środa, 30 grudnia 2009

Pirotechnik


To moja klasa w szkole podstawowej. Zdjęcie wykonano chyba dokładnie pół wieku temu w miejscu oddalonym sto metrów od gruzów Pawiaka. Prawda, że niewinne i przyjemne mordki? A to szpica powojennego wyżu demograficznego.

Nigdy potem nie widziałem tak wielkiej różnicy w zachowaniu i obyczajach między płciami. Podczas przerw dziewczynki, mimo że niektóre całkiem wyrośnięte i dojrzałe, spacerowały ubrane w grzeczne fartuszki albo trzymając się za ręce chodziły w kółku śpiewając:
Mam chusteczkę haftowaną, co ma cztery rogi
Kogo lubię, kogo kocham, rzucę mu pod nogi
My, na ogół drobniejsi i fizycznie zacofani, nawalaliśmy się wtedy po kątach, a dla odsapnięcia snuliśmy plany, co by tu jeszcze wystrzelić lub wysadzić.

Wasz korespondent stoi w najwyższym rzędzie trzeci od lewej. Tak, to zagubione pacholę to ten gość, którego właśnie widzę w szklanej szybie ekranu. Philip Marlowe powiedziałby:
Wiedziałem, że nie będzie to łatwe. Facet miał jakieś sześć stóp wzrostu i ważył chyba 200 funtów.
Nie lekceważcie jednak tamtego nieboraka. On jest, jak spora część jego rówieśników, zawodowym pirotechnikiem.

Urodziliśmy się parę lat po wojnie, wokół były gruzy zburzonej Warszawy, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach prochu. Nad miastem nisko latały wojskowe odrzutowce, w radio trwała zimna wojna (długo myślałem, że to jakaś wojna na północy) i władza straszyła knowaniem niemieckich rewanżystów. Matki co jakiś czas wykupywały ze sklepów mąkę i cukier.

Potrafiliśmy strzelać ze wszystkiego. Choćby ze zwykłego klucza do szafy. Obowiązkowo musiał mieć dziurkę i być odlany z jednego kawałka. Do tej dziurki strugaliśmy brązową masę z łebków od zapałek (mówiliśmy „siarkę”). Przywiązywało się klucz do krótkiego sznurka, a z drugiej strony odpowiedniej grubości spiłowany gwóźdź.

Potężniejszy, niemal armatni huk dawał wybuch acetylenu w puszce po mleku w proszku. Wrzucałem kawałek karbidu, plułem, zamykałem wieczko i podkładałem zapaloną zapałkę do wybitej gwoździem dziurki.

Całkiem już niewinna zabawa to palenie saletry potasowej z cukrem (kupowaliśmy ją w sklepie „Chemii” na Foksal) i tzw. kopcie robione z celuloidowych filmów. Dreszcz chodzi mi po plecach, gdy pomyślę, że puściłem z dymem kawał kinematografii.

Zupełnie inne było dzieciństwo mojego Syna. Może dlatego jesteśmy tak różni. Ja, gdyby mnie tylko chcieli, poszedłbym jak w dym na jakąś sprawiedliwą wojnę. On urodzony jest dla pokoju.

7 komentarzy:

  1. Nic a nic nie dziwię się Twoim wyczynom ani twoich kolegów z klasy .Dziewczęta szybciej dojrzewają i w tym czasie są trochę ospałe i leniwe . Chłopcy natomiast nie radzą sobie z buzującymi hormonami. Nosi ich do tego aby coś zmajstrować,zrobić na złosć,wystrzelić z byle klucza i w razie czego skryć się.Mam to już przerobione .
    Uczeń z mojej szkoły pobiegł w czasie przerwy do pobliskiego C P N ,tam kupił 5l paliwa .Po dzwonku na lekcje ,polał schody wiodące na drugie piętro i gdyby nie nadchodząca wożna byłby je pdpalił .Chciał tym wyczynem zaimponować m i ę cz a k o m .
    Dzieciństwo mojego bohatera przebiegało w warunkach pokojowych.Tylko natura nie dawała się okiełznać .
    Dzękuj Bogu za takiego Syna .

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałem wtedy 10-11 lat. Teraz wszystko odbywa się szybciej, ale nam do burzy hormonalnej jeszcze trochę brakowało. To jednak bliskość wojny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na moje oko to jest zdjęcie uczniów kl 5 albo 6.Sądzę po wyglądzie dziewcząt .10 lat mają uczniowie kl 3 ,to jeszcze nauczanie początkowe .
    Jeśli się mylę -przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Wrzucałem kawałek karbidu, plułem, zamykałem wieczko i podkładałem zapaloną zapałkę do wybitej gwoździem dziurki."

    Karbid, wieczko i zapałkę rozumiem. Ale dlaczego PLUŁEŚ ? Na szczescie ?

    OdpowiedzUsuń
  5. Wybuch polegał na zapaleniu się acetylenu z mieszanką tlenu. Acetylen wydziela się po zetknięciu karbidu z wodą. To były ciężkie czasy i występowały przejściowe problemy z wodą.

    OdpowiedzUsuń
  6. Podobały mi się i nadal się podobają fartuszki szkolne .W tamtych latach były szyte z czarnej lub granatowej podszewki .To byl strój uczniowski ,który traktował wszystkich jednakowo.
    Teraz są tacy w markowych i tacy ciuchlandowych ubraniach .Widać na ile stać rodziców .
    Może w naszych szkolnych latach było biedniej
    ale bez kmpleksów .

    OdpowiedzUsuń
  7. Zauważyliście te proporcje? Gdzie są teraz te dziewczynki? Skąd ta walka o parytet? Powinno być nas więcej wszędzie.
    PS. Fartuszki może i ładnie wyglądaja na czarno-białych zdjęciach, ale wspomnienia mam jak najgorsze - to codzienne prasowanie pogniecionej podszewki i przyszywanie białego kołnierzyka.

    OdpowiedzUsuń

 
blogi