poniedziałek, 26 lipca 2010

W poszukiwaniu

Całą noc deszcz. Rusałka pawik, o której pisałem 11 kwietnia, nocowała dziś w pokoju. Przekładałem leżące na parapecie książki, a ona wyleciała zza którejś. Otworzyłem okno, ale nie chciała iść w niepogodę i przysiadła na kartce z recenzją książki Avery Gilberta Nauka o tym, co nam pachnie.

Jej mroczna sylwetka kontrastowała z bielą kartki, a w tle spływały krople deszczu. Patrzę na zdjęcie i na kartkę, szukam tekstu, gdzie siedziała.
Na wątku wspomnienia aromatu zamoczonej w herbacie magdalenki Marcel Proust osnuł ponad 3000 stron siedmiotomowej powieści W poszukiwaniu straconego czasu.
Tak - myślę sobie - nadobna rusałka łaskawa. Bo przecież i ja snuję tę postrzępioną opowieść z tęsknoty i w poszukiwaniu tego, co nie wróci.

Oczywiście miejsce swoje znam. Proust budował kolejne piętra psychologii, ja z piwnicy na parter nawet nie wychynę. Tam są piękne zdania, których rozmiar nieraz przekracza mój najdłuższy wpis (internet wymusza lakoniczność). Za zasłoną fikcji mógł pisać o wszystkim, ja tylko o tym co było, a o wielu zdarzeniach - choć bardzo chcę - nie mogę. No i te moje punkty pamięci nie połączy jak u niego ręka geniusza.

Każdy z nas nosi ze sobą te siedem tomów straconego czasu. Moja zasługa jedynie, że się nie wstydzę.

Jest u Prousta w drugim tomie (W cieniu zakwitających dziewcząt) opis jazdy pociągiem do Balbec i spotkanie o świcie z mleczarką.
Szła wzdłuż wagonów, częstując kawą z mlekiem paru zbudzonych podróżnych. Zaczerwieniona blaskiem poranku twarz jej była różowsza niż niebo. Uczułem wobec niej ową żądzę życia, jaka odradza się w nas za każdym razem, kiedy na nowo uświadamiamy sobie piękno i szczęście.
Wszystkim zakwitającym Annom (wiem, że jest ich sporo pośród Czytelniczek) i każdej z osobna Ani życzę, by każdego ranka odradzała się w Nich ta piękna żądza życia. A potem to już będzie dobrze.

8 komentarzy:

  1. Dwadzieścia lat na karku a nadal nie studiowałem, nie miałem żadnej roboty i wygrzewałem tylko ławę z chłopakami. W tej sytuacji, chyba pod koniec lutego 1966 roku, wziąłem od matki ostatnie pieniądze na bilet i pojechałem prosto z Warszawy do stryja, który był proboszczem w Kamieniu Pomorskim.
    Idąc z ciężką walizą przez zasypane śniegiem sennne, półwiejskie miasteczko byłem podłamany, że aż tu musiałem zabrnąć.

    Wtedy jeszcze po podwórku plebanii chodziły kury i gęsi, a w chlewiku organista trzymał świniaka, więc praktycznie nie opłacało się wychodzić z domu, a jeśli już, to po to, żeby tylko popatrzeć sobie na króliki w klatkach.

    Kuchnię trzymała siostra przełożona ale stołem w wielkiej jadalni, zwanej nie wiedzieć czemu refektarzem, rządziła moja babka Bronisława, przedwojennnna nauczycielka na emeryturze ze starego portfela. Denerwowała nas powtarzaniem "Pokaż mi jak jesz, a powiem ci kim jesteś" i zmuszała wszystkich do używania serwetek.

    Na prostych, drewnianych półkach w sypialni stały rodzinne i księżowskie książki, wymieszane jak groch z kapustą, które Babka wypożyczała niechętnie i zawsze na zeszyt.
    Do sześciu, oprawionych w żółtawe płótno tomów "Straconego.." nikt nie zaglądał, ja też nie zwracałem na nie żadnej uwagi.

    Później, podczas kolejnego, wakacyjnego już poobytu, zacząłem je kartkować, otwierając, gdzie popadnie, a parę lat potem stryj spakował mi je wszystkie do Warszawy. Siódmy tom "Czas odnaleziony", o którego isnieniu długo nie wiedziałem, dokupiłem sobie nie tak dawno z przeceny i dopiero dzisiaj zajrzałem do niego z obowązku

    "Trapiłem się, widząc jak ubogo przeżywałem powtórnie moje dawne lata (... ) oddzielony od miejsc, które zdarzało mi się znowu przemierzać, oddzielony całym życiem zgoła już różnym, nie znajdowałem między nimi a sobą owej stycznosci, z której rodzi się, nim się nawet spostrzeżemy, bezpośredni, rozkoszny i absolutny żar wspomnienia. Nie pojmując chyba dobrze jego natury, smuciłem się na myśl, że moja zdolność odczucia i wyobraźni zmalała widać, skoro te przechadzki nie sprawiają mi już radości. Sama zresztą Gilberta rozumiejąc mnie jeszcze mniej, niż ja rozumiałem siebie, potegowała mój smutek dzieląc moje zdziwienie. "Jak to - powiadała - nie odczuwa pan nic kierując się tą stromą ścieżką, którą wspinał się pan dawniej?"

    Kowarski

    OdpowiedzUsuń
  2. Mój pierwszy kontakt z Proustem to była Hanuszkiewicza telewizyjna adaptacja teatralna VI tomu Poszukiwania - "Nie ma Albertyny". W tej roli, dziś to sprawdziłem, występowała Anna Milewska.

    Miałem wtedy dokładnie szesnaście lat i jakąś patologiczną, werterowską wrażliwość na poezję, literaturę, na sztukę w ogóle.

    Poza tym interesowałem się trochę elektrotechniką. To były nieprawdopodobne dziś sposoby, dzięki którym radziliśmy sobie z brakiem specjalistycznych elementów. Na przykład bezprzewodowy telefon optyczny, w którym nadajnikiem był snop światła modulowany przez mikrofon, a istotą odbiornika tranzystor, któremu spiłowywało się osłonę, jakby go trepanując. Ten snop światła załamywał się w soczewce i koncentrował w odkrytym rdzeniu tranzystora - najczystszej elektronicznej czułości.

    Kiedy myślę o tamtej mojej wrażliwości, to mógłbym ją porównać do takiego strepanowanego tranzystora na który pada jasne światło.

    Wtedy spektakle teatru telewizji, były pełne niezamierzonych efektów: poskrzypywań, przypadkowych dźwięków, chwiejącej się dekoracji, otwierających się drzwi, i natrętnego cienia wiszącego mikrofonu. Zupełnie mi to nie przeszkadzało. Wpatrzony byłem w jasną prostą sukienkę Albertyny i i jej gładko zaczesane włosy, związane na wysokości karku dużą kokardą.

    Wyznam, że na wzorze tej postaci ukształtował się wtedy mój XIX-wieczny ideał kobiecy. Potem bardzo długo jej szukałem, aż zrozumiałem, że nie ma Albertyny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziekuje bardzo (w imieniu wszystkich Slowobrazujacych Ann) za piekna laurke !
    Tak to juz sie sklada, ze na imieniny mamy czarnego motyla, a przy kondolencjach byl kolorowy.
    Anegdotka o Pruscie : byl zabonowany na ... telefon z teatru. W momencie rozpoczeciu przedstawienia (zdaje sie w Comédie-Française) dzwoniono do niego z teatru i trzymano sluchwake telefonu tak, by mogl sluchac spektaklu ! I podobno nie on jeden. Cuda techniki.
    A ciasteczek madeleine warto sprobowac. Specjalnosc miejscowosci Commercy, gdzie pociag paryski stal troche dluzej na dworcu i sprzedawano je z koszykow podroznym.
    Przepis ma podobno polskie korzenie, zwiazany jest z dworem Stanislawa Leszczynskiego.
    http://www.commercy.org/commercy.htm

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie jestem Anną ale też dostałem prezent.
    Oto okazało się, że to nie był koniec lutego 1966 ale 1965 roku, a więc "czas odnaleziony", chociaż jeden rok.

    Kowarski

    OdpowiedzUsuń
  5. W pierwszym tłumaczeniu czas był stracony, najnowsze informuje o utraconym, dając czytelnikowi nadzieję.
    Mój wczorajszy czas zmarnowany suszy zęby.
    Najważniejsze, co odnalezione w zaułkach pamięci.
    Nie ma Albertyny. Nie ma tamtego Jerzego i Kowarskiego, ale rodzą cudowne obrazy jak te - blogowe.
    Annom, Hannom, Krzysztofom i Martom - odnalezionych wzruszeń z niepamięci.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesli chcecie zerknac "w strone Swann'a" warto otworzyc dzwi do "Bibliotheca Gallica".

    http://gallica.bnf.fr/Search?ArianeWireIndex=index&p=1&lang=FR&q=%C3%80+la+recherche+du+temps+perdu+proust

    Na przyklad n°8 : rekopis "W cieniu zakwitajacych dziewczat". Zapisane niteczkami kartki, czasem calkowicie poprzekreslane i nowe nitki obok.
    Zawsze porusza mnie slad reki.
    Latwiej teraz maja, dzieki technice, badacze literatury. Wszystko jedno ; Paryz, Mexico czy Warszawa - rekopis pod reka.
    Trudniej beda mieli badacze literatury nam wspolczesnej. Jak odtworzyc bieg mysli "na Wordzie" ?

    OdpowiedzUsuń
  7. Pamiętam,jeden z moich kolegów złożył publiczne zaprzysiężenie nigdy nie czytać Prousta. Pochrząkując nerwowo wygłosił swoje credo - Nie będę sobie życia i oczu marnował! Magisterium na polonistyce chciał pisać z kryminałów, pisał z literatury dla młodzieży.
    Po Kraszewskim, Buddenbrookach i całej rodzinie Thibault może dobrze, że jest Word i blog ?
    gm

    OdpowiedzUsuń
  8. Mój Kolega uważał, że Proust zmienił jego życie. Przekonywał wszystkich do czytania "W poszukiwaniu straconego czasu".
    Wracał do tych tomów stale. W zeszłym roku popełnił samobójstwo. Nie znalazł? A może przeraził się tym co odkrył?

    Jerzy, z opóźnieniem dziękuję za życzenia imieninowe i sama spóźniona:
    wszystkim Annom i Grażynom życzę wiele szczęścia.

    OdpowiedzUsuń

 
blogi