niedziela, 1 kwietnia 2012

Kino "Czary" - storyboard


Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego datowane na rok 1934. 
Małe kino „Czary” w Warszawie przy Chłodnej 29. Afisz zwiastuje, że grają Syna dżungli. Sprawdziłem, film wyświetlano tylko przez pierwsze dwa dni roku. Jestem pewien, że mamy wtorek, 2 stycznia 1934 r.


Powoli zapada zmierzch. Z głębi ulicy, od robotniczego Koła, z Obozowej, Młynarskiej i Wolskiej, nadjeżdża tramwaj nr 16. Na przednim pomoście drobna blondynka smutny, proletariacki anioł patrzy na wystawy sklepów. Ma na sobie ciemnozielony kapelusik i znoszoną jesionkę. Tramwaj zatrzymuje się przed kinem. Dziewczyna wysiada i widzi napis „Czary”. Wszystko się zgadza, bo dżungla na afiszu faluje. To drga na wietrze krąg światła ulicznej latarni.
Na dworze jeszcze widno,
a już się lampa kołysze
i cienie meandrem biegną
nad zwiastującym afiszem.
Od Towarowej nadchodzi pan w rozpiętym płaszczu. Niewysoki, smagły z wydatnymi ustami. Jedyny na ulicy jest bez nakrycia głowy. A głowa jest duża i piękna (powiedziała mi jedna pani z Krakowa, to nie głowa do kapelusza, to posągowa głowa). Wesołym spojrzeniem omiata afisz i ludzi przed kinem. Patrzy na jej ubranie i spotyka jasne spojrzenie młodego mężczyzny. To ten, który przed chwilą przebiegł z drugiej strony ulicy, widzimy to na zdjęciu.

Pan bez kapelusza to poeta, patrzy i już wie, o czym nie wiedzą oni, tych dwoje jeszcze obcych sobie ludzi.

W kinie usiądą obok siebie. Kiedy dziki Kaspa czule spojrzy na Annę Rogers, młody mężczyzna w ciemności dotknie jej ręki. Otworzy się wnętrze dłoni i  opuszkami palców wyczuje blizny. Od tej chwili będzie już bliski.
Jakże tu miło się wtulić,
Deszcz, zawieruchę przeczekać
I nic, i nic nie mówić,
I trwać, i nie uciekać.
Już niepotrzebny jest w kieszeni naiwny liścik miłosny, który wczoraj napisał do niespotkanej ukochanej:
Ty moje śliczne śliczności!
Znów się do łóżka sam kładę.
Na jakimż spotkam cię moście?
Twój
Pluszowy niedźwiadek. 
Blisko siebie i powoli wychodzą z kina  „Czary”. Będą rozmawiali i odwlekają tę chwilę.

Tego nie wie nawet poeta, ale powinni się bardzo spieszyć. Mają tej miłości przed sobą tylko pięć lat. Potem niemal cały świat się rozpadnie. I potem to już całkiem inny wiersz.
Szli żołnierze zmoczeni do nitki,
żołnierze widziani z góry -
Śpiew żołnierzy
„A pod tą lipką. lipką zieloną
mówili sobie, że się ożenią,
ślubna kareta, ślubne koniki -
a ja ci potem kupię kolczyki”.
-----------------------------
Cały wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Małe kina” jest tutaj.

4 komentarze:

  1. Z małymi kinami to było tak, że już jako dzieciak znałem na pamięć (podobnie jak rówieśnicy) fragmenty piosenki Fogga W małym kinie, z kiczowatym, ale przemawiającym do wyobraźni dwuwierszem: "Na ekranie on ją kocha i umiera dla niej" (świetny szlagwort). Potem czytałem Gałczyńskiego z jego parodią listu miłosnego i oczywiście poczułem się świetnie, bo "ponad to". A dziś myślę: ponad co?
    Bouszek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tylko kapelusik zdejmuję i
      chapeus bas,Gospodarzu

      Usuń
  2. Hanna:
    Capeus bas i mój zielony kapelusik, Autorze

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ Pan uwodzi tym przedwojennym szykiem! Świetne są Pańskie miniaturki.Z Dziś i z Wczoraj.
    Pozdrawiam,

    M.W.

    OdpowiedzUsuń

 
blogi