piątek, 5 marca 2010

W marcu

W dzień poprzedzający 8 marca 1968 Michał zapisał w dzienniku:
7 III 1968 r.
Pojawiły się ulotki. Jutro na 12 zwołany jest wiec na Uniwersytecie. Oczywiście będziemy tam bez względu na okoliczności.
O wiecu powiedział nam Jurek T., pięć lat lat starszy kolega z grupy literackiej, student III roku historii UW. Jurek pochodził z Łowicza, gdzie jak na całym Mazowszu głoskę „l” przed „i” wymawia się twardo. Zmiękczał za to spółgłoski sz, ż, cz i dż.
- Właściwie moglybyśmy też napisać lyst, ale wystąpimy z transparentem ”Dziady tak, Michnik nie”.
Nie do końca wiedziałem o co chodzi:
- A przeciwko komu tam ten Michnik?
- Jak to? Przeciwko Żidom.
Czuliśmy się jak listopadowi spiskowcy, kiedy skradaliśmy się przez park Krasińskich do Rynku Nowego Miasta, drewnianymi schodami koło wieży św. Mikołaja i wzdłuż skarpy wiślanej. Potem skarpą za Pałacem Kazimierzowskim do góry. Tam pod murem, pomiędzy polonistyką a stołówką pracowniczą ukryliśmy ten kij od szczotki z przybitą tekturą.

Wobec powagi wydarzeń następnego dnia, zapomnieliśmy o naszej misji. Podobno koledzy widzieli później nasz transparent wśród mioteł i szufli do sprzątania śniegu.

Wstydzę się tamtej głupoty, bo współbrzmi z dzisiejszymi wściekłymi atakami na M. Przez wiele lat nie miałem śmiałości, ale teraz zapytałbym: była to jakieś zadanie zlecone, czy tylko własna inicjatywa domorosłego polityka? Niestety, Jurek nie żyje od dziewięciu lat. Był ateistą i prawicowcem zarazem, na swoim wydziale historii uważał Michnika za lewicowca - stąd być może to "Michnik nie".

Widziałem wszystko, co ważne 8 marca: słyszałem kuranty na zegarze BUW o 12, potem podniesiona na ramionach kolegów długowłosa dziewczyna w okularach, odczytała rezolucję. Zetemesowcy spod kiosku Ruchu skandowali „Rozrabiacze, rozrabiacze”, wysłano delegację z petycją do rektora, najechał aktyw, niepyszny odjechał, a na koniec wbiegł zwarty oddział ZOMO w hełmach i z długimi pałkami.

Rozpierzchli się wtedy wszyscy, duża część wymknęła się przez bramę od Oboźnej, inni pochowali się po uniwersyteckich budynkach. Główne zajścia przeniosły się na Krakowskie Przedmieście. Czułem, że chwila jest historyczna i ze stopni kościoła św. Krzyża robiłem zdjęcia radziecką „Smieną”, którą ukrywałem w wewnętrznej kieszeni płaszcza.
Stałem w tłumie naprzeciw bramy głównej uniwersytetu, po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia. Powoli oczyszczali teren uczelni. Bramę zamknęli i pojedynczo wypuszczali ludzi przez furtkę. Przechodziła drobna blondynka, doskoczył do niej tajniak i bił pałką aż upadla. Z prawej strony, gdzieś od Sigmy czy od baru mlecznego, podbiegł wysoki żołnierz w przydługim szynelu i w rogatywce. Odepchnął oprawcę, pochylił się i podniósł dziewczynę.


To było jak z filmu Wajdy, z Żeromskiego czy z obrazów Kossaka. Bezwarunkowa szlachetność w polskim mundurze przeciw zdziczeniu.
Po chwili kilku tajniaków wlokło oboje do milicyjnej nyski. Niedługo wzięli i mnie. Pewno zauważyli, że robiłem zdjęcia, a w dodatku miałem brodę, czyli dla nich byłem Żydem. Może myśleli, że kimś ważnym, bo zatrzymali taksówkę i zawieźli do Pałacu Mostowskich. Tam odebrali pasek i sznurówki. Jedno czy dwa przesłuchania. Zobaczyli, że mam 19 lat i pewno sprawdzili, że byłem nieznany. Trzymali jednak póki mogli, czyli 48 godzin. I nie oddali filmu.

Czterech nas było pod celą. Pierwszy to wysoki szpakowaty i małomówny gość. Powiedział nam, że jest studentem IV roku Politechniki, ale nawet ja nie dałem się nabrać. Nie wiem, czy był z nami dłużej niż 12 godzin.

Drugi to warszawski cwaniak - chuligan. Niewysoki, z rudą brodą, życzliwy wobec politycznych, starał się nas zapoznać z więziennymi obyczajami. Mówił, kto to jest profos, co to prokuratorskie sankcje, a przede wszystkim radził, żebyśmy starali się uniknąć kolejnego aresztowania na 48 godzin i od razu „dawali w długą”. Nie rozumiałem, ulica Długa wprawdzie była po lewej stronie, ale ja byłem z Muranowa i bardziej mi pasowało uciekać w prawo, w Nowolipie.

Trzeci nazywał się Temkin. Drobny, czerniawy (pół krwi Gruzin), w okularach miał aparat słuchowy. Urodził się w strasznych warunkach gdzieś na Gułagu, gdzie tuż po wojnie zesłano jego matkę. Była przedstawicielką jakiejś polskiej centrali handlu zagranicznego w Moskwie. Szykowna kobieta chodziła w modnych wówczas wyżłobionych koturnach. Jakiś nisko węszący agent zauważył je na ulicy i wziął za skrytkę na mikrofilmy. W obozie poznała jego ojca.

Potem czytałem w prasie podziemnej, że Temkinowi wytoczyli w Marcu 68 sprawę za wznoszenie antyrządowych okrzyków. Nie bardzo mogłem sobie wyobrazić, bo był niezwykle wątły, miał wadę słuchu i mówił niezwykle cicho.

Trzydzieści osiem lat później, w czerwcu 2006 znowu o nim przeczytałem:
- Ciągle słyszymy "Ty Żydzie je*any, powtórzymy Oświęcim, drugie Jedwabne, powiesimy was" - mówi Eugeniusz Temkin. (…) Kilka razy musiałem uciekać, w zeszłym roku zostałem brutalnie pobity - dodaje.”
Dwa lata później, a więc czterdzieści lat po marcu ta sama Gazeta Wyborcza pisała:
Eugeniusza Temkina i jego syna Aleksandra prześladowali chuligani jednego z warszawskich osiedli, bo uznali ich za Żydów. Prokuratura zajęła się sprawą i przyznała, że Temkinowie byli prześladowani, ale umorzyła śledztwo, bo...nie są Żydami.
----------------------------------------------------------------------------
Epilog
Ilustracja ex post do pierwszego komentarza. Oto przybył mi czytelnik. Nie wiem, czym sprawiłem mu przykrość. Czy tym, że nie wyciągnęliśmy transparentu, czy rozzłościła go ta nie dość skatowana dziewczyna, czy poczuł zew krwi czytając obelgi wobec Temkinów?

Przyzwoity Człowiek (tak siebie nazywa) napisał dobę po ukazaniu się powyższego posta (6 marca o godz. 12.35):
Żałosny cynglu, robiący za POstępowca..... Jak się domyślam, nie chcesz przyjąć do wiadomości, że nikogo nie interesują ani twoje GW-niane wypociny, ani konflikt między żydokomuną i chamami komunistycznymi w 1968 r. Byliście łajdacy siebie warci!! Ale proszę; nie wciągajcie w swoje szambo przyzwoitych ludzi...
Kiedy zdecydowałem, że komentarz odbiega jednak stylem od pozostałych i go wykasowałem, odezwał się raz jeszcze pół godziny przed północą.
dlaczego czosnkojadzie wykasowałeś mój post? masz pietra zboczeńcu POstżydoubecki?
Ta historia nie skończy się nigdy, będzie trwała póki ludzkość. Zawsze się znajdzie ktoś, kto nienawidzi i chce podpalić świat.

7 komentarzy:

  1. Mijają wieki, lata, marce...
    ludzie ci sami... mali i zawistni -
    pośród mniejszej -
    szlachetniejszej reprezentacji gatunku -
    wciąż żywi...

    OdpowiedzUsuń
  2. Chociaż jesteście delikatniejsi i bardziej zżyci z Autorem możecie jednak nie wiedzieć, że Poezja nazwała nasze pokolenie "urodzonymi po wojnie". Czyli poza historią, czyli nigdzie.

    Dlatego Marzec to było przebudzenie z długiego, przetrwałego dzieciństwa. Na dziedzińcu Uniwersytetu drgnął stary młyn dziejów, efektownie zazgrzytał i już się nie zatrzymał.

    Miło jest do Was wpaść na blog pachnący jak Dom Kultury. Ale dla urodzonych po wojnie liczy się tylko sztuka.

    Popijam czarną kawę, czytam kolejny raz i smakuję. Bo to dobre opowiadanie.

    kowarski

    OdpowiedzUsuń
  3. Szlachetny pan Kowarski wyciągnął swoja lirę korbową i kręcąc korbką wydaje ten sam co zawsze monotonny, bliski swojemu sercu, archaiczny ton.

    Ma rację pisząc o Marcowym przebudzeniu, ale reszta, łącznie z komentarzem do poprzedniego "Kalosza" to już charakterystyczna dla niego apologia nieboszczki Tradycyjnej Literatury.

    Musicie go jednak zrozumieć. Kowarski przyszedł na świat w pierwszej połowie ubiegłego wieku w rodzinie artystów. Z mlekiem matki wyssał absolutnie uwielbienie dla do sztuki we wszystkich przejawach. Od stryja, Kanonika Kamieńskiego wziął chrześcijańsko - personalistyczne podejście do człowieka, a narzędzia poznawcze zdobył na studiach psychologicznych. Ci, którzy go znają, wiedzą, że to człowiek wielkiego serca, cierpliwości i wnikliwości.

    A jednak trzeba tu napisać po raz kolejny, że ta siwa, okolona nieledwie aureolą głowa, to łeb jest zakuty mocno.

    Dla niego literatura drukowana to rajska kraina, a "opowiadanie" to najwyższa forma bytu. Będziesz mu mówił, że duch literatury zdemokratyzował się i nad innymi unosi się drogami. Powstaje chmura literackich punktów, z fragmentów blogu, strzepów wypowiedzi, komentarzy. Doraźny, ciągły i interaktywny zapis wrażliwości wielu. Sam w tym uczestniczy. On pokiwa głową.

    Potem napiszesz relację opartą na najprawdziwszych faktach (korespondent nie konfabuluje), o swoich przeżyciach i wzruszeniu, a ten, nawet w zachwycie, powie: No, całkiem zgrabne opowiadanie, nadaje się do druku.

    Gdy wydrukuje, położy ten stos na biurku, bo przecież nie sprzeda i nie roześle tyle. I będzie wąchał zakurzony papier jak Albert Proust wąchał podgniłe jabłka.

    Naprawdę bardziej pochlebia mi krótka impresja pani GraM, która nie poklepuje mnie żem literat, ale łka ze mną nad niedobrym światem.

    OdpowiedzUsuń
  4. A prządka tka i łka...
    Gdyby ów Szlachetny pan K. słyszał to, co ja dzisiaj usłyszałam - recytujące dzieci(czyt. dukające bez zrozumienia, z dziurami w pamięci)
    zmieniłby zdanie nie tylko na temat literatury, polonistyki, szkoły, nauczania, powołania...
    Dziękuję Korespondentowi za przypomnienie historii Eugeniusza Temkina.

    OdpowiedzUsuń
  5. Marzec był dla mnie realny i żywy, dzięki relacjom mojej Mamy, która pracowała w Pałacu Staszica i widziała dużo z wydarzeń, rozgrywających się na Krakowskim Przedmieściu.
    Widzę grupę studentów na schodach Kościoła Świętego Krzyża.Klaszczą ,skandując ,idącym w szeregu "golędziniakom":"Brawo artyści,brawo artyści".
    Wściekli milicjanci rozbiegają się ,zeby pałkami rozpędzić młodzież.
    W ciągu sekundy ,kościół wchłonął młodych.Schody opustoszały.
    Ta scena działała na wyobrażnię małej dziewczynki. Tak bardzo chciałam być razem ze studentami na schodach.
    Potem ,wielokrotnie przechodząc obok milicjanta,szeptałam: "artysta ' artysta"

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ojej !
    Widac jestem NIE-Przyzwoita !
    Po raz pierwszy w zyciu !

    OdpowiedzUsuń
 
blogi