poniedziałek, 6 grudnia 2010

Inge

Library of Congress, [Cigarette advertisements for women's market], 1933
Berlin, jesień 1931 roku (to ten sam klimat, ten sam rok, co w filmie "Kabaret"). Przyjechał tu ze świeżo poślubioną Natalią w początkach lata. Pracuje jako referent konsularny w ambasadzie, ale nie bardzo przejmuje się urzędniczymi obowiązkami. Upojny klimat dekadencji jest jakby stworzony dla niego.

To zdarzyło się naprawdę i prawdziwa była ta aktorka. W wierszu pominął obecność żony, ale Natalia zapamiętała podziemny teatrzyk "Katokombe" w pobliżu Potsdamerplatz i ten śpiew drobnej blondynki o twarzy dziecka.
Du bist so stolz und fern,
Und hasst mich doch so gern…

(Tak dumny, obcy jesteś dziś,
Ale mnie chętnie schrupałbyś…)
- Kot mówił, że dla takiego teatrzyku poświeciłby pół życia. - wspominała Natalia.

A ja myślę, że poświęcił całe.

Każda poezja się jakoś starzeje, ale wiersz Inge Bartch ostał się bez jednej zmarszczki. Jest w nim duch cudownej epoki, jest historia, ironia, erotyzm i ani jednego zbędnego słowa.
Widzę: Inge siedzi przy fortepianie,
śpiewa i gra; ach, jakaż musi być śliczna, gdy wstanie.
Wstała. Piersi miała małe, doskonałe,
i - wybaczcie mi państwo - brzuch
tak się cudownie pod suknią rysował,
że zacząłem bić brawo i wrzeszczeć: - Niech żyje brzuch!
aż pewien Anglik mruknął: - He's gone mad - On zwariował.
Zawsze mówiliśmy z Michałem "Mistrz". Dla obu jego wiersze to była pierwsza poetycka miłość. Tego dnia, 6 grudnia właśnie, chodziliśmy na Wojskowe Powązki, żeby u stóp smutnej brzozy zapalić świeczkę Konstantemu Ildefonsowi Gałczyńskiemu.

Inge Bartsch

Inge Bartsch, aktorka, po przewrocie zaginiona wśród tajemniczych
okoliczności
Oto słowo o Inge Bartsch,
w całej prostocie,
dla potomności.

Ona była ruda, ale niezupełnie - pewien połysk na włosach grasował -
żyła z Finkiem. Fink był reżyser. Przez snobizm komunizował
(są tacy też - na Mazowieckiej).
A Inge? Inge miała w sobie jakiś smak niemiecki,
ten akcent w słowie "Mond" - księżyc...der Mond, im Monde...
A Fink był dureń i blondyn.

Historia prosta: właśnie przyjechałem z Polski
Berlin...Berliiin...deszcz...
Fryderyk z żelaza jak niestrawność serce mi gniótł...
Nuda - i nagle cud!
Teatrzyk! Maleńkie serce w podziemiach!
Idzie piosenka: autor: Kurt Tucholsky.

Widzę: Inge siedzi przy fortepianie,
śpiewa i gra; ach, jakaż musi być śliczna, gdy wstanie!
Wstała. Piersi miała małe, doskonałe
i - wybaczcie mi państwo - brzuch
tak się cudownie pod suknią rysował,
że zacząłem bić brawo i wrzeszczeć: - Niech żyje brzuch!
Aż pewien Anglik mruknął: - He's gone mad. - On zwariował.

Przeszło lato, jesień i zima,
I jeszcze wiosna, i jeszcze jakieś lato,
i znowu jesień w mgłach jak w dymach.
(Jesieni jestem amator)
Aż tu nagle pewnego dnia
zamach stanu. Coup d'etat.
Zamach stanu nb. miał w sobie coś z gwiazdy betlejemskiej,
za którą ciągnęło 3.000.000 magików.

I wszystko stało się jak na scenie:
siedziałem z Ingą w Tiergartenie,
a jesień w Berlinie, w Tiergartenie,
to są, proszę państwa, takie struny...
Z drzew mgłą kurzyło,
wiatr niski jak bas -
i nagle Inge: - Wiffen Sie waf?
(Ona miała coś takiego w głosie czy w zębach.)
Wissen Sie was? Życie
mi się znudziło.

- Hm...
Spojrzałem na nią, papierosa ćmiąc -
nie jestem Wyspiański, ale bądź co bądź
to powiedzenie mnie wzruszyło.

Za późno: Rewolwer nie był większy od róży:
Pik! I Inge rozpoczęła podróże
w Au - dela, w metafizykę niemiecką.
Jakiś grubas, co siedział przy piwie,
nawet nie drgnął ani się zdziwił,
bo takie pik! to się mogło zabić najwyżej dziecko.

A potem miała jeszcze dłuższą rzęsę;
trup pachniał jesienią, czarną kawą, grzybami i nonsensem.

Bartsch Ingo!
Szkoda!
Twój talent to mogło być dużo szterlingów.
Inge Bartsch!!!

Wróciłem do hotelu.
40 fajek w jedną noc - pokój aż sczerniał od dymu...
Nie, to nie można tak: to jest zbyt proste: nuda,
tu trzeba, że się tak wyrażę,
przyszpilić jakieś komentarze -
że, czy ja wiem, że krwawa zbrodnia reżimu,
że podejrzana o semityzm,
że... marchew... w obozie... zgniłą...
Będzie na 300 wierszy artykuł znakomity.
(W Polsce zwany "kobyłą".)

Powiedzmy, że to było na jesieni,
dajmy na to trzy lata temu.
No, i jeśli redaktor nie zmieni,
pójdzie tak:
"Nie wytrzymała w dusznych klamrach systemu
Inge Bartsch, aktorka, po przewrocie zaginiona wśród tajemniczych
okoliczności..."

A na końcu może z Rilkego coś
o miłości,
o samotności,
a tytuł prosty: Inge Bartsch.

Szkoda.
Ładna.
Młoda.
Plecy jak perski aksamit.

I było w niej coś...
kobiece,
nieuchwytne,
dalekie,
coś, co trzeba chwytać pazurami.

3 komentarze:

  1. Nareszcie!

    Janusz Kostynowicz

    OdpowiedzUsuń
  2. Gałczyński był Mistrzem dla całego pokolenia. Pamiętam kolegów ze studiów matematycznych jak z pamięci odtwarzali Zieloną Gęś ("Judyta i Holofernes" - Chór: Ucięła, ucięła głowę mu; Trębacze: Tru-tu-tu; Holofernes: Jak ja teraz będę żył? Chyba, żebym się przyzwyczaił; Chór: Azaliż, azaliż podły psie, ty przyzwyczaisz, ty przyzwyczaisz się?). Przez całą dekadę tygodnik studencki "ITD" w każdym wydaniu zamieszczał cytaty z Gałczyńskiego (Jestem dziś taki sentymentalny, że mógłbym sprzedawać łzy - adresik: hotel "Fenomenalny" pokój nr 303). Dla tych sentymentów go kochaliśmy:

    POWRÓT
    A podobno jest gdzieś ulica
    (lecz jak tam dojść? którędy?)
    ulica zdradzonego dzieciństwa,
    ulica Wielkiej Kolędy.
    Na ulicy tej taki znajomy,
    w kurzu z węgla, nie w rajskim ogrodzie,
    stoi dom jak inne domy,
    dom, w którymżeś się urodził.
    Ten sam stróż stoi przy bramie.
    Przed bramą ten sam kamień.
    Pyta stróż: "Gdzieś pan był tyle lat?"
    "Wędrowałem przez głupi świat."
    Więc na górę szybko po schodach.
    Wchodzisz. Matka wciąż taka młoda.
    Przy niej ojciec z czarnymi wąsami.
    I dziadkowie. Wszyscy ci sami.
    I brat, co miał okarynę.
    Potem umarł na szkarlatynę.
    Właśnie ojciec kiwa na matkę,
    że już wzeszła Gwiazdka na niebie,
    że czas się dzielić opłatkiem,
    więc wszyscy podchodzą do siebie
    i serca drżą uroczyście,
    jak na drzewie przy liściach liście.
    Jest cicho. Choinka płonie.
    Na szczycie cherubin fruwa.
    Na oknach pelargonie
    blask świeczek złotem zasnuwa,
    a z kąta, z ust brata płynnie
    kolęda na okarynie:
    LULAJŻE, JEZUNIU
    MOJA PEREŁKO,
    LULAJŻE, JEZUNIU,
    ME PIEŚCIDEŁKO.


    Tak, tak - wędrowałem przez głupi świat…

    OdpowiedzUsuń
  3. Wybrana z wielu innych bardziej lub mniej ulubionych - bajka z Ezopa a Gałczyńskiego Konstantego Ildefonsa
    "Osioł i jego cień" przedstawiona w znanym Teatrzyku z wielkim zaszczytem i morałem

    Morał
    CZASEM O BYLE CIEŃ
    CZŁOWIEK MA ŻAL DO CZŁOWIEKA,
    A ŻYCIE JAK OSIOŁ UCIEKA.

    gm

    OdpowiedzUsuń

 
blogi