czwartek, 30 sierpnia 2012

Berżenicki idzie

Słońce zachodzi, a ja idę z Bubą ulicą Indyczą. Napływa przedwieczorne powietrze i niesie miły zapach kopru. Skręcamy w Karmazynową. Tu już inna, ostrzejsza, ale pokrewna woń. Znam ją ze szkolnych czasów: wino „patykiem pisane” – wielka legenda PRL. Nazywano je też „winem marki wino” „jabolem” albo „pepe”. Najchętniej spożywane w temperaturze otoczenia i w romantycznej scenerii Parku Saskiego lub na murach Barbakanu.

Na opuszczonej działce (tu ratowałem kiedyś jednookiego Hektora) fermentują jabłka spadłe z olbrzymich, sześćdziesięcioletnich jabłoni. Od miesiąca, kiedy przechodzę tędy rano i wieczorem, uderza w ziemię przynajmniej jeden owoc. Po tygodniu pomyślałem, że za często, musiałyby ich spaść tysiące. „Spadają akurat przy mnie. Jakiś znak – na pewno wypomnienie tych grzechów młodości?”

Oświeceniowe sumienie nakazuje mi jednak sprawdzić. Szacuję jabłkowy dywan, wyznaczam wzrokiem metr kwadratowy i liczę. Wychodzi mi około 30. Wielka korona ma w zasięgu około 70 metrów. Cztery jabłonie to około 300 metrów kw., więc jest tu 9 tys. owoców! Przechodzę 2 minuty, czyli na dobę powinno spaść około 700 jabłek. 700 szt. x 30 dni = 21 tys. jabłek. Może nie spadają w nocy? Tak czy owak przesadziłem. Niemożliwe, żeby tyle rodziły, ale przyjmuję, że się zgadza, bo chcę grzeszyć dalej.

Nie są piękne, nie za duże i każde z jakąś skazą – pieprzykiem, ale nie robaczywe i z delikatnym rumieńcem. Wyciągam z torby aparat i wybieram owoc oświetlony ukośnym słońcem, wykonuję kilkanaście zdjęć, rozglądam się i szybko zrywam.

Tak, dziś nikt ich nie kupi. W supermarketach jabłka są standaryzowane: wszystkie tego samego kształtu, gładsze i słodsze. To jednak smakuje mi młodością, nawet dzieciństwem. Jakiś sad, jakaś furka, gdzie leżą wyłożone na słomie. Na końcu delikatna cierpkość narodowa. „Po polsku smakują” – mówię sobie i od razu się wzruszam – sentymentalny złodziej jabłek.

Idę już Kogucią, pogryzam, wspominam. Pół kroku za mną drepcze Buba, która czeka na swoją dolę. Leżącego na ziemi jabłka nie tknie, ale nadgryzione przez pana, choćby i cieniutki ogryzek, jest przysmakiem.

Po prawej stronie Papuziej jest pole, na którym znów zaorano mizerny rzepak i Buba wbiega między świeże bruzdy. Odprawia swoje pogańskie obrzędy – świadectwo zapisanej w genach tęsknoty za stepem. Coraz wcześniej zachodzi słońce – mrużę oczy. Jesień idzie, nie ma na to rady.

Zgrana szajka wraca szczęśliwa. Jakby obrobili jakiś bank, a oni tylko skradli jabłko
--------------------------------------------------------

Szukam w internecie starych polskich odmian jabłoni i znajduję podobne owoce. Opis też się zgadza. Ananas Berżenicki - letnia odmiana wyhodowana na Wileńszczyźnie (w Berżenikach) i rozpowszechniona w całej Polsce międzywojennej. Więc nie pomyliłem się z tym chłopskim wozem i łzą.

Chciałem dać tamtą piosenkę o jesieni, ale żeby nie przesłodzić, wybieram jej wariację, autorstwa Artura Andrusa. Odpowiada mi ten styl: liryka w delikatnych oparach autoironii i groteski.

Skoro Kopernik była kobietą, to jesień może być mężczyzną. Powiedzmy, że tego roku nazywa się Wiesław Berżenicki.

2 komentarze:

  1. Dzień dobry..))


    Już sama nie wiem, czy bardziej o jabłkach, czy bardziej o psach....No wprost trudno wybrać..)

    Kosztela streńka stoi na naszej trasie spacerowej. Jabłka zrzuca po równo - do ogrodu i na uliczkę.
    Nasz, takoż stareńki pies - 65-75kg wagi (kiedyś udało mi się wepchnąć go na wagę u weterynarza, ale wtedy było "bez ogona" (ogon 5kg) lubi stawać nad spadłymi jabłkami, wącha, nos do góry unosi z zadowoleniem, popatruje na nas,ale też faktycznie nie ruszy. W domu i jabłka i marchewki - owszem,owszem...
    Chory, starszy pan, miewa naraz swoje nowe potrzeby - a my zatrwożeni wsłuchujemy się i bardzo staramy:3 razy w nocy wypuszczamy - wpuszczamy, smarujemy żelem na wszystko, woda do miski...co pan zażyczy... a serce ściska lękiem żeliwna klamra..

    Kiedy pies nagle zawraca ze spaceru, albo trzy razy kładzie się zmęczony na trasie, którą kiedyś biegł przed nami - to człowiek nabiera dystansu - najpierw do życia psa, ale szybko potem i do samego siebie: też biegałam tą trasą w 0,12 a dziś .. troszkę chyba wolniej.


    OdpowiedzUsuń

 
blogi