niedziela, 15 marca 2015

No chiba

Nie, nie jest pan Maluśkiewicz żadnym współczesnym surwiwalowcem, który wodę pije tylko bagienną, a w razie potrzeby służy jako ośka w taborach. To hedonista i egocentryk. Nie pozbawiony wszakże prawdziwych uczuć patriotycznych (przypuszczalnie członek przedwojennej Ligi Morskiej i Kolonialnej).

Przygotowałem się dosyć solidnie badając tło historyczne oraz profil psychologiczny postaci. Również scenograficznie i kostiumowo, bo nałożyłem jedwabną rękawiczkę ze strzępkiem wełny na koniuszku palca wskazującego. Włóczka miała pozorować rudą czuprynę bohatera (niektóre źródła ikonograficzne pokazują go jako jegomościa zażywnego i łysego). W plecaku upchałem półmetrowego wieloryba, a pod ręką miałem łupinkę orzecha (przypomina mi śpiewaną przez Ewę Demarczyk frazę z Baczyńskiego; jestem pewien, że w wierszu jest aluzja do Maluśkiewicza właśnie):
niedługo już - tacy maleńcy,
na łupinie z orzecha stojąc,
popłyniemy porom na opak
jak na przekór wodnym słojom
W tym przedszkolu czytanie przez rodziców to tradycja. Jam nie rodzic wprawdzie, prędzej już przypominałem starych powstańców styczniowych, którzy - opowiadała mi Mama - występowali na akademiach szkolnych przed wojną.

Byłem przygotowany, ale miałem skupić uwagę, więc pominąłem kontekst i siadłem na dywanie. To urocze uczucie, które pamiętam z praktyk nauczania początkowego: przede mną wpatrzona ufnie gromadka dzieci. Obok przycupnęła ukochana gwardia rodzinna: przytulony Jaś i lekko zdystansowana Zizzi.
Pan Maluśkiewicz był - tyci,
Tyciuśki jak ziarnko kawy,
A oprócz tego podróżnik,
A oprócz tego ciekawy.
Więc nie można się dziwić,
Że ujrzeć chciał wieloryba,
- A dlacieeeego? - zapytał Jaś głośno.
- Bo wieloryb jest przeogromny,
Największy na świecie chyba.
To jeszcze zabrzmiało logicznie, ale Jan mnożył wątpliwości i rwał bezlitosną rączką potoczystość ośmiozgłoskowca, delikatną przędzę sztuki.

Kompletna klęska inscenizacyjna. Jedyne, co mi się udało, że na zakończenie wiersza wspaniale wybrzmiała cieniutka i miękka artykulacja słowa "chyba":
Teraz, gdy kto go zapyta,
Czy widział już wieloryba,
Nosa do góry zadziera
I odpowiada: - "No chiiiba.."

26 komentarzy:

  1. Moja żona, Maria mazowiecka potwierdza, że w jej rodzinie chiiba zamiast chyba było naturalną wymową tego słowa.
    Bouszek

    OdpowiedzUsuń
  2. Uroda dźwięku.Pieszczota samogłoski.
    I jest miękkie i serdeczne. Iiii tam, ktoś pomyśli.
    ( Czasami powie - Jytam). Cieniutkie "i" zmiękcza każdego spółgłoskowego twardziela,ale popiskuje, dźwięczy, czasem aż zaświdruje w uszach.
    U Stasiuka A. wyczytałam:
    Samogłoska "u" ma najdelikatniejsze, najbardziej miękkie brzmienie ze wszystkich samogłosek.
    Ilekroć myślę o swojej babce, przypominają mi się te dwa słowa: kluczka, smug. I jeszcze trzecie: duch.
    A.Stasiuk, Babka i duchy

    Dzieci lubią samogłoski.
    Na takim "i" popłyniesz, dokąd chcesz.
    A na "a" to już tajemnica.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To piękny, mądry tekst. Chyba mi kogoś przypomina

      Usuń
  3. To miło, że wracają ci, którzy odlecieli przed laty.

    Pan Bouszek zwraca uwagę na regionalny charakter przejścia “y” w “i”. Rzeczywiście, to jedna z cech dialektu mazowieckiego i chyba tak stylizowałem tę artykulację. Po to, aby zedrzeć z Maluśkiewcza nadętą maskę białego sahiba i zrobić z niego facecika spod Wołomina.

    Tymczasem pani GM pisze o innym zjawisku, o afektywnym znaczeniu artykulacji. Jakkolwiek obie, “y” oraz “i”, są zaliczone do samogłosek wysokich, to “i” wydaje się wyższa (chodzi o wzniesienie języka ku podniebieniu). Zamienienie niższej na wyższą rzeczywiście jakoś dopieszcza.

    Najlepiej słychać to w przedwojennych filmach, gdzie kobiety prawie nie wymawiały “y”. Ordonka na przykład śpiewała, że “miłość ci wszystko wybaczi”.

    OdpowiedzUsuń
  4. "O czym ty śpiewasz, o niepojęta
    Mała istoto, porwana szałem?
    W pieśni wymieniasz stare zwierzęta,
    Czemu im nazwy dajesz zdrobniałe?
    Jaki się w tobie rozigrał bies?
    To nie jest piesek - to Groźny Pies!

    Czemu bełkocąc, sepleniąc słowa,
    Wielki szaleńcze, pleciesz androny?
    Spójrz - zgroza niebios łka purpurowa,
    Nad światem - pożar czerwony l
    Nie skacz tak głupio na jednej nodze,

    Zastanów się, nieprzytomny!
    Nocą się z płaczem obudzisz w trwodze,
    Światło wyrąbie przepaść w podłodze,
    Kiedy za oknem upiornie stanie
    Księżyc ogromny.

    Nie ma nikogo. Puste mieszkanie.

    Tylko nad tobą, na drugim piętrze,
    Tak samo straszy pokoju wnętrze
    I w okno patrzy wylękły pan,
    Strach cieczą srebrną płynie ze śdan
    I trzeszczy śmierć w stęchłej ścianie
    Tak samo, tak samo, kochanie..."

    fragment z "Wiersza wyszydzającego dzieci"
    Juliana Tuwima

    OdpowiedzUsuń
  5. Krakowska polonistka, wieloletnia nauczycielka w liceum, kobieta wykształcona i oczytana - po kilku zdaniach rozmowy z młodym, podówczas, mieszkańcem Ciechanowa zakrzyknęła w egzaltacji: nareszcie wiem, co to jest dialekt północnomazowiecki!
    Młodzieniec wszakże starając się pozbyć piętna Ciechanowa, w akademiku wistując w brydżu, ćwiczył: chiiyyyba tak, chyyyyyyba tak! Mało pomogło - nadal słychać. Profesor Bralczyk potwierdził i zaakceptował, jako charakterystyczny dla północnego Mazowsza dialekt, więc były student już przestał zwracać na to uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tata polecił napisać na jego przyszłym nagrobku dwa słowa: filolog, nauczyciel. Wychowując dzieci wszyscy jesteśmy filologami i nauczycielami - niekoniecznie profesjonalnymi jak mój tata, absolwent polonistyki i anglistyki, autor podręczników i zbiorów ćwiczeń z gramatyki języka angielskiego. Od niego nauczyłem się nieprzestrzegania tzw. poprawności językowej. Bo czy jest jeden poprawny język polski? Czy to jest właśnie ten, którym się posługujemy? Mój angielski przyjaciel, lingwista z zawodu, przytaczał ustalenie z pewnej naukowej konferencji: "język to jest dialekt, który posiada armię". Popatrzmy na historię Słowacji i Ukrainy - tam dialekty stały się językami. Dzięki istnieniu kilkudziesięciu odmian języka angielskiego, ten właśnie język podbija świat! Jego słownik już przekroczył milion słów, a my uparcie tropimy "rusycyzmy" (rezultat większość śpiewa "póki my żyjemy", bo to naprawdę jest również polskie słowo, a "kiedy" ma inne znaczenie). Akurat dzisiaj w Polityce pojawił się artykuł o błędach językowych. Fragment:
    "Są w polszczyźnie sformułowania i zwroty kłopotliwe nawet dla tych, którzy uważają się za sprawnych użytkowników języka. Wybraliśmy 30 błędów (od interpunkcyjnych po stylistyczne) szczególnie powszechnych. Radzimy wszystkie je poddać (a może: podać*?) pod rozwagę.

    *oczywiście „poddać” to w tym kontekście jedyna poprawna forma."

    OdpowiedzUsuń
  7. Szanowni Komentatorzy, chylę czoła przed Waszą wiedzą i erudycją. Ważne są te głoski wysokie i niskie, poprawność językowa, ale to nie da się porównać z radością, jaką daje czytanie wnukom. Kiedy kolejny raz czytając im ich ulubioną bajkę, wierszyk, zawiesimy na chwilę głos z dumą uzupełniają słowo lub frazę.
    Autorze, to nie klęska inscenizacyjna, ale sukces,to ciekawość świata i żywa reakcja na poezję.

    PS. Mam nadzieję, że udało mi się nie popełnić żadnych błędów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znajoma poszła z Adasiem, swoim siostrzeńcem, pięciolatkiem na poranek. Najgroźniejsza scena, gdy kupiony przez babcię lżejszy od powietrza balonik unosi chudego wnuczka - niejadka.

      Bezskutecznie babcia podskakuje, żeby chwycić chłopczyka za nogi. Wszystkie dzieci przerażone, ale nie Adaś.
      - Ona też by tak chciała - krzyczy na całe gardło.

      Usuń
  8. Chyba to był Tadek-Niejadek, przy tym mądrala! Gratulacje ! Każda Babcia by tak chciała.

    Ola - lat: mniej niż pięć; od roku "związana uczuciowo" z Robertem, lat trochę ponad pięć.
    Przedszkole stanęło w zachwycie. "To niespotykane; -mówiła pani w przedszkolu - nigdy czegoś takiego nie spotkałam, jakieś nadzwyczajne ciepło i magia między nimi jest".
    Niestety Robert przeniósł się do innego przedszkola już we wrześniu. Nikt dzieci nie spytał, co o tym pomyśle mają do powiedzenia. Ot inny adres w życiu, a dzieciak a nami, oczywiście…..
    Odbyło się kilka telefonicznych konferencji obu Mam; jak sprawić, żeby dzieciaki, które autentycznie tęsknią za sobą, ogarnąć i jakoś tę sytuację uładzić. No i nikomu nie przyszło do głowy nic mądrego, bo miłość to zagadka.
    Dorośli !!! Dziadkowie i Babcie, Mamy i Tatusiowie nie obawiajcie się głębokich uczuć swoich dzieci i wnuków. Kto powiedział, że prawdziwe uczucie spotykamy po osiemnastce?
    Spytasz co myślę ? Myślę: Ola najprawdziwiej, najszczerzej i najniewinniej kocha Roberta, który najprawdziwiej i najniewinniej ją kocha.
    Już nigdy więcej nie będą tak kochali… aż żal ściska.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do miłości dziecięcej - tej bez hormonów - można powiedzieć jedno: to jest zupełnie inny rodzaj przywiązania. Znacznie częstszy pomiędzy małymi przyjaciółkami i małymi przyjaciółmi niż pomiędzy różnopłciowymi dziećmi. Zresztą, kiedy by miała powstać prawdziwa przyjaźń - rozumiana jako jedność dusz, nie ciał. W okresie gdy chłopcy stają się mężczyznami i zaczynają konkurować o uznanie dziewczyn? (i odwrotnie). Dobrze o tym wiedzieli wychowawcy przyszłych rycerzy i od najmłodszych lat chłopackość była swoistą twierdzą i szkołą życia niedostępną dziewczynkom.
      Moja wnuczka też miała adoratora, ale jednocześnie fajne koleżanki. Żadnego z tych przywiązań nie nazwałbym miłością - byłaby to zwykła ekstrapolacja naszych przeżyć na niedostępny nam świat wrażliwości dziecięcej.

      Usuń
    2. Na naszym podwórku na Brudnowskiej bawiły się bliźniaczki Zielonki. Tak je z mamą nazywaliśmy, bo miały jednakowe zielone sukieneczki. Nie miałem jeszcze czerwonej hulajnogi, to znaczy, że nie skończyłem sześciu lat, gdy zakochałem się w Zielonkach. Nie potrafiłem ich odróżnić, więc kochałem obie.
      Kowarski

      Usuń
    3. Pomyślałem, że to oczywiste, że Kowarski kochał obie Zielonki, ale zastanowiło mnie, że rozróżnia czas tamtej miłości od okresu, w którym miał już czerwoną hulajnogę.

      Chciałem sobie ją wyobrazić i nagle zabiło mocniej serce, bo przed oczyma ujrzałem nie tę drewnianą, z cieniutką gumką udającą oponę, ale metalową, z szeroką półką i bezszelestnie obracającymi się pompowanymi kołami. Tak, to musiała być czechosłowacka hulajnoga. Przy niej to i trzy Zielonki nic by nie znaczyły.

      Usuń
  9. Świetny komentarz Jerzego. Ja też pamiętam podwórkową pozycję chłopaka, który wśród nas, sześciolatków, pierwszy miał prawdziwy rower i pozwalał na nim pojeździć. Gdyby to była dziewczynka, kochałbym ją bezgranicznie (choć nie bezinteresownie). To coś co nazywamy prawdziwym uczuciem może się pojawić dopiero dużo później:
    Szczenięca miłość

    OdpowiedzUsuń
  10. 30 maja 1952 dostałem od ojca hulajnogę na szóste urodziny. Zamówił ją w pobliskim warsztacie, u ślusarza. Była z metalowych rurek, lśniła czerwoną emalią, a koła miała z ciężkich, stalowych łożysk kulkowych. Bez opon oczywiście. Gdy jechałem po trotuarze, chłopaki wyglądali z okien, bo myśleli, że to odrzutowiec.
    Kowarski

    OdpowiedzUsuń
  11. Zgadzam się z Piotrem. Prawdziwe uczucie może się pojawić dopiero w siódmym roku życia.
    Boston

    OdpowiedzUsuń
  12. Czyż nie pamiętacie bezkonkurencyjnej miłości z czasów dzieciństwa?

    URSZULA KOCHANOWSKA



    Gdy po śmierci w niebiosów przybyłam pustkowie,

    Bóg długo patrzał na mnie i głaskał po głowie.



    "Zbliż się do mnie, Urszulo! Poglądasz, jak żywa...

    Zrobię dla cię, co zechcesz, byś była szczęśliwa."



    "Zrób tak, Boże - szepnęłam - by w nieb Twoich krasie

    Wszystko było tak samo, jak tam - w Czarnolasie!" -



    I umilkłam zlękniona i oczy unoszę,

    By zbadać, czy się gniewa, że Go o to proszę?



    Uśmiechnął się i skinął - i wnet z Bożej łaski

    Powstał dom kubek w kubek, jak nasz - Czarnolaski.



    I sprzęty i donice rozkwitłego ziela

    Tak podobne, aż oczom straszno od wesela !



    I rzekł: "Oto są - sprzęty, a oto - donice.

    Tylko patrzeć, jak przyjdą stęsknieni rodzice!



    I ja, gdy gwiazdy do snu poukładam w niebie,

    Nieraz do drzwi zapukam, by odwiedzić ciebie!"



    I odszedł, a ja zaraz krzątam się, jak mogę -

    Więc nakrywam do stołu, omiatam podłogę -



    I w suknię najróżowszą ciało przyoblekam

    I sen wieczny odpędzam - i czuwam - i czekam...



    Już świt pierwszą roznietą złoci się po ścianie,

    Gdy właśnie słychać kroki i do drzwi pukanie...



    Więc zrywam się i biegnę! Wiatr po niebie dzwoni!

    Serce w piersi zamiera... Nie!... To - Bóg, nie oni!...

    Bouszek

    OdpowiedzUsuń
  13. I tak przegapiane bywają wielkie zielone oczy i serce bezgranicznie oddane (o talii nie wspominając).
    Między 5 a 7 lat to przepaść ogromna i nie do ogarnięcia...
    A kiedy ma się 14 lat, a w klasie III LO jest taki o 2 lata starszy, który uwagi nie zwraca ? Chudy blondyn w okularach? To jak żyć ? Panowie, jak żyć...?

    OdpowiedzUsuń
  14. Był czas, że posiadanie hulajnogi albo roweru stawiało młodego człowieka w określonej sytuacji społecznej na podwórku. Ale też ważne było, żeby dawać sobie radę na łyżwach zimą (tu konkurencja z chłopakami była oczywista) oraz w zwisach i koziołkach na trzepaku (no, w tej dyscyplinie niestety chłopcy rzadko uczestniczyli - ale podziwiać umieli).
    Teraz po prawdzie nie ma podwórek i pozycji społecznej nie ma gdzie sobie wywalczać. Nie zamieniłabym się na dzisiejsze dzieciństwo...

    OdpowiedzUsuń
  15. Zgadzam się na te 14 lat. Co więcej pamiętam sytuację w 5 klasie, którą uczyłem w podstawówce na Barcelońskiej, kiedy wszyscy chłopcy z tej klasy "zakochali" się w takiej jednej Basi. Basia była od nich większa (dziewczynki rosną szybciej), ale to jak wiadomo nie przeszkadza uczuciom. Dziwna była dla mnie jej umiejętność "uwodzenia". Musiała ją zaobserwować u starszych dziewczynek - to była mieszanka przyzwolenia i odrzucenia (oczywiście tylko symbolicznego). Czyli rządzenie hormonami, bo chłopcy mieli dla Basi tylko "maślane" oczy. Ci z innych klas, których w młodości ominęła ta gra, zajęli się zapewne grą w szachy i weszli na wyższy stopień rozwoju zdolności logicznych - ale tamci "opętani" przez Basię? Aż strach dochodzić, czym (po trzydziestu latach) się teraz zajmują.
    Bouszek

    OdpowiedzUsuń
  16. Oj,tam, oj tam, zajmują się życiem własnym i już.Mają swoje żonki są szczęśliwi

    Z hormonami, jak się ma 15 lat idzie sobie poradzić. Gorzej całkiem - jak nie ma ....
    No NIE!!!, nie o te hormony wszak rzecz cała się wzięła.
    Szło przecież o Maluśkiewicza, który po tym Oceanie. przemierza i zamierza do Kazimierza...czyż nie ?

    OdpowiedzUsuń
  17. Miejsce akcji: szatnia w przedszkolu.
    - Ola lat 5.:- nos trze i oczy spuszcza, znaczy kiepsko...jakaś cicha nadzwyczajnie;
    - Ja: Olu, smutna jesteś?, co się działo?
    Ola: co się miało dziać, budyniu nie było na podwieczorek.

    No nie wiem,co dziewczynce odpowiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  18. W leśniczówce za lasem uczyniłem przebojem przedszkola przy Czerniakowskiej. Dzieciaki poznały tekst i pokazywanie "obrazków", a z moją wnuczką potrafiliśmy to "śpiewać" bezgłośnie - tylko pokazując kolejne scenki. Ale ta piosenka prawdziwą furorę zrobiła wśród studentów, których zasadniczo uczyłem analizy matematycznej. Bo do niej była taka (najzupełniej prawdziwa) narracja:
    Po wydarzeniach marcowych w 1968 założyliśmy na wydziale Matematyki UW turystyczny "Klub Kubusia Puchatka". Przetrwał chyba dwa lata, a jego przesłaniem było "wyzwolenie przez zdziecinnienie". Na rajdach studenckich śpiewaliśmy właśnie o zajączku - z obowiązkową dla nas końcówką obrazowego skręcania karku (czytelna aluzja do metod MSW). Oczywiście w przedszkolu takiego "zakończenia zajączka" nigdy nie pokazywałem...
    Bouszek

    OdpowiedzUsuń
  19. Pętam się w pętli niezamierzonych zapętleń...Ócz moich bezkresy wędrują ku zieloności...
    No wyraźnie widać, że brak przewodnika rzuca się niektórym na głowę.(((
    Jerzy wczorajsze imieniny niewiele zmieniają, poza tym ,że najserdeczniości i najlepszejszości sa wciąż aktualne

    OdpowiedzUsuń
  20. Chcę Autora uprzejmie powiadomić, ze widziałam Maluśkiewicza, przedwczoraj to było i był w świetnej formie, czego Jerzemu z całych swych sił życzę. Jerzy - na starość wzięłam się za pędzel i tak samo zamierzam kaleczyć sztukę artystycznego malarstwa, jak w przypadku mego "pisactwa" na Twoim blogu.
    Nie mam pojęcia dlaczego właśnie Tobie postanowiłam o tym donieść, ale, błagam, uznaj to za jakąś formę mojej skruchy wobec mych wypowiedzi na Twoim Wspaniałym Słowoobrazie. Widać mnie nosi...
    Teraz niech martwią się ci artyści malarze, których jeszcze nie znam.(!?)
    Można na YT oglądać wspaniałe prace wielu artystów, ale nie można zapomnieć Twoich wyjątkowych wypowiedzi, zapisów, wierszy...sam wiesz czego. Brakuje mi bardzo Twego autorskiego i wyjątkowego Słowoobrazu.
    Może jest różnie, może być kiepsko czasem, ale pasje są głęboko w nas osadzone i drzemią tylko, nie zasypiają na długo przecież.
    Z pozdrowieniami Hanna

    OdpowiedzUsuń
  21. Morze ciche, spokojne
    I gładziutkie jak szyba,
    Ale jakoś nie widać,
    Nie widać wieloryba.

    Wiosłuje jednym wiosłem,
    Dwoma, trzema, czterema…
    Już dwa tygodnie płynie,
    A wieloryba nie ma

    OdpowiedzUsuń

 
blogi