czwartek, 7 stycznia 2010

Fruczek daje świadectwo

fot. Konrad Polaszek
Fruczek to pierwszy polski grafficiarz. Ale z tych szlachetnych. Kostynowicz opisał w „Rękopisie”, jak zetknął się w latach siedemdziesiątych z jego muralami :
Żeby skrócić drogę z Ochoty na Waliców, przełaziłem przez stare podwóreczka, tereny ospałych budów i niedokończonych rozbiórek. Nagle, na osmolonym, ceglanym murze jakiejś fabryczki, czy warsztatów zobaczyłem nadnaturalnej wielkości postać. Namalowana białym konturem, stała z podniesionymi do góry rękami. Zacząłem się rozglądać. Nieopodal spostrzegłem drugą postać w skręcie, padającą jak podczas egzekucji. Niedaleko dwie inne postacie trzymały się za ręce. Pomyślałem oczywiście o „Rozstrzelanych” Wróblewskiego. Z najbliższej budki telefonicznej zadzwoniłem zaraz do mojego przyjaciela, Konrada, który robił dla nas zdjęcia – Jestem na Żelaznej, weź aparat i przyjedź natychmiast, nie umiem ci powiedzieć, co to jest, sam zobaczysz.
Włodek Fruczek nie ukończył żadnych szkół artystycznych. Nic nie szkodzi, jest artystą, rzemieślnikiem boskim. Jego surowa pracownia na Żytniej, to wypisz wymaluj pracownia Cezzane’a w Aix-en-Provence. Taka sama rzeczowa surowość, ład w nieładzie: ołówki, piórka, pędzle poukładane w kubkach, sztalugi oraz stuletnia chyba, nieheblowana podłoga.
Ja Fruczka poznałem w 1976 r. Byłem wtedy szefem Festiwalu Studentów Szkół Artystycznych, który tamtego roku odbywał się w Cieszynie. Fruczek nie był wprawdzie studentem, ale jego twórczość znakomicie mieściła się w nurcie eksperymentu i poszukiwań twórczych. Pokazał tam wtedy swoje gabloty. To wyglądało jak miniatura wykopaliska na jakiejś nekropolii. Równo ułożone w rzędzie figurki gliniane, niektóre dokładne, inne zamazane a czasem tylko puste miejsca, czyli rozkład absolutny.
Na ścianach pracowni wiszą postrzępione plakaty z wystaw i uderzający portret matki, który w rozpaczy w dniu jej śmierci, nie mając pieniędzy na farby, stworzył za pomocą jej szminki, kompletu do makijażu i pasty do zębów.

Tak, Fruczek daje świadectwo.

2 komentarze:

  1. Fruczek nie był artystą z wykształcenia.To życie zrobiło z tego człowieka -artystę .Graffiki na murze odzwirciedlały głebokie, wstrząsające przeżycie,to samo można powiedzieć o portrecie matki narysowanym czym się dało ,co było w zasięgu ręki w tak dramatycznej chwili .
    Sądząc po eksponatach z wystawy, można śmiało
    ocenić twórczość tego artysty samouka jako coś wielce indywidualnego i niepowtarzalnego .
    Fruczek dał o sobie piękne świadectwo .

    OdpowiedzUsuń
  2. Witold Masznicz, Włodzimierz Fruczek…Sprawiedliwa Galeria pokornych, cichych twórców. Dzwonię zaraz do Włodka. Już widział swoje prace, czytał komentarz. Ucieszył się. Ale o sobie nie chce gadać. Chętnie o Slowobrazie, że lubi tu zaglądać, bo blog jest gościnny i dyskretny.

    OdpowiedzUsuń

 
blogi