem wykorzystać w kabarecie. Wśród nich jeden, który od biedy uszedłby za haiku.
Lubię spoglądać
- utrudzona śniadaniem
śpisz na szezlongu
Sorrento, kwiecień, maj, czerwiec 1969
Byłem kiedyś w Sorrento. Naprawdę też lubiłbym.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Zapowiedź lepszych czasów

Kiedy zjechaliśmy z szosy na asfaltową drogę prowadzącą przez las, a potem miedzy polami, pokazała sie ta niezwykła mgła. Wiedziałem, że trzeba fotografować, bo mgła to dar.

Kiedyś kręciłem film reklamowy na łąkach nad Rzadzą. Nagle ukazał się podobny, niski przedwieczorny opar. Operator, powściągliwy, niemłody mężczyzna zaczął skakać do góry jak mały chłopiec i wrzeszczeć "Kurosawa".

Teraz ja zakrzyknąłem "Tess", bo z filmem Polańskiego skojarzył mi się ten pejzaż bukoliczny.
Krótkie trzy dni to nieustające rozmowy z Krzysztofem o polityce w miłym towarzystwie dwóch siostrzyczek.
Wilejka preferuje secesyjne klimaty,
podczas gdy jej siostra Buba impresjonizm.
Była jeszcze cudowna ważka. Zrobiłem jej chyba dwieście zdjęć nad Wartą. Rzeka była jeszcze mętna, a ślady na nabrzeżnych drzewach pokazywały, że niedawno woda płynęła kilka metrów nade mną. Wśród tej popowodziowej szarości ten opalizujący owad wydawał się przybyszem z lepszego świata i zapowiedzią dobrych czasów. Nadeszły.

czwartek, 1 lipca 2010

Jakoś się ułoży

Kupiłbyś używany samochód od tego człowieka?

To plakat z lat 60. Przedstawia późniejszego prezydenta Richarda Nixona, a autorem powiedzenia jest znany komik amerykański Mort Sahl.

Chyba bym nie kupił, ale boję się, że będę musiał i pióro mi z ręki wypada od tej trwogi. Byle do niedzieli. Niech już będzie wiadomo.

Tymczasem jadę na trzy dni w wielkopolskie lasy, gdzie znów podejmiemy daremną próbę odkopania pozostałości po leśnej karczmie. Tam, gdzie pan Twardowski:
Za wsią Neklą tuż pod lasem
Zobaczył chatę ubogą
Tam każe stanąć popasem
Była to karczma Wygoda
I zobaczę też magiczną kotkę Wilejkę. Obiecuję, że tak czy owak w poniedziałek wracam do blogu.

Tym, którzy się martwią, że będą musieli kupować, albo wręcz przeciwnie, powiem tylko (bo mam swoje lata i wiem to dobrze): Wszystko się jakoś ułoży.
 
blogi