piątek, 21 grudnia 2012

Szczęśliwy


Edward Penfield, okładka Harper's Christmas [1897]

To już czwarty obrazek wigilijny (1, 2, 3):

Pociąg „Polonia” to był nasz socjalistyczny „Orient Express”. Mozolnie zbierał po Bałkanach wagony znad Adriatyku, znad Morza Czarnego i od Budapesztu w pełnym składzie gnał do Warszawy.

Pierwsza większa stacja w Polsce to Katowice. Tu wsiadałem. Był 24 grudnia i na ekspresy brakło już miejsc, ale ja i tak wolałem Polonię, bo mimo że brudniejsza niż Chemik lub Górnik, miała jakiś międzynarodowy szyk. Pasażerowie też różnili się od inżynierów w krawatach. Na ogół byli to barwni ludzie przygody, ni to turyści, ni pracownicy sezonowi, a z całą pewnością handlarze.

To nie byli klienci wagonów restauracyjnych i na wielogodzinną podróż zaopatrywali się w suchy prowiant znad południowych mórz. Właśnie z powodu egzotycznych pozostałości po podróżnych była „Polonia” wdzięcznym obiektem eksploracji dla dworcowych szperaczy. Wsiadali już podczas minutowego postoju na Zachodniej, by natychmiast po opróżnieniu pociągu na Centralnym (niemal wszyscy podróżni tam wysiadali) rozpocząć łowy. Jako jeden z niewielu jeździłem do Wschodniej i w czasie tych kilkunastu minut słyszałem jak poszukiwacze biegali po niemal pustych wagonach, nawoływali się głośno i trzaskali drzwiami.

Stałem w oknie i patrzyłem na peron. To był drobny mężczyzna, mocno ogorzały jak na tę porę roku i nieogolony. Pod rozpiętą kurtką widziałem buraczkowy garnitur, wydawało się satynowy, ale po chwili byłem już pewny, że tkanina musiała wziąć w siebie niemało i błyszczała z powodu spracowania. Szperacz mój przysiadł  i wykładał co znalazł na granitowy blat stolika.

Nie pamiętam jak to było, ale wtedy właśnie powinny zatrzymać się pociągi, a na pewno z głośników popłynąć anielska muzyka. Twarz mu się zmieniła, pojaśniała błogim uśmiechem. Siedział, ale nabożnie,  jakby klęczał przed swą wieczerzą: butelką Mirindy, pudełkiem papierosów BT i zupełnie nie otwartą cudowną konserwą. Pociąg szarpnął, dostrzegłem jak wydobywa czerwony scyzoryk z białym krzyżem.

Wchodziliśmy w mrok tunelu średnicowego, a z oddali długo jaśniał mi w Wigilię 1985 najszczęśliwszy z ludzi.
--------------------------------------------

Wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom Życzę Szczęśliwych Polskich Świąt.

PS. Jestem winien sprawozdanie z Wieczoru Jednego Wiersza. Było kameralnie i miło. Napiszę o tym zaraz po Świętach, jak również podsumuję Fotografa (niech trwa jeszcze parę dni).

3 komentarze:

  1. Dobry to czas (wigilijny) i dobre miejsce (blog nie stroniący od menelii), aby naszkicować moją opowieść wigilijną, którą jestem skłonny przedstawić w każdym konkursie na opowieść w tym gatunku, nieskromnie uważając, że ma szansę na sukces.
    Było to 17 maja 2006 roku - data dla mnie pamiętna, bo znacząca ćwierćwiecze śmierci mojego Taty. Poszedłem rankiem na Jego (w przyszłości - mój) grób na Powązkach. Wracając z cmentarza, spacerkiem, na piechotę, spotkałem na rogu Nowolipek i Alei Jana Pawła II typowego menela, przeszukującego narożny kosz na śmieci. Wyłowił z niego dwulitrową, plastikową butelkę po Hoop Cytron i spijał z dna resztki boskiego nektaru. Bez określania celu zakupu, wręczyłem mu 5 złotych na "coś do kupienia" i wdaliśmy się w niedługą rozmowę. Powiedziałem, że wracam z cmentarza, w rocznicę śmierci Taty, który dożył 71 lat. On opowiedział o swoim ojcu, który dociągnął do osiemdziesiątki, na co on też liczy. Potem wymieniliśmy parę refleksji o śmierci niechybnej i w nastroju pełnego eschatologicznego porozumienia się rozstaliśmy.
    Ja poszedłem dalej i wstąpiłem do malutkiej tureckiej jadłodajni (chyba Kebab Turecki się nazywała). Poprosiłem o dwie sałatki, kawałek kurczaka - chcę płacić, a pani przy kasie mówi: dzisiaj za darmo, inauguracja lokalu. Już prawie zjadłem smaczne jedzonko, gdy przez myśl mi przeszło: i co, spotkała mnie nagroda za datek pięciu złotych. A jednocześnie świadomość rozświetliła refleksja: przecież taki darmowy posiłek, to coś o czym marzy mój niedawny rozmówca od wielu, wielu tygodni! Wybiegłem przed lokal, nie było go widać, choć poszedł w tym samym co ja kierunku. A nawet, gdybym go jeszcze spotkał, czy zostałby tu wpuszczony…
    Bouszek

    OdpowiedzUsuń
  2. klituś bajduś24 gru 2012, 21:51:00

    zostań więc menelem - to pewna droga do szczęscia

    OdpowiedzUsuń
  3. Wigilijne zdjęcia: moja Mama i ukochana Ciocia mego męża.
    Choinka, kolorowe prezenty pod nią, światełka, biały stół, opłatek. Zagawędzone Panie Starsze. Dzieciaki opodal szumią....
    Kolejna Wigilia, na zdjęciu Ciocia; miejsce mojej Mamy puste przy nakryciu. Te same światełka, obrus biały, dzieci te same. Jakieś czarne i niedoświetlone to zdjęcie...
    Kolejny katalog zdjęć zrobionych ze statywu. Maleńki maluszek w ramionach mądrej i cierpliwej mamy. Choinka, gwiazda błyszcząca, nowa dekoracja stołu.
    Miejsce mojej Mamy puste jeszcze bardziej, miejsce Cioci puste od niedawna...
    Tegoroczne zdjęcia uchwyciły trzy panienki pochylone nad najmłodszym bratem i mamę dumną.
    Weszłam do pokoju, w którym zmarła moja Mama... Zapytałam czy widziała jak serwetki przez Nią robione napinałam i czy widziała na białym obrusie rybę w galarecie, kiedyś robioną przez Nią tylko.
    Cisza jakaś nastała, a przy choince z serwantki spadła opaska od serwetki odłożona już na bok. Stłukła się, a ja wiem, że ryba i serwetki były tak, jak należało.
    Uśmiechnęłam się bardziej do Mamy niż do siebie.
    I jeszcze bardziej przypomniałam sobie Jej dźwięczny głos przy naszej ulubionej kolędzie "Hej maluśki, maluśki jako rękawicka.."

    OdpowiedzUsuń

 
blogi