piątek, 4 grudnia 2009

Poczciwa Muza

Henry O. Walker, Poezja liryczna (malowidło na ścianie w Bibliotece Kongresu)
W Muzie zakochałem się, kiedy miałem 7 lat i chorowałem na szkarlatynę. To była kiedyś poważna choroba, a Rodzice byli przewrażliwieni, bo zmarł na nią jako dziecko jedyny brat Ojca. Miałem gorączkę, a Mama czytała mi Inwokację.
Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
Czytała to chyba wzruszona i to wzruszenie ja poczułem, i paralelę pojąłem. I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu iść. I zostać poetą.

W szkole podstawowej uczył mnie Piotr Wierzbicki. Wiele mu zawdzięczam, a przede wszystkim Gałczyńskiego. Czytaliśmy na kółku polonistycznym o lecie co ma złote nogi. Kiedyś przyszły do nas z występem dziewczyny z liceum teatralnego przy PWST. Uczyły się tam wprawdzie charakteryzacji i szycia kostiumów, ale chyba każda marzyła, żeby zostać aktorką. Pamiętam taką dużą dorodną z czarnymi włosami.
I wszystko stało się jak na scenie:
siedziałem z Ingą w Tiergartenie,
a jesień w Berlinie, w Tiergartenie,
to są, proszę państwa, takie struny...
Z drzew mgłą kurzyło,
wiatr niski jak bas -
i nagle Inge: - Wiffen Sie waf?
(Ona miała coś takiego w głosie czy w zębach.)
Wissen Sie was? Życie
mi się znudziło.
To Inge Bartsch, chyba jedyny wiersz Gałczyńskiego (rocznica jego śmierci w niedzielę), który nic się nie zestarzał.

W liceum był Tuwim i Leśmian. Jeszcze Demarczyk nie śpiewała "Tomaszowa" i wiersz "Przy okrągłym stole" brzmiał inną, męską frazą.
Jeszcze mi tylko z oczu jasnych
Spływa do warg kropelka słona,
A ty mi nic nie odpowiadasz
I jesz zielone winogrona.
W "Dziewczynie" słyszałem rytm, ale przede wszystkim balladę o honorze trzech straconych pokoleń.
Lecz dzielne młoty --- Boże mój! --- mdłej nie poddały się żałobie!
I same przez się biły w mur, huczały spiżem same w sobie!
Niedługo potem Grochowiak. I bardzo długo tylko on.
He, he, trumienko, gdzieś jest cmentarzyk,
Gdzie przykucniemy z wielką ochotą,
Żeby przykryci spierzchłą kapotą
Bardzo intymnie sobie pogwarzyć.
"Menuet" stał się dla nas z Michałem poetyckim zawołaniem, hejnałem z dziurawej trąbki. Ruszaliśmy potem w straceńczy tan. Strach jest o tym dziś czytać w jego dziennikach, ale myśmy odurzeni młodością nie bali się niczego.

Potem Burns pozbierał wiosła i śniła się zima. Na długie lata oddaliłem się od poezji czytanej, choć od tego sposobu przeżywania świata nigdy.

Wróciłem dopiero po roku 2003, kiedy zaczęliśmy wydawać "Rękopis". Dziś pociąga mnie prostota i zwięzłość Różewicza, zmysłowość Świrszczyńskiej (napiszę o nich niedługo) i zapatrzenie Harasymowicza.

Wiem, poczciwa ta moja Muza, ale znamy się tyle lat, że chyba już jej nie opuszczę.

3 komentarze:

  1. Poczciwa muza to tak, jak uczciwa dziewczyna - trzeba ją szanować, ale trudno kochać. Bo gdzie "całkowite zaćmienie" i ekscytujące "ukąszenia". Ja poprzestaję na Grochowiaku - wystarczająco szalonym, ale też refleksyjnym.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie poezja trochę pomaga żyć, bo nazywa. W okresie szaleństwa i buntu potrzebowałem poezji zmysłowej. W czasie zadumy czy łagodnej rozpaczy - harmonijnej. Dalej czytam Grochowiaka, ale dla mnie dzisiejszego inni poeci nazywają trafniej.
    Pisałem "poczciwa", bo może niezbyt wyszukana. To nie to samo co uczciwa, bo uczciwość poezji to warunek podstawowy. Niektórzy znani i wielbieni bardzo poeci nie brzmią dla mnie za uczciwie. To jednak wątek negatywny, a tych tutaj unikamy.

    OdpowiedzUsuń
  3. Serce mocniej bije gdy czyta się takie teksty!

    OdpowiedzUsuń

 
blogi