niedziela, 18 kwietnia 2010

Niedosłownie

Wiem, że jak gąbka nasączeni jesteśmy żałobą, ale dziś jest też czwarta rocznica śmierci Michała Łukaszewicza. Pisałem już, Michał całe życie prowadził dziennik (zafascynowany Żeromskim mówił "dzienniki"). Najbliższe są mi zapisy najwcześniejsze (cytowałem je kilkakrotnie, m. in. wspominając Irenkę) i najpóźniejsze. Dziś pewien majowy dzień z ostatniego tomu.
21.V.05
Szczęście nie jest ani jak złoto dla zuchwałych, ani dla tych jak mrówki pracowitych, ani dla zacnych, a tylko dla szczęśliwych. Jest albo go nie ma.

Szkoda czasu na przeszpiegi dlaczego tym razem jestem szczęśliwy. Czy to dzień taki jakiś, czy Jehowa się zlitował.

Trochę miłej odmiany, wystarczy po prostu nie przeszkadzać, by moje przyrodzone szczęście dało o sobie znać. W najgorszej opresji niosłem jego wielki wór, ale zajęty byłem czym innym. Trzeba po prostu być. Być. Jeśli poetą czasem tylko się bywa, to i szczęśliwym się bywa. Znów jestem szczęśliwy! Nie wesoły, nie radosny, nie triumfujący i nie zdobywczy, ale szczęśliwy bez przyczyny i powodu, bo nic szczęśliwego się nie zdarzyło i po staremu jest ponuro i źle.

Ta alchemia, a może tylko chemia, szczęścia bardzo zaciekawia. Nie warto szukać przyczyn. Nie logika szczęściem rządzi. Szczęście jest samowolne, sobiepańskie i niespodziewane. Miasto znów jest pełne radosnych ludzi. Migają ulice i mosty. Coraz to nowa panorama Warszawy z praskiego brzegu, z wybrzeża Helskiego, gdzie szybko szliśmy trzymając się z dala od ogrodzenia ZOO, za którym czają się niedźwiedzie.
- One teraz spokojne, wstydzą się za kolegów z Chorzowa – mówi Paweł.
W Chorzowie kobieta wdrapała się na murek oddzielający kwaterę niedźwiedzi, chodziła, chodziła i spadła. Od razu ją rozszarpały.
W parku praskim dzieci, baloniki, wózki, matki, starcy i sprzedawcy jarmarcznych zabawek. Jakieś święto? Tak jest, święto strażaka, bo jeszcze nie Boże Ciało, które ma być dopiero we czwartek. W kierunku wschodniej wieży kościoła św. Floriana zmierza cichcem ogromny biały księżyc. Na jego tle figlują jaskółki. U misiów nie ma misiów. Po betonowym wybiegu chodzą sroki.
- Wstydzą się, puchatki. 
W „Super Expressie” u ciotki przerażające zdjęcie z przerażającym podpisem: „On zakosztował ludzkiej krwi”.
- Ona też dobra! – tłumaczy nam ze swoim akcentem à la Oszmiana – Mołodeczno ciotka. To jej wina. - Naćpała się i spadła.
- A skąd wiesz, co to znaczy „naćpała się”?
- A co ty myślisz, że ciotka taka durna!
Zjadamy kotlety mielone żarłocznie jak niedźwiedzie i chwalimy, że dobre.
- Ale co ja z nimi miałam! – wzdycha ciotka. – Kołowata jakaś jestem.
Próbuje z nami rozmawiać, ale my gadamy w swoim języku, którego nie rozumie, bo ona wszystko rozumie dosłownie, a my gadamy tylko niedosłownie, trzeba znać nasz język. Mamy z Pawłem swój system znaków, to jak iskanie u małp, zbliża i utrwala związki społeczne, ale i Jurek, i inni z mojego pokolenia koledzy, łatwo by zrozumieli o czym mówimy, a ludzie z pokolenia ciotki nie. No, Kołakowski pewnie by zrozumiał, ale niekoniecznie, bo pewnie nie jest fanem „Misia” i Monthy Pythona.

Jak to dobrze, że raz w tygodniu pogadują sobie syn z ojcem i ojciec z synem. Słowa zastąpiły w gatunku ludzkim iskanie, lizanie, mruczenie, mlaskanie. Okazujemy sobie bliskość i przyjaźń, akcentujemy związek, a ciotka jest jakby z innego stada. Próbuje nas do siebie zwabić:
- A u Basi będzie wesele.
U Basi, to znaczy sąsiadki. Nie okazujemy zainteresowania.

Przy pl. Bankowym podajemy sobie tradycyjnie dłonie. Może zobaczymy się już jutro i pojedziemy do J[erzego]. Z Jurkiem ten sam związek, co z Pawłem. Rytualne gesty, rytualne słowa, dowcipy, wersje i inwersje tego samego tematu – mamy podobną ocenę świata – jesteśmy razem. Na psychologii robią z tego doktoraty i habilitacje. A Amerykanie piszą o tym masę poradników. Trzeba mówić, bawić się w grę znaczeń i sensów, i to jest właśnie związek. Niedźwiedzie są wtedy mniej straszne. Łysy bladawiec – księżyc robi się poetyczny.
-------------------------
Ciocia Sabina zmarła trzy miesiące później. Pewnego sierpniowego poranka nie obudziła się. Michał, jej ukochany siostrzeniec, któremu zastępowała matkę, umarł po kolejnych ośmiu. Z jego synem Pawłem spotykamy się niekiedy lub rozmawiamy przez telefon. Używamy tego samego języka, rytualnych słów, dowcipów. Tak sobie gadamy, niedosłownie.

1 komentarz:

  1. Tak to już jest, że nie doceniamy tych prostych radości naszego życia, póki je mamy, a potem żal tym większy. Nie wiem czemu tą drogą moja myśl poszła, nie to, że myślę że Pan Michał nie doceniał Ciotki Sabiny. Nie, nie. Wspaniałe, że Jerzy pamięta o tej rocznicy. Przede mną też kilka takich rocznic właśnie i stąd takie refleksje.
    I będzie nad nimi księżyc i taki malutki i potem w pełni. Trochę tak jak z nami.

    OdpowiedzUsuń

 
blogi