niedziela, 16 listopada 2014

Zoe

Walter D. Goldbeck Najnowsze suknie wieczorowe, "Puck", 5 grudnia 1914 r.
Znieczulam się. Zamieniam jaskółczy niepokój na trwanie, zapał na niewielką mądrość. Bardzo brakuje mi ludzi, z którymi chciałoby się rozmawiać. Jedni pomarli, inni powariowali, nowych nie jestem ciekaw. Czasem pocieszę się jakimiś dwoma zdaniami.
Był w oborskim pałacu (Domu Pracy Twórczej im. Bolesława Prusa) klimat minionej świetności duchowej i materialnej. Nie XVII-wiecznej, lecz tej z PRL-u, sklejkowej raczej niż drewnianej. Tamte czasy miały inne wymagania i pewnie literatom nie przeszkadzała trzeszcząca podłoga, zapach pleśni w łazience i trutka na szczury rozsypana na końcu długiego korytarza.

Poczuł tęsknotę, czy z powodu anachronicznego odgłosu maszyny do pisania, czy do Zoe, chociaż była przy nim. Całował ją jak Judasz Chrystusa, bo wiedział, że to ich ostatnie spotkanie. Nie było dla nich przyszłości, ale tylko on to wiedział.
------------------------------ 
Musiał być tknięty w dzieciństwie Pszczelarz jedną z tych chorób, które po wojnie czyniły spustoszenie wśród dzieci. Przeżył, ale już wykoślawiał. Wszystko. W wiersz. Nie stroficzny, już stychiczny prędzej, lecz pozbawiony rymów i rytmiki. Wiersz wolny, bo nieobowiązkowy. Wers krótki jak szczęk odbezpieczanego zamka. Ostrym kursorem kroił prozę, wyłuskiwał pestki przyimków i przymiotników, a potem ciesząc się jak dziecko układał wieżę ze słów.
kiedy za ścianą stara poetka
wystukiwała czułą metaforę
ogarnęła go tęsknota
do Zoe
chociaż była obok
Miał dopisać, że tamten całował ją jak Judasz, bo wiedział, że nie mają przyszłości. Przerwał jednak, żal mu się zrobiło i zostawił oboje w starym łóżku. W wierszu najważniejsze nie napisać do końca.
z powieści pornograficzno-psychologicznej o mylącym tytule "Przenikliwość", cdn

niedziela, 7 września 2014

Baranki młode

Dawno o nich nie pisałem, a przecież stanowią wielką część mojego dzisiaj życia. Piszę, bo chcę pokazać to zdjęcie - jest jak wiersz i w jednym kadrze mówi wszystko: Jaś spontaniczny w radości i smutku, a Zizzi rozważna i romantyczna.

On jest pełen naiwnego chłopięcego wdzięku, o ujmującym uśmiechu, lecz często strapiony nowymi przeżyciami. Utalentowany i kreatywny muzycznie. Pod jego dyrekcją potrafią dać kilkunastominutowy występ, w jedną całość łącząc przeróżne motywy: od śląskiej Karolinki po haendlowskiego Mesjasza.

Zizzi poddaje się jego przewodnictwu w zabawie, ale to ona przeciera nowe szlaki. Pierwsza na rowerze i we wspinaczce. Jaś obserwuje i mądrzejszy o jej doświadczenia próbuje sam. Mimo, że są bliźniętami, ona wydaje się starsza. Pomaga bratu w ubieraniu i poucza, żeby ostrożnie wychodził na drogę. Niczego nie robi bez zastanowienia. Pilna, uzdolniona manualnie.

Pod koniec października będą mieli trzy lata. 

Wczoraj byli z rodzicami na chrzcinach małej Helenki i wraz z nimi wzięli udział w tym występie przyjaciół (biały sopran Jasia jest mocno słyszalny).
Oto są baranki młode,
oto ci, co zawołali alleluja!
Dopiero przyszli do zdrojów,
światłością się napełnili,
Alleluja, alleluja!
Ad coenam Agni (V-VI w.)

wtorek, 26 sierpnia 2014

Hiszpańska Inkwizycja

Męczennica fanatyzmu (fotograwiura ze zbiorów Biblioteki Kongresu - ok. 1901 r.)
Pod koniec lipca w Cudkowie, w gminie Dąbrowa Zielona, pies policyjny wytropił krzyż metalowy w szopie. Póki Halina K. go nie odpiłowała, stał na jej ziemi.

Rzeczniczka policji oświadczyła, że kobiecie grozi kara więzienia do lat pięciu. Zarzutu jak dotąd nie postawiono, a prokuratura bada, czy policja wkroczyła na posesję bezprawnie.

"Policja na usługach bab jęczących pod płotem!" - zakląłem. - "Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!"

Ale kiedy odnalazłem w Youtubie ten genialny skecz Monty Pythona już nie byłem zły i znowu zaśmiewałem się do łez.

Śmiejmy się, nie wiadomo jak długo potrwa nasz świat (zapiszę kwestię kardynała Ximeneza jak wiersz):
Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji
Nasza metoda to
Zaskoczenie i strach
Dwie metody
Strach i zaskoczenie
I skuteczność
Trzy metody
Strach
Zaskoczenie
Skuteczność
I fanatyczne oddanie papieżowi
Cztery
Nie
Wśród naszych metod
Wśród naszych metod
Są strach
Jeszcze raz...

wtorek, 19 sierpnia 2014

Zielone miotły

C. Norwid, Miotła na bruku
Przysłał mi Kowarski wykres z liczbą wpisów we wszystkich latach istnienia blogu. "Asymptota nie kłamie, zbliżasz się do zera."

Pomyślałem: duch niezłomny źle się czuje ześlizgując się po byle asymptocie. Żeby zadać kłam bezwzględnej funkcji matematycznej, muszę pisać przynajmniej raz w tygodniu. Zebrałem wszystkie pomysły i wyszło prawie na trzy miesiące.

Pewno nie wspominałem, ale od lat w różny sposób zajmuję się problematyką niepełnosprawności. Od niedawna współredaguję portal. Koleżanka przeprowadziła tam parę wywiadów na temat upadającej spółdzielczości osób niepełnosprawnych. Poruszyła mnie jedna rozmowa i trochę żartem, a trochę przez łzę napisałem ten wiersz. Liryka społeczna? Niemodne, ale też z miłości.
wstań o świcie
zobaczysz ludzi
w pomarańczowych
kamizelkach
jak zielonymi miotłami
zamiatają bruk
te miotły
w spółdzielni Warsen
czule nawlekają
i wiążą
szczotkarze niewidomi
jest nas coraz mniej
powiada prezes
za komuny to jeździło się
i po wsiach
szukało
teraz brak pieniędzy
pół miliona
trzeba dać
miastu za wieczyste
z pefronu też przymało
i nikt się nie zwalnia
tylko umiera
za dwa lata umrze
też Warsen
ociemniały sen
o Warszawie
sprzed sześćdziesięciu czterech lat

piątek, 15 sierpnia 2014

Marsz ubezpieczony

Lata przyjaźni i nieprzerwanej bliskości sprawiły, że pies stał się przedłużeniem moich zmysłów. Choćby dziś rano w lesie. Spomiędzy gałęzi padały ukośne promienie, wstający opar budował pochyłe kolumny, a my szliśmy między nimi w milczeniu.
Las - wysokie pokoje
myśli podniosła
coś i nie warto było
Kto służył w piechocie, wie co to marsz ubezpieczony. Buba służyła za szpicę. Oj nie mógł, nie miał prawa, pojawić się na drodze żaden drapieżca.

Nagle zatrzymuje się na rozstaju i wzrokiem pyta, którą stronę świata weźmiemy. "Prowadź, prowadź do domu!" - mówię. Dwa razy, bo raz zmysłom jest za mało.

Lato już się przełamało (kto pamięta tamtą rozmowę?) i już można powiedzieć, że rok mamy urodzajny. Wszystkiego dwa, trzy razy więcej. Gęsta trawa i owoców niejadalnych zatrzęsienie. Licznie czerwieni się osnówka cisa, różowieją korale kaliny i jak nigdy porodziła tarnina. lglaki najbujniejsze, bo lekka zima nie przerwała ich wzrostu. I drzewa liściaste obfite.

Złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma. To właśnie moment, kiedy człowiek nie ma  już ogrodu, bo ogród wziął go w posiadanie.

czwartek, 3 lipca 2014

Pomidor i paliusz

Edward Penfield, Aetna dynamite, plakat [ok. 1895]
W Słowobrazie piszę ostatnio bardzo rzadko. Jakoś nie znajduję w sobie łagodnej urody, a wilczy temperament pcha mnie niemal codziennie na forum GW (gazeta.pl i wyborcza.pl). Oni tam liczą posty i komentarze: w ciągu 13 lat uzbierało się ich ponad 10 tysięcy. Zrobiłem sobie mały jubileusz i napisałem Kowarskiemu:
Wśród internetowego zgiełku, żeby być słyszanym, nie można wrzeszczeć. Ja stosuję zasadę POMIDOR (Precyzja, Oszczędność, Metaforyka, Dowcip i Refleks).
Koniecznie sprawdzam tekst nie tylko w myśli, ale jak brzmiałby czytany głośno. Czy szyk nie jest sztuczny? Czy w barszczu nie ma zbyt wiele grzybów?
nie zgodzę się
że kandydatura prof. Glińskiego
jest niepoważna
wczoraj
widziałem go w tv
naprawdę wydawał się
przejęty
miał zatroskaną twarz
wysłużonego mima*
Z wyjątkiem polemiki z antysemitami i faszystami staram się ledwie podejść pod granicę dzielącą złośliwość od obelgi; nie wolno mi jej przekroczyć.
zalecam
chodzenie boso
po skoszonej trawie
podobno niektórym
pomaga
na brak
poczucia humoru.
Ważne jest odpowiednie otwarcie. Dziwne, ale najczęściej w toku pisania pojawia się ono na końcu, więc przeklejam je na początek.
nagle zwróciłem uwagę
na przedrostek "mini-"
w słowie "minister"
Później szukam dosadnej puenty.
mam już swoje lata
zawsze czytałem gazety
mogę stwierdzić
istnieją prawidłowości
jeśli piszą
o nowych śladach
w sprawie Amelii Earhart
mamy lipiec
Czytam w telefonie notatkę Gazety Wyborczej o wręczeniu przez papieża elementu szaty liturgicznej nowemu prymasowi Polski:
Paliusz jest długim okrągłym pasem z białej wełny, z dwoma końcami opadającymi na plecy i piersi. (...) Zgodnie z tradycją paliusz tkany jest z wełny dwóch owiec błogosławionych przez papieża we wspomnienie św. Agnieszki 21 stycznia. Z ich wełny zakonnice wyrabiają paliusze, które są przechowywane w specjalnej szkatule na grobie św. Piotra w Watykanie. Paliusze mają symbolizować owcę, którą na ramionach niesie dobry pasterz.
Czytam i nie czuję się całkiem realnie, ale na szczęście wyskakuje ikonka z odpowiedzią od Kowarskiego. A tam nomen omen po łacinie, że nic więcej, że zasady zwięzłości, które wyłożyłem jak najbardziej nadają się wobec literatury i żebym brał za nią czym prędzej.
Non plus ultra.
Teraz tylko przenieść zasady Pomidora na obszar literatury.
I delikatnie zawładnąć nim.
Mimo pochlebstwa, jestem urażony, bo choćbym się zwinął w trąbkę i użył najczystszych literackich środków, to w jego mniemaniu nie zasłużą one miano literatury, gdyż zawisły tylko w przestrzeni i nie mają papierowego desygnatu.

Dla Kowarskiego istnieją bowiem dwa odrębne światy: jeden - półświatek -  internet produkuje miliony słów, drugi świat tworzy ich wielokrotnie mniej i nic nie szkodzi, że czyta je osób zaledwie parę. Ważne, że w końcu trafią do drukarni.
 
Na co dzień jest przecież w sieci, bo prowadzi rozległą korespondencję, ale zarazem gardzi tłumem anonimowych internautów. Błogosławiony jest tylko papier, na który co jakiś czas wysupłuje parę groszy. Potem przechowuje to pod łóżkiem.

Ja na przykład mam za tapczanem kilkaset egzemplarzy "Rękopisu". Być może kogoś mogłyby pocieszyć, ale przecież musiałby je wziąć do ręki. Nic nie robimy jednak, bo być czytanym, to nie jest ich rola: one mają żółknąć i zaświadczać, że autorzy noszą literacki paliusz.
------------------------------

Dopisane 19 lipca 2014.
Komentarz do artykułu o smoleńskich skojarzeniach prawicy przy okazji katastrofy pod Donieckiem.
pokazuje się gdy doszło
do wielkich tragedii i katastrof
siada w kucki
przy dopalających się szczątkach
i ogrzewa prawą półkulę
przelękniony niziołek
na ogół łysawy
i szaroszczeciniasty
wraca
jako kobieta w berecie
listonosz
i ukochany kuzyn
-------------------------------
* brak znaków przestankowych, wielkich liter oraz złamane wersy komentarzy wprowadziłem tylko dla potrzeb Słowobrazu.

wtorek, 13 maja 2014

Żaba o zachodzie słońca

Było po wpół do siódmej, jeszcze przed chwilą padał wiosenny deszcz i wtedy na szybie zobaczyłem promień. Miał właściwy kolor i był ukośny: trzeba zrobić zdjęcie!
 
W każdej chwili słońce mogło zajść. Kiedy znalazłem aparat, za grosz nie miał pamięci. Schodami górę, w dół na złamanie karku. Wszystko na nic, zaszło! Nie, to tylko strzęp deszczowej chmury. Pojaśniało:
Jeszcze przez konary błysnęło jako świeca przez okiennic szpary... 
Przykucnąłem pod czarną sosną, położyłem aparat na trawie. Za nisko, żeby patrzeć w wizjer - na ślepo obracałem obiektyw ku górze.
 
Tak widzi mój dom żaba o zachodzie słońca. To wysokie okno - stamtąd wysyłam  listy. Niżej kalina, co właśnie zbiera się do kwitnienia, bliżej brzoza, której jednak nie ściąłem. Po lewej korkowiec, za którego ścięcie zapłaciłbym najwięcej. Za nim kolczasty parasol oliwnika, a dalej już jedna zieleń: gnomowaty świerk wyrzucony z arboretum w Rogowie (okazał się pięknym księciem), tajemnicza i romantyczna daglezja znad Soliny oraz najobfitsza - druga brzoza - którą kupiłem przecenioną, gdy wybiedzona i krzywa budziła litość pod płotem.
 
Odpłaciła, bo drzewa odpłacają. Nie chodzi o żadne nawozy i pielęgnacje, ale o miłosne codzienne spojrzenie i ciche słowo rzucone przelotem. Słowo daję!

niedziela, 27 kwietnia 2014

Metafora

Rydel, cep, brona - XIX-wieczne japońskie narzędzia rolnicze (rys. ze zbiorów Biblioteki Kongresu - wrzesień 1878 r.)

Tadeusz Różewicz chciał być pochowany koło świątyni Wang w Karpaczu. Przez chwilę brzmi to dziwnie, prawie jak historia z Iwaszkiewiczem, który kazał się w ostatnią drogę ubrać w galowy mundur górnika.
 
Kiedy jednak przeczytasz, że konstrukcję Wang wzniesiono  bez jednego gwoździa - zrozumiesz. Sam był dobrym cieślą, który słowa układał w pióra i wpusty.

sobota, 12 kwietnia 2014

Razkreślne fa

E.Penfield, Harper's April '98
Pisze mi dzisiaj Kowarski:
Cyfrowy stróż przypomina, że mam wiadomość.  Spoko, to tylko aktualizacja, którą LinkedIn wykonuje automatycznie. Centrala chce, żebym wiedział "Czym obecnie zajmują się Twoje kontakty?”
Okazuje się, że mam siatkę tajnych współpracowników. Wielu dawnych, bliskich znajomych. Przeglądam teraz ich raporty.W Sieci Witold nadal żyje, chociaż byłem na jego pogrzebie. Otrzymałem właśnie informację, że nawiązał nowy kontakt. 
Ja mu na to, że mnie także naprzykrzają się co jakiś czas natarczywe sieci i tzw. media społecznościowe. One o mnie nie zapomną, bo jestem dla nich trybikiem, a są tak zaprogramowane, żeby się zazębiało i zazębiało.

Zupełnie w innej sprawie coś badając, kliknąłem na link, gdzie był adres facebookowy. I zamiast strony, pokazało się moje konto. Mam je od lat, lecz rzadko zaglądam. Niesprawiedliwy byłbym, że targowisko próżności, raczej suma daremnych komunikatów, chmura bezkształtna, która może przesłonić wiele, ale z której nie spadnie żaden deszcz.

Coś tam musiałem zmienić w ustawieniach i wyświeciła mi się wersja komórkowa, bo wszystko było wielkie, a na pierwszym planie olbrzymie zdjęcia osób, które zdaniem maszyny mogę znać.
 
Oczywiście nie znam, ale o tyle jest ciekawie, że kolega z XI klasy ma agencję modelek i stąd masę międzynarodowych znajomości w tych sferach. Więc pokazują mi się na przykład południowoamerykańskie piękności i zaproszenie figlarnej maszyny, żebym niezwłocznie zawarł znajomość, bo mamy wspólnego znajomego.
 
Kiedyś być może było inaczej, ale dziś wiek dojrzały wymusza na mnie zachowania godne, nacechowane skromnością i nieśmiałością, więc przelatuję tylko roztargnionym wzrokiem i przeciskam się dalej.
 
A tu, bez żadnego już pretekstu, bezczelne stoi pod parasolem panna dorodna o niestosownym imieniu Larysa. Strój na niej niezwykle skromny, ale wnętrze z pewnością bogate, bo ukończyła tę samą co ja uczelnię. Znajomych to ma z 3 tysiące.
 
Dalej zdjęcie w skali szarości, na nim niezwykle zgrabna dziewczyna oparta o słup oklejony afiszami o koncertach fortepianowych w Łazienkach. "Pięknie "- myślę. Przyglądam się i widzę, że na afiszu jest czerwiec 1971.
 
Mężczyzn też niemało, ale nie przyciągają tak uwagi.

Na co dzień towarzyszy mi pies, kiedy mokro spotkam ropuchę, kiedy sucho - stonogę. Wystarczy jednak, żebym uderzył klawiszem w razkreślne fa i już jestem wśród znajomych i pięknych ludzi.

wtorek, 1 kwietnia 2014

Tamta strona

Lubię ten strumyczek i nieraz o nim pisałem. Buba też lubi, bo zawsze jest tu świeża trawa i można się popaść trochę. Ostatnio na prawym brzegu tylko, bo lewy zajęła para krzyżówek.
 
Widać samica już gdzieś tam w chaszczach wysiaduje, bo dziś na odgłos psa pokazał się tylko samiec. Stanął nieruchomo pośrodku strumyka gotów - nie krzyżówka, lecz krzyżowiec - bronić granic maleńkiej ojczyzny. Poszliśmy w swoją stronę.
 
Kiedy w domu wgrałem zdjęcia, zobaczyłem, że ktoś jeszcze był pośrodku. Prozaiczny czytelnik powiedziałby, że rozszczepienie słonecznego promienia, który padł na obiektyw, ale przecież pan Krzyżówek, ja i Buba dobrze wiemy, że było to tęczowe oko Opatrzności.
 
Tymczasem sto metrów dalej, już na Karmazynowej, dwa leśne gołębie toczyły walkę o miejsce na przewodach elektrycznych. Staliśmy z zadartymi łbami i leciały na nas białe piórka. Gdy zniecierpliwiona Buba szczeknęła, ptaki natychmiast usiadły zgodnie obok siebie.
 
Uszliśmy kilkanaście metrów i dogonił mnie śpiew kosa. Nie do wiary, podfrunął blisko i usiadł na słupku ogrodzenia, dokładnie w tym miejscu, gdzie przed laty gramoliłem się na drugą stronę ratując Hektora. To nie mógł być on, bo miał dwoje oczu. Rzuciłem jakieś czułe słówko i ruszyłem dalej, a ptak przeskoczył na następny słupek, zanucił coś krótkiego i odleciał.
 
"W ciągu paru minut po trzykroć...Nawiązują kontakt?" - pomyślałem. I jeszcze: "Chyba jestem z ich strony".

I w tej właśnie chwili - w tej chwili właśnie - spłynęły z serca troski i zmartwienia ludzkiej strony świata.

piątek, 14 marca 2014

Śpioszek

Niedawno zmarła stara Chinka o pięknym polskim nazwisku Irena Sławińska (w ojczyźnie nazywała się Hu Pei Fang). Pracowałem z nią w miesięczniku "Kontynenty". Do Polski przyjechała chyba pod koniec lat 50. i zatrudniła się w piśmie "Chiny", które po zaostrzeniu stosunków między ZSRR a ChRL zostało przekształcone w "Kontynenty" właśnie.

Była ciepła i mądra. Paliła papierosy w długiej fifce i wraz z zastępcą redaktora naczelnego tłumaczyła prastare, pieprzne chińskie bestsellery (Wyznania chińskiej kurtyzany i Kwiaty śliwy w złotym wazonie).

Opowiadała mi, że jako młoda dziewczyna wkroczyła wraz z uzbrojonym milionem swoich rodaków, do Korei, ale teraz wyczytałem w nekrologu rodzinnym, że była pilotem wojskowym.

Kiedyś podarowała mi dla małego Mikołajka chińską kukiełkę. Sam pomysł liczy zapewne tysiące lat, ale ta lalka najwyżej pół wieku. Ubożuchny Śpioszek przeczy taśmowej elegancji dzisiejszej chińszczyzny - widać, że pochodzi z jakiejś manufaktury, której jedynym wyposażeniem była maszyna do szycia poruszana nogą.

Miły skośnooki gość ma szlafmycę z dzianiny, długą lnianą koszulę oraz ceratowe dłonie, które obejmują główkę, gdy całymi tygodniami przesypia wewnątrz tekturowego rożka (Człowiek całe życie prześpi, jeśli wierzy w swoje sny. - mówi chińskie przysłowie).

Wypychany patyczkiem do góry wychyla łepek,  przeciera oczy, rozgląda się i prostując się rozpościera ręce w szerokim geście. Musi być w tej szczodrości marzyciela tajemnicza moc, bo dzieci milkną zauroczone.

czwartek, 13 lutego 2014

Schłopiały święty - storyboard

Rzeźba Św. Jerzy, wyk. D. Biliński z Kolędzian [1936]
Ten wpis planowałem na 23 kwietnia, ale trzeba się spieszyć opowiadać.

Niby świątek, ale pospolity jakiś, żaden Cierpotka ani Frasobliwy, lecz człowiek pracy i walki. I nie rycerz w zbroi czy rzymski legionista, ale - widzi mi się - pasterz wędrowny w opończy, wolarz co od samych stepów wołoskich do Łowicza bydło prowadzi. Droga daleka, więc Jurychło (tak ma na imię) na koniu na oklep jedzie. Konika ma marnej postury, chociaż dzielnego - to hucuł jest sprawiedliwy (Sprawiedliwy jak świętego Jerzego koń - mówi przysłowie).

Tego dnia spotkał święty Jurychło w borze gadzinę leśną i tępym kijem, nie schodząc konia, ją zaszlachtował. Zmęczony usnął potem pod drzewem. Podejrzał go jeden z prostaczków niebiańskich, którzy dłubiąc kozikiem w drzewie Panu Bogu świadectwo dają.

Tak powstała pod Kolędzianami owa kapliczka nadrzewna, którą w 1947 roku pokazali na wystawie twórczości ludowej w Krakowie, a potem sfotografowali i przykleili na okładce marcowej "Twórczości" w roku 1948 (dostałem leciwy egzemplarz jako bardzo miły prezent).

Myślę, że musiał być na wystawie krakowski poeta Jerzy Harasymowicz, bo dwanaście lat później opublikował w "Dzienniku Polskim" wiersz, gdzie święty Jerzy jak z obrazka.
MIT O ŚWIĘTYM JERZYM
Gdy spał
mój patron
święty Jerzy
z chorągwi jego
zrobiłem
czerwony wsyp

blachę groźną
chłopu dałem
na pokrycie stajenki

smoka
w krowę zmieniłem
czasem
siarką buchającą

pióropusz
w lesie
na gnieździe
posadziłem

budzi się
mój patron

gdzie mit
w robocie

gdzie pióropusz
jajka znosi 
gdzie zbroja
na dachu
drzemie w upale

gdzie chorągiew
pod wójtową głową 
i tak
cóż święty

zboże zaczął
zwozić

izbę malować

konia dokupił
drugiego 
      Jerzy Harasymowicz [1960]

piątek, 24 stycznia 2014

Rozmowa o poezji

Edward Simmons, Muza Euterpe (malowidło na ścianie w Bibliotece Kongresu USA)
Kowarski od dawna ma mnie za człowieka zza lasu, że dziczeję, tracę kontakt z kulturą i z ludźmi. On jednak tego tak nie zostawi i użyje różnych chwytów i podstępów, żeby przywrócić rozbitka społeczności. Na przykład ostatnio ze wzruszającą szczerością oświadczył, że jak będę odsuwał się od ludzi, to stracę potencjalnych czytelników swojej książki. Taki już jest - książka to dla niego ukoronowanie życia, chociaż godzi się, że fakt raczej poligraficzny niż społeczny. Nie do końca jak widać, bo warto zadbać o te dwie - trzy osoby, które przeczytają.

Poniższa korespondencja pochodzi z końca marca zeszłego roku. W Wielki Czwartek napisałem na blogu z lekkim parareligijnym patosem o "potrzebie oczyszczenia, refleksji nad sobą, nad ojczyzną miłą i światem" i przytoczyłem poruszający wiersz Różewicza "Syn człowieczy". Mój wpis minął się w cyberprzestrzeni z pedagogicznym e-mailem od Kowarskiego: "Ocieraj się chociaż, jeśli nie możesz uczestniczyć.":
Niechętnie, pobieżnie przecieram książki przed Wielkanocą. Ale trzeba, bo w pierwszy dzień świąt przyjdzie ojciec Ewy i nasz Kuba z Asią. Biorę do siebie niewielki tomik - Zbigniew Jerzyna “Erotyki”. Nota od Wydawcy. "Teksty przeplatane są wyrafinowanymi (rodem z Kamasutry) grafikami wybitnego malarza Jana Dobkowskiego”.
Siedziałem przy jednym stole z drobnym Jerzyną na przyjęciu u Jurka Tomaszkiewicza. Rozmawiałem z masywnym Dobsonem w Dziekance. Mówił, że gdyby zanotował myśli, które nachodzą go przy malowaniu obrazu, napisałby powieść.
Tom "Erotyków" Zbigniewa Jerzyny rozpoczął działalność Oficyny Wydawniczej Anagram” im. T. Peipera...”. Twórcą tego wydawnictwa był Jerzy Leszin Koperski.
- Ocieraj się chociaż, jeśli nie możesz uczestniczyć.
Przepisuję jeden z wierszy:
* * *
Przemijanie- ty myślisz – to powolna rzeka,
która kamienie rzeźbi w kształty ukojenia.
Lekki wiatr, co przesuwa za horyzont żagiel.
Albo droga, gdy idziesz – kierunku nie zmieniasz
Przemijanie – ty myślisz – jest niby kobieta,
która nas rzuca - i twarz od popiołu
szarą – zwracamy w płomień następnej kobiety 
Przemijanie – ty nie wiesz! że ma puls strumienia
Przemijanie jest nagłym krzykiem błyskawicy;
jeszcze gromu nie słychać –światło nas rozdziera.

----------------------
Ja Kowarskiemu na to (przepraszam za nieładne jedno słowo):
Oj Janusz, Janusz, epigon jesteś i człowiek wsteczny (sam patrzę do tyłu, ale czego innego szukam). Ty jak handlarz starociami na pchlim targu:
- To zaśniedziałe, Panie, starożytne i piękne jest.
Ten wiersz jest w manierze, ma właściwość grochowiakową. Ponadto nic dobrego z takiego filozofowanie nie wynika. Co najwyżej:
- Już to sobie możemy powiedzieć miedzy nami artystami, że świat jest piękny, a my w nim mądrzy i jak ten róży kwiat.
"Przemijanie jest nagłym krzykiem błyskawicy" - takie metafory pisze się dziewczynom. Dokładnie wiem, że robił to L. a widać J. także. To nie byli duzi faceci i musieli sobie wsadzać na głowę jakiś pióropusz. Ale to pozory poezji, niewiele kosztują, a można podymać.
Ja w Ciebie Różewiczem, a Ty we mnie twardym jak kamień poetyckim keksem?

środa, 22 stycznia 2014

Wegetariusz

Wczesną jesienią, kiedy głośna była sprawa uboju rytualnego, необходимо zabrał głos Episkopat: że oto narusza się podstawowe prawa wolności wyznania i kultu, wśród których jest prawo do rytualnego uboju zwierząt.

Napisałem na forum trochę niegrzecznie, że jest to głos broniący prawa do umęczenia zwierząt, że biskupi robią to w imię anachronicznych norm, ustanowionych przed tysiącami lat przez "naprutych winem i palących zioła".
Jeśli rzeczywiście Bóg jest miłosierny, to na pewno dawno odstąpił od tych sadystycznych wymogów.
Ktoś mądrze mi odpowiedział, że oburzam się na rytualnych, a przecież praktykowane u nas metody przemysłowej hodowli i uboju to dopiero jest sankcjonowana prawem masowa niegodziwość. I o obowiązkowym wyrywaniu dziobów kurczakom (żeby się nie okaleczały), i o idących na rzeź płaczących cielętach.

Z powodu cierpienia Buby byłem wtedy dość blisko tego świata i w jednej chwili postanowiłem, że z mojego powodu już żaden dzióbek więcej i ani jedna łza. Stałem się wegetarianinem.

Historia uczy, że rewolucja lubi iść szeroko. Coś się we mnie przekręciło. Stopniowo począłem odkrywać zakłamane relacje, a nawet inaczej spojrzałem na sztukę - przede wszystkim na to, co tu piszę. Nie twierdzę, że nagle łuski spadły mi z oczu, że spłynęła na mnie moralna odnowa. Dopuszczam, że efekt gwałtownej zmiany metabolizmu lub - prawdopodobne - wywołana wiekiem mizantropia. - Tak czy owak zamilkłem. To znaczy w myśli układałem wpisy, ale wydawały mi się błahe, powierzchowne i niestosowne.

Zaraz po świętach wyjechałem z grupą przyjaciół do Madrytu. Pięknie było (zdjęcie przedstawia widok na ogrody królewskie z okna pałacu El Escorial), lecz do kraju wróciłem z hiszpanką. Niestety, nie pisaną wielką literą, lecz z małą francą - krewną słynnej grypy sprzed stu lat. W życiu nie byłem na zwolnieniu lekarskim, a teraz wysoka temperatura i ledwo, ledwo... Po trzech tygodniach jestem wychudzony i pobladły, słaby jak dziecko.
Już dziąsła przeżarte szkorbutem,
już nogi spuchnięte i martwe,
już koniec, już płuca wyplute -
lecz palą się oczy otwarte.
W. Broniewski 
Od dwóch dni jakby lepiej, oczy rzeczywiście otwarte i nagła tęsknota za świeżością - wiec piszę. Nie chciałbym obiecywać zbyt wiele, ale może wegetariusz podniesie się i jeszcze pójdziemy razem tym ogrodem.
 
blogi