czwartek, 11 lutego 2010

Kółko olimpijskie

Proj. T. Lipski ;fot.  A. Krzeptowski, 1936 r.
Chciałoby się pociągnąć wątek trwającej od wczoraj dyskusji, bo pięknie idzie: od rozważań o grzechu w stronę miłości, a co bardziej zmęczeni wekslują ją w kierunku nieuchronnej śmierci.

Ja jednak muszę iść dalej. Piechota musi maszerować. Już i tak mam w tym tygodniu jedną nieobecność.

Jutro rozpoczyna się Olimpiada Zimowa.
- Jak byłem młody, to też byłem Murzynem i grałem w kosza.
Właściwie to jak byłem młody też byłem olimpijczykiem. To znaczy trochę.

Piękny był szkolny sport. Najwcześniejsze wspomnienie ze szkoły podstawowej to sprawdzian na 60 m wzdłuż nieistniejącego dziś, wschodniego muru Pawiaka. Za tym murem 15 lat wcześniej katowano ludzi, ale myśmy nie mieli do tego głowy i biegliśmy co sił w nogach po ubitym gruzie.

W liceum wychowanie fizyczne było moją ulubioną lekcją. Mieliśmy znakomitego nauczyciela, Mieczysława Pilipczuka. Mój syn, który w wolnej Polsce ukończył renomowane liceum i na pewno jest sprawniejszy niż ja wtedy, nie ma pojęcia ile skacze wzwyż, a kuli, dysku i oszczepu nie miał w ręku. Ja natomiast znam wszystkie swoje rekordy życiowe i wiem, jak układa się palce przy chwytaniu oszczepu oraz jak wykonać doślizg przy pchnięciu kulą.

Trzy lata przed olimpiadą w Meksyku Mieczysław Pilipczuk powiedział, że wypełniłem minimum na pierwsze kółko olimpijskie. Nie przybyło później tych kółek, ale być w 1/5 olimpijczykiem, to był dla mnie wielki honor.

Liceum Traugutta brało stały udział w lekkoatletycznej lidze szkół średnich. Ważne było obsadzenie każdej konkurencji i, mimo że nie miałem szans, wystawiano mnie w skoku wzwyż. Byłem za młody i jako samouk musiałem przegrywać z trenującymi w klubach. Na ogół odpadałem jako pierwszy.

Jeździłem na te zawody z pl. Krasińskich trolejbusem nr 56 na boisko przy Agrykoli w poczuciu obowiązku i dumnie blady. Bo sport to wtedy była szlachetna idea, a dla niektórych olimpijczyków liczył się tylko udział.

4 komentarze:

  1. Już wiadomo skąd ta pewność Jerzego, że uda mu się "lekkim kłusem wziąć murek", nie wyższy przecież niż 157 cm z dyplomu. Szczęść Boże.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sportsmenka to ja nigdy nie bylam. Co prawda potrafie do tej pory strzelic do kosza z trojskokiem, ale tylko wtedy jak mi nikt nie przeszkadza.
    Za to moje Mlode to ho, ho....Mloda w klubie lekkoatletycznym a Mlody gral w tenisa juz w podstawowce(ale tak tylko, dla ruchu i zabawy).
    W klubie obowiazkowe bylo branie udzialu minimum w jednych zawodach miedzyklubowych w roku. Wozilismy wiec nasza pocieche w soboty po okolicznych miejscowosciach.
    Moj Mlody wygrywal lub przegrywal z pewnym luzem, starajac sie jak tylko mogl. Wiekszosc dzieciakow tez, ale rodzice...
    Przy kazdym secie to byla walka o byt, honor i przyszlosc.
    Moj Mlody patrzyl sie w zdumieniu na tych ojcow-trenerow i matki-trenerki i na polykajacych lzy przeciwnikow.
    Chyba rodzinnie wolimy kiedy "liczy się tylko udział".
    Teraz strzela z łuku.
    W halach łuczniczych rodzice ewidentnie musza byc daleko !

    OdpowiedzUsuń
  3. Byłam dobrą biegaczką na krótkich dystansach 100m i 200m .Reprezentowałam swoje liceum na zawodach powiatowych i wojewódzkich w biegu na 100m i w sztafecie 4 razy 100m .
    Dobrze wychodziły mi ćwiczenia gimnastyczne,szczególnie na przyrządach.Często nauczycielka w-f brała mnie do pokazu ćwiczenia przed moją grupą .Grałam też w kosza i to w ataku.Jako najmniejsza i najszczuplejsza z dziewcząt sprintem przebiegałam między grającymi kozłując piłkę i podawałam tej najwyższej ,która czekała przy koszu .To były piękne lata.Byłam szybka,zwinna.
    No a teraz coś na humor;Byłam piękna i młoda pozostało tylko " i " . S.B

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawda i tylko prawda o prof. Pilipczuku. W LO uczyłem się w latach 63-67, byłem w reprezentacji w kosza i w ręcżną, ale biegałem i skakałem też w Sarmacie /liga okręgowa/, gdzie MP był trenerem. Mój syn też nie miał w szkołach /W-wa!/żadnach sprawdzianów. A Warszawa do dzisiaj nie ma porządnego stadionu lekkoatletycznego - kiedyś rekord świata Edmunda Piątkowskiego /59,91 1959/ w dysku, czy też Ireny Szwińskiej na 200 metrów /22,7 1965/ i to na stadionie Legii! Pozdrawiam Pana Jerzego /matura chyba 1966/ - Jerzy /powiedzmy/ Drugi.

    OdpowiedzUsuń

 
blogi