poniedziałek, 7 marca 2011

Jemu i na

Dwa dni temu minęła któraś tam rocznica. Chyba własnie 5 marca 1953 r. zaczęła się moja pamięć historyczna. Dzień był dość ciepły jak na marzec. Łaziłem po szerokim parapecie okiennym i zrzuciłem radio (dokładnie to, o którym pisałem listopadzie 2009). Rodzice byli na mnie źli, ale głównym wydarzeniem nie wydawali się przygnębieni. Mama opowiadała, że pani Wajnryb z czwartego piętra bardzo płakała.

A oto co pisze o tym dniu Michał Łukaszewicz w niepublikowanej powieści "Kustosz":

Sprowadziliśmy się do Warszawy w roku 1953. Późnym latem. Mniej więcej pół roku po śmierci Stalina. Tak się złożyło, że dobrze zapamiętałem dzień, kiedy ten historyczny moment całemu światu obwieszczono. Był to wietrzny, marcowy poranek. Słońce błyskało czasem przez chmury i po rozmiękłej ziemi przesuwały się jasne promienie.
Mieszkaliśmy wówczas w Izabelinie, podwarszawskiej miejscowości, odkąd moja rodzina porzuciła repatriancki Szczecin. W Izabelinie było duża drewniana weranda, jałowce aż po horyzont, a na ścianie jednego z pokojów wisiała "szczekaczka" - radio przewodowe, właściwie sam tylko radiowy głośnik. Pamiętam, że koniecznie chciałem wyjść tego dnia z domu, a babcia na to nie pozwalała. Nie wiem co mnie kusiło, bezlistne akacje czy może widok niekończącego się pola jałowców, przypominających tłum posępnych mnichów tuż za oknem. Szarozielone kaptury. Smętne postacie. W dzień niegroźne, nocą straszne. Rodzice, umęczeni ciasnotą autobusu byli już w Warszawie, w pracy. Ojciec księgarz we wspaniałej, niedawno oddanej księgarni na MDM-ie, matka w spółdzielni "Spólnota Pracy". Babcia skubała kurę w kuchni. Wszystko tu przypominało wieś. Gdyby nie dojazdy, Izabelin byłby rajem na ziemi.
- Nie pójdzisz, nie pójdzisz - zaciągała z wileńska babcia - nie pójdzisz, bo buciki wybrudzisz... 
A w radiu, wiszącym na ścianie kołchoźniku, wciąż dziwna, pełna powolnych taktów muzyka. Ciężko mi było. Choćby na chwilę na dwór. Tam też nudy, ale można przy drwalce pobawić się z psami. Wielka wilczyca - Finka - jest zawsze przyjazna, to też się liczy. A w domu nic, tylko ta smutna muzyka, nie nadają nawet żadnej zabawnej audycji o bumelantach albo szkodnikach ani skocznych oberków spod Opoczna. Jakby tknięty przeczuciem, że coś to musi znaczyć, przysiadłem na kanapie i słuchałem żałobnych marszów, gdy oto nagle rozległ się głos tak pełen smutku i powagi, że zamarłem wpuszczając z rąk uszyte z ceraty i wypchane watą żyrafy i wielbłądy. Ten głos przeraził mnie wieścią sensacyjną, niemożliwą, trudną do wyobrażenia. Przestało bić serce wielkiego Stalina. Przez chwilę zastanawiałem się co robić, po czym pobiegłem do kuchni. Przestało bić serce wielkiego Stalina - powtórzyłem z powagą.
Babcia zamarła. Stalin był taką potęgą, że nawet rodzice milkli, kiedy wymieniałem przy nich jego imię. Już myślałem, że zapłacze, jak się to jej często zdarzało, gdy oto babcia całkiem niespodziewanie odłożyła kurę, uderzyła ściśniętą pięścią o dłoń i unosząc oczy do góry, zawołała:
- Ot, jemu i na!
Nareszcie dostał za swoje. Osłupiałem. W oczach babci błyszczała nienawiść.
- Idzi, idzi do pokoju, pobawi sia zabawkami - szarpała pierze ze zdwojoną energią.
Oni, dorośli, matka z ojcem, bez końca ukrywali jakieś swoje sprawki. Zamykali się w swoim pokoju, nie chcieli mówić o Stalinie, wpadali nieoczekiwanie w zły humor; wydawało mi się więc, że jeszcze jako tako rozumiem babcię, a tu taka niespodzianka! Jakaś szatańska reakcja. Owszem, ona również milkła, gdy sąsiedzi zaczynali mówić o Stalinie, ale przecież czegoś takiego się nie spodziewałem. 
O Stalinie szybko zapomniałem, radio powtarzało jego imię coraz rzadziej, a o reakcji babci zapomnieć nie mogłem. Tego roku, kiedy umarł Stalin, sprowadziliśmy się do Warszawy.

12 komentarzy:

  1. Dzięki Bogu dyktatorzy przemijają (ciekawostaka: w "grypserze" inżynierów budownictwa pracujących na kontraktach w Libii, dla zmylania donosicieli Kadafii miał ksywę "Kowalski"). Co zostaje? Mądrość: http://www.youtube.com/watch?v=snMOmHzgssk
    i miłość: http://www.youtube.com/watch?v=gUXC_dhQHzY&feature=related.
    Posłuchajcie, ta sama piosenka w dwóch wykonaniach jej autora, przedzielonych prawie półwieczem - pierwsze w dwanaście lat po śmierci Stalina, drugie na trzy lata przed obaleniem Mubaraka (a może i Kadafiego?).

    OdpowiedzUsuń
  2. W Polsce Leonard Cohen jest bardziej popularny niż w Kanadzie, gdzie się urodził w roku 1934 (w tym samym roku urodził się Grochowiak). Zaczynał jako poeta, i chyba wszystkie teksty jego piosenek są również jego autorstwa. Z wyjątkiem jednej o walcu, której słowa zaczerpnął z wiersza Frederica Garcia Lorki (http://www.webheights.net/speakingcohen/waltz.htm). Filmik z tym walcem Cohen śpiewa w okolicach muzeum hiszpańskiego poety http://www.youtube.com/watch?v=JQm1OmLMNno&feature=related
    Warto zestawić podkreślaną przez Cohena łatwość przejścia od świetnej poezji do cudownej piosenki z naszym, bazującym na Tuwimie walcem:
    http://www.youtube.com/watch?v=qk_P6EdcOcE&feature=fvsr
    Proponuję wersję Radka, chociaż bardziej wspomnieniowo jestem związany z genialnym wykonaniem Demarczyk, bo Radek śpiewa wspaniale, a poza tym tylko w wykonaniu mężczyzny słowa „i tych dwoje na dwiema, co też są choć ich nie ma, bo rzęsami zakryte … i dalej” (proszę posłuchać) mają sens, bo przecież chodzi o dwoje oczu nad dwiema piersiami, na które patrzy tańczący „z panną, madonną” partner.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze polskie tłumaczenia:
    Suzanne (tekst nr 28)
    Waltz

    OdpowiedzUsuń
  4. Gdzie się zapodział 5. komentarz?
    :):):)
    Anonima do Anonima
    - Ano ni ma.
    - A mowy?

    :) gm

    OdpowiedzUsuń
  5. I na koniec tej muzyczności, dla Jerzego z okazji urodzin:
    Życzenia od kobiet wspomnieniowych:
    Alibabki
    Odpowiedź (Coehna) na życzenia kobiet dzisiejszych:
    I’m your Man
    A ode mnie: Sto lat!

    OdpowiedzUsuń
  6. 4.komentarz (mylnie uznany za 5.) to błąd programu - prawdopodobnie skasował mój podwójny komentarz 3., a wprowadzony numer 4 zostawił.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hanna: może teraz się uda coś napisać, jako Anonimowy:

    Podziękować za Cohena!!!
    Był moim lifemotiv'em tuż przed maturą i przez całe studia..)))
    Był jedynym słuchaczem moich po świt pogaduch przy winie z przyjaciółką...
    Był ...
    chocby taki tekścik: "potem ogień czyni twoje ciało zimnym...", albo Marry N...

    Drżałam i drżę do dziś przy jego piosenkach...

    Bywały dołujące - to fakt

    OdpowiedzUsuń
  8. Sokolice i sokoły,
    omijajmy wszelkie doły
    i napijmy się rosyjskiej wódki.

    OdpowiedzUsuń
  9. W zeszłym roku wiosna (wiosna, wiosna, wiosna ach to ty) na tym blogu rozpoczęła się już 20 stycznia piosenką Wolnej Grupy Bukowina o studenckim rajdzie na Ponidziu, a w tym roku jakoś przebić się nie nie może (zabrakło przebiśniegów?), a do klimatu obecnego posta pasuje chyba jedynie sen zaka Zapachło wiesnoj.
    Też dobrze, jeśli nas obudzi...

    OdpowiedzUsuń
  10. Tęskno mi do refleksyjnych wpisów DM, AnnB, żartów Lu czy szlachetnego pana Paetero. Jakoś mnie opuścili ostatnio i przede wszystkim słyszę paradne strzelanie z bicza pana Bouszka z Libni.
    Jednak już coś się zmieniło, bo wyszedłem z opresji zawodowej i będę pisać częściej. Nie ku uciesze.

    OdpowiedzUsuń
  11. ...jak się zbudzi to nas zje!

    OdpowiedzUsuń

 
blogi