środa, 6 lipca 2011

Midsummer Holiday Number

Louis Rhead, Century Magazine - Midsummer Holiday Number [1894]
Oto nadzwyczajna atrakcja letnia!
Na czas wakacji uruchamiamy specjalną stronę literacką. Będziemy na niej publikować (w komentarzach) ulubione fragmenty literatury pięknej. Wciąż bliski jest mi czerwcowy klimat amoroso, więc proszę o teksty o miłości.

Ważne, żeby cytaty nie były zbyt długie. Ustalmy limit na 3500 znaków bez spacji (ten mój pierwszy ma 3100). Opatrzmy je także stopką z nazwiskiem autora i tytułem dzieła, z którego pochodzą.

Ta strona będzie działała do końca sierpnia. W tym czasie dojdą nowe, zwyczajne posty, ale wrócić do niej będzie można klikając na stałą miniaturkę, obrazek po prawej.

Zapraszam do zabawy
---------------------------------------------------
Dopisanie po czasie.
Podsumowania tej małej antologii dokonałem we wpisie MHN czyli trudna miłość.

41 komentarzy:

  1. Ale w tej chwili obok nadkonduktora stanął Wokulski, odebrał papier, spokojnie otworzył go i choć w tym miejscu było zupełnie ciemno, udał, że czyta.
    - Co to za telegram?... - zapytał go pan Tomasz.
    - Z Warszawy - odparł Wokulski. - Muszę wracać.
    - Wraca pan?... - zawołała panna Izabela. - Czy jakie nieszczęście?...
    - Nie, pani. Mój wspólnik wzywa mnie.
    - Zysk czy strata?... - szepnął pan Tomasz wychylając się przez okno.
    - Ogromny zysk - odparł tym samym tonem Wokulski.
    - A... to jedź..: - poradził mu pan Tomasz.
    - Ale po cóż ma pan tu zostawać? - zawołała panna Izabela.- Musi pan czekać na pociąg, a w takim razie lepiej niech pan jedzie z nami naprzeciw niego. Będziemy jeszcze parę godzin razem...
    - Bela wybornie radzi - wtrącił pan Tomasz.
    - Nie, panie - odpowiedział Wokulski. - Wolę stąd pojechać na lokomotywie aniżeli tracić parę godzin.
    Panna Izabela przypatrywała mu się szeroko otwartymi oczyma. W tej chwili spostrzegła w nim coś zupełnie nowego i - zainteresował ją.
    "Jaka to bogata natura!" - pomyślała.
    W ciągu paru minut Wokulski bez powodu spotężniał w jej oczach, a Starski wydał się małym i zabawnym.
    "Ale dlaczego on zostaje?... Skąd się tu wziął telegram?.. " - mówiła w sobie i po nieokreślonym niepokoju ogarnęła ją trwoga.
    Wokulski znowu zwrócił się ku bufetowi, aby znaleźć posługacza, który wyjąłby mu rzeczy, i zetknął się ze Starskim.
    - Co panu jest?... - zawołał Starski wpatrując się w niego przy świetle padającym z sali.
    Wokulski wziął go pod ramię i pociągnął za sobą wzdłuż peronu.
    - Niech pana to nie gniewa, panie Starski, co powiem - rzekł głuchym głosem. - Pan myli się co do siebie... W panu jest tyle demona, ile trucizny w zapałce... I wcale pan nie posiada szampańskich własności... Pan ma raczej własności starego sera, co to podnieca chore żołądki, ale prosty smak może pobudzić do wymiotów... Przepraszam pana...
    Starski słuchał oszołomiony. Nic nie rozumiał, a jednak zdawało mu się, że coś rozumie. zaczął przypuszczać, że ma przed sobą wariata.
    Odezwał się drugi dzwonek, podróżni tłumem wybiegli z bufetu do wagonów.
    - I jeszcze dam panu radę, panie Starski. Przy korzystaniu ze względów płci pięknej lepszą jest tradycyjna ostrożność aniżeli więcej lub mniej demoniczna śmiałość. Pańska śmiałość demaskuje kobiety. A że kobiety nie lubią być demaskowane, więc możesz pan stracić u nich kredyt, co byłoby nieszczęściem i dla pana, i dla pańskich pupilek.
    Starski wciąż nie rozumiał, o co chodzi.
    - Jeżeli pana czym obraziłem - rzekł - gotów jestem dać satysfakcję...
    Zadzwoniono po raz trzeci.
    - Panowie, proszę siadać!... - wołali konduktorzy.
    - Nie, panie - mówił Wokulski zwracając się z nim do wagonu państwa Łęckich. - Gdybym czuł potrzebę satysfakcji od pana, już byś nie żył, bez dodatkowych formalności. To raczej pan masz prawo żądać ode mnie satysfakcji, że ośmieliłem się wejść do tego ogródka, gdzie pielęgnujesz swoje kwiaty... Będę w każdym czasie do dyspozycji... Pan wie, gdzie mieszkam?...
    Zbliżyli się do wagonu, przy którym już stał konduktor. Wokulski siłą wprowadził Starskiego na stopnie, popchnął go do saloniku, a konduktor zatrzasnął drzwi.
    - Cóż to, nie żegnasz się, panie Stanisławie? zapytał zdziwiony pan Tomasz.
    - Przyjemnej podróży!... - odparł kłaniając się.
    W oknie stanęła panna Izabela. Nadkonduktor świsnął, odpowiedziano mu z lokomotywy.
    - Farawell, miss Iza, farewell! - zawołał Wokulski.
    Pociąg ruszył. Panna Izabela rzuciła się na ławkę naprzeciw ojca; Starski odszedł w drugi kąt saloniku.
    "No... no... no!... - mruknął do siebie Wokulski. - Zbliżycie wy się jeszcze przed Piotrkowem..."
    Patrzył na odchodzący pociąg i śmiał się.

    Bolesław Prus, Lalka, rozdział pietnasty: TEMPUS FUGIT, AETERNITAS MANET

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem z przyjemnością wielką.
      Szczególnie ten kawałek
      "...obok nadkonduktora stanął Wokulski, odebrał papier, spokojnie otworzył go..."

      telegram dostarczony przez konduktora. Toż to Panie dzieju pradziadek komórki!

      M G

      Usuń
  2. Dlaczego ten fragment? Bo to męska fatalna siła sprawcza, bardzo silny motyw literacki.
    Np. w „Rękawiczce” Friedricha Schillera:

    Tam od radośnej witany kochanki,
    Rycerz jej w oczy rękawiczkę rzucił,
    "Pani, twych dzięków nie trzeba mi wcale".
    To rzekł i poszedł, i więcej nie wrócił.

    Wyobrażenie o ukochanej rozmija się z rzeczywistością. Wysublimowana esencja miłości unosi się wysoko nad egzystencją. No i postawa godnościowa, czyli jawne odrzucenie i odejście.

    Potem oczywiście smutek, śmierć i te rzeczy. Może lepiej byłoby brać je jakie są? Ale co stałoby się z literaturą?

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem dlaczego ten wiersz -
    może bo najbliżej :

    Kobieta mówi o swoim życiu

    Wiatr mnie pędzi po drogach.
    Wiatr, bóstwo odmiany.
    Kocham ten wiatr,
    cieszę się odmianom.
    Chodzę po świecie
    we dwoje albo sama
    i miłe mi są jednakowo
    tęsknota i śmierć tęsknoty,
    która nazywa się spełnienie.
    Czegoś jest we mnie za dużo.
    Przelewam się przez brzegi
    jak drożdże. Drożdże mają
    swój własny rodzaj szczęścia.

    JESTEM BABA ,
    Świrszczyńska z rysunkami Berezowskiej
    Berezowska z wierszami Świrszczyńskiej,
    WAiF, Warszawa 1985

    O miłości, hmmm
    najlepiej bez lukru,
    cukru i pomady z wyjątkiem tego, co z wiatrem przeminęło.

    Z dzisiejszego dialogu z Elżbietą ze
    Środowiskowego Ośrodka Pomocy w K. :

    Czy pani wie, że kiedy się kocha,
    człowiek
    staje się młodszy i pięknieje?

    ...
    gm

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaniosła się niemym, zduszonym, spazmatycznym płaczem, oszalałym łkaniem. Na chwilę pokonała się, zastanowiła się. Słowa przemocą wyszarpane z piersi ledwo-ledwo wydała:
    - Muszę teraz... Muszę... Tak oto... Umierać z żalu... Za tobą...
    Cezary zachwiał się od wrażenia, że to teraz on dostał szpicrutą straszliwe poprzez oczy cięcie. Wszelkie słowa wypadły mu z gardła. Sam głos zamarł. Ani jednego słowa odpowiedzi. Stanął głupi i niemy. Błagać ją o co? Przepraszać ją za co? Przyobiecywać jej co? Usprawiedliwiać się z czego? Ani jednej myśli, ani jednego powzięcia, ani jednego postanowienia. Wyjęknął cicho:
    - Chodźmy stąd...
    - Dokąd?
    Alboż wiedział, dokąd? Któż to była ta kobieta? Teraz dopiero dowiedział się o niej. Gdyby mógł rzucić się przed nią na kolana, gdyby mógł przycisnąć do ust brzeg jej sukni, gdyby mógł ucałować jej stopy!
    Ludzie w tym miejscu rozmaici przechodzili i podnosili oczy na tę damę tak piękną; a tak gorzko płaczącą. Trzeba było koniecznie z tego miejsca odejść. Znowu tedy powiedział:
    - Chodźmy stąd!
    - A dokądże pójdziemy?
    Podniosła na niego oczy. Blady uśmiech, zbłąkany gość, przewinął się przez jej usta, wykrojone tak przecudnie.
    - Nie, Czaruś - rzekła - już z tobą nigdzie nie pójdę.
    - Nigdy?
    - Nigdy.
    - To po cóżeś mię tu wezwała?
    - Wezwałam cię tutaj - jęknęła z najbardziej przepaścistego dna boleści - żeby na ciebie popatrzeć, na miłość mojego serca jedyną, jedyną! Na szczęście moje zabite, zabite! A tyś myślał, że ja cię na schadzkę?... Że do hotelu? Przystojna mężatka... do hotelu...
    - Nic nie myślałem.
    - Więc mówisz, żem schudła? Widzisz - to przez ciebie! A ty?
    Oczy jej obeschły i patrzyły teraz, spłakane i zaczerwienione, z nieopisaną miłością, z niezgłębioną słodyczą. Oglądała usta, oczy, brodę i policzki Cezarego, jakby je oczyma materialnie całowała. Po stokroć wznosiła na niego oczy i po stokroć powracała.
    - Więc to tak - westchnął - teraz jesteś ślubną żoną Barwickiego.
    - Tak.
    - I ślub ten staje na przeszkodzie naszemu szczęściu?
    Zawahała się, zakołysała na miejscu, nie mogąc iść dalej. Wreszcie rzekła:
    - Ślub nie ślub... Cóż mi tam Barwicki! Ale słowo. Dane słowo honoru.
    - Słowo honoru...
    - Tak, Czaruś. Ja byłam wolna i ty byłeś wolny. Byliśmy dwa wolne ptaki. Szaleliśmy ze szczęścia pod naszym niebem. Aleś to wszystko nogami podeptał!
    - Kłamiesz! To ty teraz wszystko depczesz nogami! Nasze szczęście!
    - Nie gniewaj się na mnie! W tej chwili nie gniewaj się na mnie! Tą chwilą będę żyła... długie miesiące, długie miesiące... Nie odbieraj mi tej chwili!
    Chciała niepostrzeżenie pochwycić jego rękę, ale ją wyrwał. Znowu poniosła go jędza zazdrości, najstraszliwszy z demonów. Roześmiał się dziko:
    - Słowo honoru! Słowo honoru!
    Ukłonił się z daleka.
    - Czaruś! Nie chodź! Czaruś! - wzywała z rozpaczą, w szalonej męczarni.
    Ale już się nie odwrócił. Zaklęsła się w nim dzikość czucia, jakby serce rozjuszonego jastrzębia zbudziło się w jego piersi, jakby szpony zemściwego jastrzębia u rąk mu wyrosły. Szedł rozbryzgując nogami błoto, pogwizdując z przejęciem, śród drzew głuchych.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dodajmy, ponieważ Anonimowy zapomniał dopisać, że to fragment "Przedwiośnia" Stefana Żeromskiego. Ona to Laura Kościeniecka, a on Cezary Baryka.

    "Jestem w Warszawie na krótko. Jeżeli Panu na chęci nie zbywa, proszę zobaczyć się ze mną. Będę dziś w Ogrodzie Saskim obok fontanny o godzinie drugiej po południu – Laura".

    OdpowiedzUsuń
  6. Z "Listów do Jerzego" Marii Kuncewiczowej,
    czyli intymnie o grzeszności i świętości
    w "byciu- na -drodze".
    Listy powstały po śmierci Męża pisarki.

    Jerzy, jak bardzo niezwykłym byłeś człowiekiem,poznaję za późno. Stąd nieuleczalny żal do siebie za brak zrozumienia dawniej, a teraz za nieśmiałość we wnioskach ze wspólnego życia. Dedykacja na twojej książce "Wieczna przemienność", wydanej w Warszawie w roku 83,oszołomiła mnie. Napisałeś: "Nie mogłem zaznać większej łaski Bożej ani większej dobroci losu jak nasz związek. Proszę Ojca naszego o utrzymanie go w każdej formie bytu."

    (...)
    Może noc poślubna w Konstancinie przy majowym
    kląskaniu słowików obudziła we mnie świadomość wspólnej Ziemi, ludzi, ptaków i miesięcy? Może później Przymierze z Dzieckiem uzbroiło mnie przeciw sankcjom losu? Chyba nie. I tu wielka twoja wina, wielka twoja chwała: nie chciałeś mnie obudzić. Szanowałeś mój zachwyt, moją ciemnotę, mój beztroski urojony byt, seks nigdy nie przesłonił ci miłości. Nie pytałeś mnie, skąd wracam. Stałeś na balkonie, czekałeś na mnie, nie na uścisk. Na mnie czekałeś, głupią, olśnioną, nieprzytomną. I tak żyliśmy. Takeśmy podróżowali.

    M.Kuncewiczowa, Listy do Jerzego, PAX Warszawa 1988

    cdn
    gm

    OdpowiedzUsuń
  7. "Mój boże , jak mnie byłoby do twarzy w tej sukni-myślała Scarlett z dziką zawiścią w sercu.-Maybelle ma talię jak krowa. Ten odcień zielonego jest moim kolorem i tak świetnie podkreśliłby moje oczy!Czemu właśnie blondynki upierają się, żeby nosić zielony? Maybelle ma skórę stęchłego ser. i pomyśleć tylko, że nigdy już nie będę mogła nosić zielonego, nawet jak już zdejmę żałobę!
    Nawet jak mi się uda powtórnie wyjść za mąż!Będę musiała nosić wstrętne suknie szare, rązowe i lila".
    przez chwię zastanawiała się nad niesprawiedliwością losu. jakże krótko trwał czas wesołości, pięknych sukien, tańca, kokietowania...
    Tylko kilka krótkich, zbyt krótkich lat!
    Potem wychodziło się za mąż, nosiło ciemne suknie, miało dzieci, traciło figurę, siedziało na balach w kącie, w towarzystwie innych rozsądnych mężatek , i tańczyło tylko z mężem albo ze starszymi panami, którzy deptali po nogach.[....}
    Nagle muzyka zaczęła grać skoczne melodie.Scarlett wydało się, że zacznie głośno płakać.Chciała tańczyć, bardzo chciała tańczyć!
    patrzyła na salę, przebierała nogami w takt muzyki, a zielonejej oczy świeciły gorączkowo.
    W najdalszym rogu sali mężczyzna świeżo przybyły i stojący jeszcze w drzwiach zobaczył jej spojrzenie, poznał ją i zaczął się bacznie przypatrywać tym płonącym oczom w nadąsanej, pełnej buntu twarzy. Potem uśmiechnął się do siebie widząc niemą zachętę, jaką zrozumiałby każdy mężczyzna.{....}
    -Zanim mnie pani zauważyła, stałem przez chwilę i przyglądałem się pani-rzekł.-przyglądałem się także innym młodym damom. Wszystkie wyglądały, tak jak gdyby twarze ich wyglądały, jak gdyby twarze ich odlane zostały z tego samego wzoru.Pani twarz miała inny wyraz.Łatwo było odczytać pani myśli.Nie skupiały się dokoła tego , co pani robi, i założyłbym się nawet, ze nie myślała pani o Sprawie ani o szpitalu. Na twarzy miała pani wypisane, że chce pani tańczyć i bawić się,i że tego pani nie wolno. Dlatego była pani zła. Niech się pani przyzna-czy nie mam racji?

    Margaret Mitchell- Przeminęło z wiatrem- Tom I

    Uwielbiałam Scarlett, gdybym chciała pokazać Jej duszę, musiałabym przepisać pół książki.
    Jerzy by mi tego nie darował.
    Chyba żadna postać literacka nie oddaje tak duszy kobiecej , jak Scarlett.
    No i szukała Ashleya, nie widząc Rhetta Butlera.
    Jakby się ów Rhett nie nazywał, pod jaką szerokością geograficzną by nie żył , to życzę każdej z nas , żeby Go spotkała.

    OdpowiedzUsuń
  8. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.

    — św. Paweł z Tarsu

    OdpowiedzUsuń
  9. Kiedy przepisywałem ten list, zrozumiałem, że znam go na pamięć. Po raz pierwszy czytałem go u progu dorosłości, przed ponad czterdziestu laty, a potem jeszcze wiele razy głośno, w funkcji niemal wiersza. Wrył się we mnie, w moje życie aż do dziś. To list Dymitra Łazura, bohatera powieści Piotra Wojciechowskiego “Czaszka w czaszce”. Czytałem na nowo ją niedawno i wkrótce o niej napiszę.

    “Tak więc pisze do Ciebie, Daria, ten przeklęty list, który układam stojąc, chodząc, siedząc, list, który pokaże Ci, kiedy trochę zwyciężę, albo prawdopodobnie nigdy Ci go nie pokażę. Jestem zmęczony i kocham Cię, i nie potrafię Ci ufać i oczekiwać Twojej miłości ani rozstać się z nadzieją na nią. To moja cholerna mądrość, dałby Bóg, aby okazała się głupotą, nie pozwala mi uwierzyć, że nie pójdziesz za wieloma, za wyższymi, piękniejszymi, zaradniejszymi, że postąpisz wbrew instynktowi, a podług wierności, którą moja nadzieja skłonna jest utożsamiać z mądrością. Bardzo, bardzo chcę być dobry dla Ciebie i chcę być jeden dla Ciebie. Mogę rzucić dla Ciebie wszystko, ale nie potrafię zarobić mnóstwa pieniędzy bardzo szybko ani awansować o parę stopni w ciągu roku. I nie potrafię tańczyć i coś tam jeszcze, co potrafią oni, ku którym zdaje się, odchodzisz teraz ode mnie. Niewątpliwie nie będę ani wielkim tenorem, ani sławnym poetą, ani niczym w tym rodzaju. Boli mnie serce i może całkiem niczym już nie będę. Taki mój los i mogę się tylko modlić o Ciebie albo modlić się o to, aby wystarczyła mi na zawsze ta odrobina, którą dane mi było zdobyć, ten skrawek zaczarowanego świata, którym jesteś. Nic nie rozumiem, wiem, że musisz mnie kochać, że nie kochasz mnie bardzo, ale może trochę...”

    OdpowiedzUsuń
  10. A może byśmy podkreślili tekst Łazura...

    OdpowiedzUsuń
  11. Z tomu "Spóźnione kukanie"
    wiersze ks. J. Twardowskiego

    Ucieczka
    Uciec od miłości
    na chwilę
    na sto lat
    na zawsze

    nie tak łatwo
    kiedy serce otworzy paszczę

    Niewinna
    Jest miłość jak się patrzy
    razem z czcigodną Klarą poświęcona
    i jest bez piątej klepki
    niewinna ogromna
    tłumaczy nieprzytomnych
    Święta Nieprzytomna

    Pan od seksu
    Przyszedł pan od seksu
    tłumaczył nim zacznę
    są rzeczy bardziej łakome niż smaczne

    Jest
    Bogu nie potrzeba
    dowodów doktoratów tez
    Bogu tak jak miłości wystarczy że jest

    Nie łabędzi śpiew
    W śpiewie łabędzim
    patos udawanie

    wolę prawdziwe śmieszne
    spóźnione kukanie

    Lipków, lipiec 1996
    J.Twardowski, Trzeba iść dalej...,
    WEW Warszawa 2001

    Wszystkim smutnym niepotrzebnie

    Ratunek

    Miłość i rozpacz
    miłość i samotność
    miłość jamnik co zdechł
    chciałeś się wieszać
    ale ratują
    łzy nie za mądre i śmiech


    Korespondentowi
    i z Lipkowa Tadziowi

    strof parę wybrała
    i zakukała
    gm

    OdpowiedzUsuń
  12. - Pojedziemy do Madrytu innym razem , króliczku - powiedział Robert Jordan. - Naprawdę. A teraz wstań i idź, to pójdziemy oboje. Wstań. Słyszysz?
    - Nie - odparła i objęła go mocno za szyję.
    Zaczął znów mówić, wciąż spokojnie, z rozwagą, ale i z wielką stanowczością.
    - Wstań - powiedział. - Teraz i ty jesteś mną. Jesteś wszystkim, co ze mnie zostanie. Wstań.
    Dźwigała się powoli, spłakana, ze zwieszoną głową, ale zaraz przypadła do niego. Wreszcie, kiedy powtórzył:
    - Wstań, guapa - podniosła się znowu wolno, ze znużeniem.
    Pilar stanęła obok i wzięła ją pod rękę.
    - Vamonos - powiedziała. Trzeba ci czegoś, Ingles?
    - Spojrzała na niego i pokręcia głową.
    - Nie - odrzekł i dalej mówił do Marii:
    - Nie żegnamy się, guapa, bo się nie rozstajemy. Niech ci będzie dobrze w Gredos. Idź teraz. Idź już. Nie - powiedział ciągle spokojnie, rozważnie, gdy Pilar odprowadzała dziewczynę.
    - Nie oglągaj się. Włóż nogę w strzemię. Tak. Pomóż jej - rzekł do Pilar. - Posadź ją na siodło. Teraz wsiadaj.
    Odwrócił zlaną potem twarz, spojrzał w dół po zboczu, a później znowu na dziewczynę, która siedziała już na koniu. Obok czekała Pilar, a Pablo za nimi.
    - Teraz jedź - powiedział. - Jedź.
    Chciała się obejrzeć.
    - Nie oglądaj się - rzekł Robert Jordan. - Jedź.
    Pablo uderzył konia rzemieniem po zadzie; przez chwilę Maria jakby próbowała zsunąć się z siodła, ale Pilar i Pablo jechali z obu stron tuż przy niej, Pilar trzymała ją i wszystkie trzy konie oddalały sie parowem.
    - Roberto! krzyknęła Maria, odwracając się ku niemu.
    - Pozwól mi zostać! Pozwól mi zostać!
    - Jestem z tobą! - zawołał Robert Jordan. - Jestem teraz z tobą. Jesteśmy razem. Jedź!
    Potem zniknąli za zakrętem parowu, a on leżał mokry od potu, ze wzrokiem wbitym w pustkę.

    Ernest Hemingway, Kom bije dzwon, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2001

    OdpowiedzUsuń
  13. Jerzy wybacz, że to fragment filmu, a nie literatury.
    Jedna z piękniejszych scen miłosnych.
    Za każdym razem ogladając ten fragment liczę, że Francesca naciśnie klamkę i pobiegnie do auta ukochanego.
    http://www.youtube.com/watch?v=Ye8G8cqu27U&feature=related

    OdpowiedzUsuń
  14. I oto zobaczyli oboje przyobiecany świt. Zaczęło świtać natychmiast, przy północnym księżycu. Mistrz przechodził ze swoja umiłowaną w blasku pierwszych promieni poranka przez omszały kamienny mostek. Przeszli przezeń. Strumień został za plecami wiernych kochanków, szli piaszczystą drogą.

    - Posłuchaj jak cicho - mówiła do mistrza Małgorzata, a piasek szeleścił pod jej bosymi stopami. - Słuchaj i napawaj się tym, czego nie dane ci było zaznać w życiu - spokojem. Popatrz, oto jest przed tobą twój wieczysty dom, który otrzymałeś w nagrodę. Widzę już okno weneckie i dzikie wino, które wspina się aż pod sam dach. Oto twój dom, oto twój wieczysty dom. Wiem, że wieczorem odwiedzą cię ci, których kochasz, którzy cię interesują, ci co nie zakłócą twojego spokoju. Będą ci grali, będą ci śpiewali, zobaczysz jak jasno jest w pokoju, kiedy palą się świece. Będziesz zasypiał wdziawszy swoją przybrudzoną wieczystą szlafmycę, będziesz zasypiał z uśmiechem na ustach. Sen cię wzmocni, przyjdą po nim do głowy mądre myśli. I już nie będziesz umiał mnie wypędzić. Ja zaś będę strzegła twego snu.

    Tak mówiła Małgorzata idąc z Mistrzem w kierunku ich wieczystego domu i wydawało się Mistrzowi, że słowa Małgorzaty szemrzą tak samo, jak szemrał i szeptał strumień, od którego się oddalali...
    Michał Bułhakow,"Mistrz i Małgorzata", rozdział 32, Przebaczenie i wiekuista przystań.

    OdpowiedzUsuń
  15. Lecz Basia tym bardziej poczęła łkać i zanosić się. Każda żyłka trzęsła się w niej z żalu, ustami poczęła chwytać coraz spieszniej powietrze, na koniec, tupiąc nóżkami z uniesienia, jęła wołać tak głośno, aż rozlegało się po całym korytarzu :
    — Głupia Krzysia! ja bym wolała jednego pana Michała niż dziesięciu Ketlingów! Ja pana Michała kocham z całej siły... lepiej niż ciotkę, lepiej... niż wujka... lepiej niż Krzysię!...
    — Dla Boga! Basiu! — zawołał mały rycerz.
    I chcąc pohamować jej uniesienie chwycił ją w objęcia, a ona przytuliła się z całej siły do jego piersi, tak że uczuł jej serce bijące jak w zmęczonym ptaku, więc objął ją jeszcze krzepciej i tak trwali.
    Nastało długie milczenie.
    — Basiu ! zechceszże ty mnie? — ozwał się mały rycerz.
    — Tak! tak! tak! — odpowiedziała Basia.
    Na tę odpowiedź i jego z kolei chwyciło uniesienie, przycisnął usta do jej różanych dziewiczych ustek i znów tak trwali.
    Tymczasem zaturkotała bryczka i pan Zagłoba wpadł do sieni, następnie do jadalnej izby, w której siedzieli stolnik z żoną.
    [...] W tej chwili wbiegła Basia, bardziej zadyszana niż zwykle, bardziej różowa niż zwykle, z czupryną padniętą na oczy bardziej niż zwykle, przyskoczyła do Ketlinga i Krzysi podsuwając palec to jednemu, to drugiemu do oczu, poczęła wołać:
    — Aha! dobrze! wzdychajcie, kochajcie się! żeńcie! Myślicie, że pan Michał sam zostanie na świecie?! Otóż nie, bo ja się za niego machnę, bo go kocham i sama mu to powiedziałam. Pierwsza mu to powiedziałam, a on pytał, czy go chcę, a ja mu powiedziałam, że go wolę od dziesięciu innych, o go kocham i będę najlepszą żoną, i nie odstąpię go nigdy, i będziem razem wojowali. Ja go z dawna kochałam, chociażem nie mówiła nic, bo on najzacniejszy i najlepszy, i kochany... A teraz się sobie żeńcie, a ja się za pana Michała machnę choćby jutro... bo... Tu zbrakło tchu Basi.

    "Pan Wołodyjowski" Sienkiewicza. Fragmenty rozdziału 11

    Najpierw chciałam wpisać monolog Ketlinga ("Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje...") ale przeczytawszy wcześniejsze, tak romantyczne wpisy, jakoś mi sie za Zagłobą powtórzyło : "Każże z takiego kochania psom buty uszyć! Kochanie, płakanie, wzdychanie! A ja jeszcze jeden rym wynalazłem, a mianowicie: „drzemanie..."."
    Wiec wolę jednak zapodać wyznanie Baśki!
    Dla równowagi.

    OdpowiedzUsuń
  16. Pierwszym wrażeniem Juliana, z chwilą, gdy poczuł jej bliskość, była bezmierna radość. Następnie, prawie równoczesnie, wspomniał Korazowa. "Jednym słowem mogę wszystko zgubić."
    Ramiona jego zesztywniały, tak uciażliwy był wysiłek, który sobie nałożył z wyrachowania. "Nie mogę sobie pozwolić nawet na to, aby przycisnąć do serca to gibkie i urocze ciało, albo mnną gardzi, albo znęca się nade mną. Cóż za charakter!"
    Tak przeklinając charakter Matyldy, kochał ją za to sto razy więcej; miał uczucie, że trzyma w ramionach królową.
    Niewzruszony chłód Juliana zdwoił męczarnie dumy, która szarpała serce panny de la Mole. Nie miała tyle zimnej krwi, aby odgadnąć to, co czuł dla niej w tej chwili. Nie mogła się zdobyć na to, aby nań spojrzeć; drżała iż spotka się z wyrazem wzgardy.
    Siedząc na kanapie nieruchomo, z odwróconą głową przechodziła najżywsze cierpienia, jakie duma i miłość mogą zadać duszy ludzkiej. Do jakiego kroku się zniżyła!
    "Ja, nieszczęsna, naraziłam się na to, aby ktoś odtrącił moje najbezwstydniejsze awanse! I to kto! - dodawała pycha oszalała z bólu. - Domownik mojego ojca"
    - Nie tego nie ścierpię - rzekła głośno.
    I zrywając się z wściekłością, otworzyła szufladę od stołu Juliana, który stał tuż obok. Stanęła w osłupieniu, ujrzawszy dziesiątek listów nie rozpieczętowanych, podobnych zupełnie do tego, który widziła przed chwilą. Na wszystkich adresach widniało pismo Juliana, mniej lub więcej zmienione.
    - Zatem - wykrzyknęła współprzytomna - nie tylko jesteś kochankiem pani de Fervaques, ale nią gardzisz! Ty, plebejusz, gardzisz marszałkowąde Fervaques?
    Och, przebacz mi mój drogi - dodała rzucajc mu się do kolan - gardź mną, jeśli chcesz, ale kochaj mnie, nie mogę żyć dłużej bez twojej miłości!
    I padła zemdlona.
    "Leży nareszcie ta harda istota u mych nóg!" - rzekł sobie Julian.

    Stendhal, Czerwone i czarne, PIW Warszawa 1985

    OdpowiedzUsuń
  17. 15 kwietnia. Spotkałem się z nią dziś zupełnie nieoczekiwanie na Grafton Street. Zbliżył nas do siebie tłum. Stanęliśmy oboje. Zapytała dlaczego nie pokazuję się wcale, powiada, że różności o mnie słyszała. Chce w ten sposób zyskać na czasie. Zapytuje, czy piszę poezję. O kim? pytam. Jeszcze ją to bardziej zmieszało, a mnie żal się zrobiło i głupio na duszy. Przekręciłem więc natychmiast wentyl i puścilem w ruch spirytualistyczno-heroiczny aparat chłodniczy, wynaleziony i we wszystkich państwach opatentowany przez niejakiego Dante Aligheri. Począłem szybko mówić o sobie i swoich planach. Wśród tego wykonałem nagle nieszczęsny gest rewolucyjnego pokroju. Wyglądałem zapewne jak chłopiec, wyrzucający w górę garść grochu. Ludzie poczęli zwracać na nas uwagę. Pożegnała się po krótkiej chwili i odchodząc wyraziła nadzieję, że dokonam tego, co powiedziałem.
    Przecież to bardzo ładnie z jej strony, nieprawdaż?
    Tak, lubiłem ją dziś. Trochę za bardzo? Nie wiem. Lubiłem ją i mam wrażenie, że to jakieś nowe uczucie. W takim razie wszystko inne, wszystko, o czym myśłałem, że myślę, i wszystko, co czułem, że czuję, wszystko przed tą chwilą, naprawd... Ach, rzuć to, kochanku! Prześpij się, zapomnisz!

    James Joyce, “Portret artysty z czasów młodości”

    OdpowiedzUsuń
  18. Jedno jest pewne, jedno tylko wiem,
    Bogaci maja forsę, a biedacy nie.
    A tymczasem,
    Gdzieś za lasem...
    Gdy podszedłem, by się pożegnać, zauważyłem, że na twarzy Gatsyby'ego znów zagościł ów wyraz zdumienia, jak gdyby nie był w stanie uwierzyć w swoje obecne szczęście. Prawie pięć lat! Musiały być takie chwile, nawet tego wieczoru, gdy Daisy nie dorastała do jego marzeń - nie ze swojej winy, lecz ze względu na kolosalną potęgę złudzeń, które przerosły ją, przerosły wszystko.Oddawał się im z pasją twórcy, zmieniał je i kreował od nowa, wyposażając
    w każdy drobiazg, który wpadł mu w ręce. Żaden ogień, żadna odmiana nie dorówna temu, co człowiek potrafi zgromadzić
    w swym upiornym sercu.
    Gdy spojrzałem na niego, wziął się nieco w garść, na pokaz. Ujął jej dłoń, a gdy ona szepnęła mu coś kusząco do ucha, odwrócił się gwałtownie w jej stronę targany emocjami. Myślę, że jej głos działał na niego najmocniej tym swoim płynnym, gorączkowym ciepłem, bowiem nawet w snach nie mógł nacieszyć się nim do syta -
    - owym głosem jak nieśmiertelna pieśń.

    F. Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby,
    SAWW, Poznań 1994

    OdpowiedzUsuń
  19. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  20. HYMN O MIŁOŚCI

    Gdybym mówił językami ludzi i aniołów,
    a miłości bym nie miał,
    stałbym się jak miedź brzęcząca
    albo cymbał brzmiący.
    Gdybym też miał dar prorokowania
    i znał wszystkie tajemnice,
    i posiadał wszelką wiedzę,
    i wszelką wiarę, tak iżbym góry przenosił,
    a miłości bym nie miał,
    byłbym niczym.
    I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją,
    a ciało wystawił na spalenie,
    lecz miłości bym nie miał,
    nic bym nie zyskał.
    Miłość cierpliwa jest,
    łaskawa jest.
    Miłość nie zazdrości,
    nie szuka poklasku,
    nie unosi się pychą;
    nie dopuszcza się bezwstydu,
    nie szuka swego,
    nie unosi się gniewem,
    nie pamięta złego;
    nie cieszy się z niesprawiedliwości,
    lecz współweseli się z prawdą.
    Wszystko znosi,
    wszystkiemu wierzy,
    we wszystkim pokłada nadzieję,
    wszystko przetrzyma.
    Miłość nigdy nie ustaje,
    jak proroctwa, które się skończą,
    albo jak dar języków, który zniknie,
    lub jak wiedza, której zabraknie.
    Po części bowiem tylko poznajemy,
    po części prorokujemy.
    Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe,
    zniknie to, co jest tylko częściowe.
    Gdy byłem dzieckiem,
    mówiłem jak dziecko,
    czułem jak dziecko,
    myślałem jak dziecko.
    Kiedy zaś stałem się mężem,
    wyzbyłem się tego, co dziecięce.
    Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
    wtedy zaś zobaczymy twarzą w twarz:
    Teraz poznaję po części,
    wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
    Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość,
    te trzy:
    z nich zaś największa jest miłość.

    Paweł, Pierwszy list do Koryntian

    jk

    OdpowiedzUsuń
  21. To piękne. Przypominam, że 7 lipca Anonimowy zamieścił już króciutki fragment tego tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  22. Nad ranem

    Od mego serca do twego
    droga jak listek długa,
    a przecież budzi nas echo
    grając w nas jak kukułka:
    ciebie o słowo za późno,
    mnie o pół nuty za wcześnie,
    więc w twarz ci patrząc jak w lustro
    podwojony sam sobie jestem:

    Wiewiórczy ogień mnie znaczył
    i kropla żelaza lecąc
    krzyżyk nad czołem jak dzwonek
    wieszała, albo jak pieczęć,
    abym dotknięty ogniem
    dłonie zaciskał obie
    jedną o młodość za późno,
    drugą za wcześnie o wieczność.

    I obłok, co się zatrzymał
    we mnie jak w sennej rzece
    albo w wieczornej roślinie
    ciemność łagodną przędzie,
    abym jak ryba świecąc
    w powietrzu błądził i ustom
    słowo dla ciebie - zbyt wcześnie
    podawał - albo za późno.

    Od mego ciała do twego
    droga jak ręka prosta,
    lecz ciągle dzieli nas echo
    w sercu podwójnym i głosach,
    bo dym, co niebo przybliżył
    jak kogut nad snem moim pieje
    o żałość twoją - za późno,
    za wcześnie o moją nadzieję.

    Tadeusz Gajcy

    OdpowiedzUsuń
  23. Stanisław Grochowiak

    POCAŁUNEK - KRAJOBRAZ



    Błądziłem lasem twoich włosów - zioła
    I płacz odkryłem. I schodziłem niżej
    Na białe śniegi zimowego czoła,
    Gdzie płacz już umilkł, a był cień lichtarzy.

    Potem zwiedzałem pamiątki twej twarzy,
    Coraz to bliżej - i coraz to bliżej
    Ust twoich dobrych uśpionego sioła:
    W nim co się zdarzy - raz tylko się zdarzy.

    I wszedłem w sioło. A była pogoda
    Pod całym niebem twego podniebienia.
    Gdzieś w cichym kątku umierała młoda
    Wstydliwość sielska w zapachu tymianku.

    Nagle wróciłem - i stałem na ganku.
    Patrząc jak wokół krajobraz się zmienia,
    Jak wschodzi pierwsza gałąź bzu w ogrodach,
    I gną się rzęsy pod rosą poranku.



    - - -

    MissGaja

    OdpowiedzUsuń
  24. To piękne wiersze, ale 3/4 liryki jest o miłości, podczas gdy w epice ona tylko bywa. Nie napisałem tego wyraźnie, ale na tym gatunku mi zależalo.

    Obiecuję, że poproszę jeszcze na osobnej stronie o najpiękniejszy erotyk. Tymczasem proza: słodka, kwaśna, gorzka. Byle o M.

    OdpowiedzUsuń
  25. Again it occured to him that Tereza was a child put in a pitch-daubed bulrush basket and sent downstream. He couldn't very well let a basket with a child in a float down a stormy river! If the Pharaoh's daughter hadn't snatched the basket carrying little Moses from waves , there would have been no Old Testament , no civilization as we know it. How many ancient myths begin with the rescue of an abandoned child! If Polybus hadn't taken in the young Oedipus , Sophocles wouldn't have written his most beatiful tragedy!
    Tomas did not realize at the time that metaphors are dangerous. Metaphors are not to trifled with. A single metaphor can give birt to love.
    Milan Kundera The Unbearable Lightness of Being

    OdpowiedzUsuń
  26. should be " birth to love "
    sorry .

    OdpowiedzUsuń
  27. Oscar Wilde
    PORTRET DORIANA GRAYA

    Okrucieństwo! Czy był okrutny? To przecież wina dziewczyny, a nie jego. Marzył o niej jako o wielkiej artystce. Obdarzył ją miłością, bo wierzył, że jest wielka. A ona go zawiodła. Okazała się płytka i niegodna. A jednak, kiedy przypomniał sobie, jak leżała u jego stóp, łkając niczym małe dziecko, jego serce przepełniał nieskończony żal. Przypomniał sobie, z jaką obojętnością na nią patrzył. Dlaczego takim go stworzono? Dlaczego dano mu taką duszę? Ale on też cierpiał. Te trzy straszliwe godziny przedstawienia to były całe wieki cierpienia, eony tortury. Jego życie było przecież warte tyle samo, co jej. I ona zniszczyła je na chwilę, nawet jeśli on zadał jej ból na zawsze. Poza tym kobiety lepiej znoszą żal niż mężczyźni. Uczucia utrzymują je przy życiu. Myślą tylko o nich. Kiedy biorą sobie kochanka, to jedynie po to, by mieć komu urządzać sceny. To słowa lorda Henry’ego, a on przecież zna naturę kobiet. Dlaczego miałby się przejmować Sibyl Vane? Teraz była da niego niczym.
    Ale ten obraz? Co ma o tym myśleć? Zawierał w sobie tajemnicę jego życia i opowiadał jego historię. Nauczył go kochać własne piękno. Czy nauczył go także nienawidzić własną duszę? Czy w ogóle jeszcze na niego spojrzy?
    Nie – to złudzenie udręczonych zmysłów. To ta straszliwa noc pozostawiła po sobie złe duchy. Na jego umysł padła pewnie ta mała szkarłatna plamka, która sprawia, że ludzie tracą zmysły. Obraz się nie zmienił. Sama myśl, że tak się mogło stać, jest kompletną niedorzecznością.
    A jednak tę piękną twarz, która spoglądała na niego z portretu, szpecił okrutny uśmiech. Jasne włosy lśniły w porannym świetle. Spotkały się ich niebieskie oczy. Ogarnął go nieskończony żal. Nie litował się nad sobą, ale nad swym malarskim wizerunkiem. Już się zmienił, a zmiany będą przecież postępować. Złoto wypłowieje, przechodząc w szarość. Czerwone i białe róże uschną. Każdy popełniony przez niego grzech skazi go kolejną plamą, obracając w niwecz cale piękno. Ale on już nie zgrzeszy. Obraz, zmieniony czy nie, stanie się widzialnym symbolem jego sumienia. Oprze się pokusie. Nie spotka się już nigdy z lordem Henrym… A już na pewno nie będzie wysłuchiwał tych jego subtelnych, zatruwających duszę teorii, które w ogrodzie Basila Hallwarda po raz pierwszy wzbudziły w nim pragnienie tego, co nieosiągalne. Wróci do Sibyl Vane; wszystko się naprawi; ożeni się z nią; spróbuje znów ją pokochać. Tak, to jego obowiązek. Na pewno cierpiała bardziej od niego. Biedactwo! Był samolubny i okrutny. Znów będzie nią zauroczony. Będą razem szczęśliwi. Przeżyje u jej boku piękne i czyste życie.
    Wstał z krzesła i zasłonił portret dużym parawanem; przy każdym spojrzeniu na obraz jego ciało przebiegał dreszcz.
    – To straszne! – szeptał do siebie.
    Podszedł do przeszklonych drzwi i otworzył je. Kiedy stanął na trawie, nabrał głębokiego powietrza w płuca. Miał wrażenie, jakby rześkie powietrze poranka oczyszczało go ze wszystkich mrocznych uczuć. Myślał wyłącznie o Sibyl. Dawna miłość odezwała się w nim ponownie słabym echem. Bez końca powtarzał jej imię. Wydawało mu się, że ptaki opowiadają o niej kwiatom, śpiewając w skąpanym w rosie ogrodzie
    Przełożył Marek Król
    - - -
    MissGaja
    (dla mojego Doriana, Jerzego i lipcowych czytelników)

    OdpowiedzUsuń
  28. Immature love says " I love you because I need you . Mature love says " I need you because I love you "
    Erich Fromm

    OdpowiedzUsuń
  29. Miłosne historie z powieści G.G. Marqueza
    "Miłość w czasach zarazy"


    Już wówczas kiepsko radził sobie z samym sobą, a poślizgnięcie się w łazience, ktore mogło skończyć się fatalnie, spowodowało, że zaczął mieć się na baczności pod prysznicem. Dom, z dumą zaliczany przez swych właścicieli do nowoczesnych, nie posiadał tombakowej wanny na lwich łapach, należącej do normalnego wyposażenia staromiejskich rezydencji. Doktor osobiście kazał ją wymontować, uzasadniając to względami higienicznymi: wanna była jednym z wielu świństw wymyślonych przez Europejczyków, kąpiących się tylko w ostatni piątek miesiąca i na domiar złego w zupie zapaskudzonej tym samym brudem, który niby to usiłowali zmyć ze swoich ciał. Obstalowali wobec tego olbrzymią kadź z litego gwajakowca, by Fermina Daza mogła w niej kąpać małżonka, z zachowaniem tego samego rytuału co przy niemowlakach. Kąpiel, w wodzie trzykrotnie przegotowanej z liśćmi malwy i pomarańczowymi skórkami, trwała ponad godzinę, przynosząc mu tak ogromne ukojenie, iż nierzadko zasypiał w owym wonnym naparze. Wykąpawszy go, Fermina Daza pomagała mu się ubrać, posypywała talkiem między nogami, smarowała odparzenia masłem kakaowym, nakładała kalesonki z taką miłością, jakby owijała go w pieluchę, i kontynuowała ubieranie go, dokładnie i szczegółowo, od skarpet po węzeł krawata z topazową szpilką. W małżeńskich porankach zapanował spokój, on przyjął bowiem ponownie na siebie dzieciństwo, odebrane mu przez własne dzieci. Ona z kolei dostosowała się wreszcie do rodzinnego rozkładu dnia, bo i dla niej lata przemijały: spała coraz mniej, a przed ukończeniem siedemdziesięciu lat budziła się już wcześniej od męża.

    OdpowiedzUsuń
  30. Długo to trwało, zanim odnalazłem tego Kunderę po polsku (Anonimowy zamieścił ten tekst wyżej w języku angielskim). Kiedy znalazłem, długo szukałem fragmentu, a kiedy znalazłem (na spacerze, pod starym BUW-em na Krakowskim Przedmieściu), to zgubiłem książkę. Ale znalazłem i daję ten pyszny fragment w tłumaczeniu Agnieszki Holland:

    Znów przyszło mu do głowy, że Teresa jest dzieckiem, które ktoś włożył do koszyka nasmarowanego smolą i puścił na rzekę. Nie można przecież zostawić koszyka z dzieckiem na wzburzonej wodzie! Gdyby córka faraona nie wyłowiła z fal koszyka z małym Mojżeszem, nie byłoby Starego Testamentu i całej naszej cywilizacji! Tyle starych mitów zaczyna się od tego, że ktoś uratował porzucone dziecko. Gdyby Polybos nie zaopiekował się małym Edypem, Sofokles nie napisałby swej najpiękniejszej tragedii!
    Tomasz nie uświadamiał sobie jeszcze, ze metafory są rzeczą niebezpieczną. Z metaforami nie należy igrać. Miłość może narodzić się z jednej metafory.

    Milan Kundera "Nieznośna lekkośc bytu"

    OdpowiedzUsuń
  31. I kolejne tłumaczenie Anonimowego:

    – Niedojrzała miłość mówi: „Kocham cię, ponieważ cię potrzebuję”.
    – Dojrzała miłość mówi: „Potrzebuję cię, ponieważ cię kocham”.
    Erich Fromm

    OdpowiedzUsuń
  32. Paulo Coelho
    JEDENAŚCIE MINUT


    Przyglądał się pięknej, ubranej w dyskretną czerń kobiecie, którą spotkał przez przypadek, choć widział ją kiedyś w „Copacabanie”. Już wtedy wydało mu się, że nie pasuje do tego miejsca. Teraz prosiła, by jej pożądał, i pożądał jej bardziej, niż mogła to sobie wyobrazić – lecz nie tyle jej ciała, ile jej obecności. Wystarczyłoby mu wziąć ją w ramiona, przytulic się do niej, przyglądać się płomieniom tańczącym w kominku, popijając wino i paląc papierosa. Życie składa się z prostych rzeczy. Zmęczyły go te wszystkie lata pogoni za Bóg wie czym.
    Nie miał pewności, czy ona wie, jak dobrze mu blisko niej. Zapłacił za to? Tak, i będzie płacił tak długo, aż zjedna ją sobie na tyle, ze będą mogli usiąść przytuleni do siebie nad jeziorem i mówić o miłości. Teraz jednak jej nie dotknie. Lepiej nie przyspieszać biegu wypadków. I nie składać obietnic.

    Przekład: Basia Stępień, Marek Janczur

    - - -
    MissGaja

    OdpowiedzUsuń
  33. PŁAKAŁA W NOCY, ALE NIE JEJ PŁACZ GO ZBUDZIŁ

    Ani, jedynej

    Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
    Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
    To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.

    I półprzytomny wstyd: że ona tak sie trudzi,
    to, co tłumione, czyniąc podwójnie tłumionym
    przez to, że w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:

    ile więc było wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
    uwagi- gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
    gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi

    negowały staranniej: ich szmer gasł, nim
    wrzucił
    do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
    "Płakała w nocy, chociaż nie jej płacz cię zbudził"?

    Na wyciągnięcie ręki - co dotkliwie drudzy,
    niedotykalnie drodzy ze swoim "Śpij, pomiń
    snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi".

    I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
    toporniejszą tkliwością jej tkliwość:"Zapomnij.
    Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził.
    To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi".

    Stanisław Barańczak, Wiersze zebrane, Wydawnictwo a5, Kraków 2007

    --------
    PS. Adam Zagajewski uważa , że jest to jeden z najpiękniejszych wierszy Barańczaka.

    j. kostynowicz

    OdpowiedzUsuń
  34. Miało nie być tu wierszy, ale ten niebyć nie może.

    OdpowiedzUsuń
  35. W swojej ostatniej książce "Lekka przesada" Adam Zagajewski wspomina wieczór poezji Barańczaka, który odbył się w krakowskim centrum japońskim Manghha, chyba w listopadzie 2007 r.

    "Tłum słuchaczy, mnóstwo studentów; jedna z tych imprez, gdzie trzeba przyjść pół godziny wcześniej, żeby znaleźć jeszcze miejsce. Organizator wieczoru to Wydawnictwo a5 ; Ryszard Krynicki zaprosił grono poetów krakowskich do lektury wierszy Barańczaka ze świeżo wydanego tomu jego "Wierszy zebranych". Była wśród nich także Wisława Szymborska, której przyznano przywilej przeczytania jednego z najpiękniejszych wierszy Barańczaka, "Płakała w nocy".

    Dowiedziałem się, że jeszcze do końca sierpnia można zamieszczać w Słowobrazie teksty o milości. Nie doczytałem, że chodzi głównie o cytaty z prozy i wysłałem ten wiersz.

    janusz kostynowicz

    OdpowiedzUsuń
  36. Wtedy odezwała się Almitra:
    "Powiedz nam o Miłości".
    A on podniósł głowę i przebiegł badawczym spojrzeniem po swym ludzie, a wnet spłynął nań wielki spokój. I pewnym głosem powiedział:

    Kiedy wezwie was miłość, idźcie za nią.
    Aczkolwiek jej drogi są twarde i nierówne.

    I kiedy obejmą was jej skrzydła, ufajcie jej,
    aczkolwiek szpada ukryta w jej piórach może was zranić.

    A kiedy do was mówi, pokładajcie w niej ufność, chociaż jej głos może roztrzaskać wasze sny, tak jak północny wiatr niszczy ogród.

    Bowiem miłość może was zarówno ukoronować jak i ukrzyżować.
    I może być tak samo waszym wzrostem jak i waszym obumieraniem.
    I tak dociera do waszych szczytów, jaśniejących w słońcu,
    i pieści najdelikatniejsze pędy,
    tak samo zstępuje do korzeni,
    trzęsie, by potrząsnąć nimi w miejscach
    ich połączenia z ziemią,
    jak snopy siana przygarnia was do siebie.

    Wstrząsa wami tak długo, aż wszystko opadnie.
    Miele was, by uwolnić od łusek.
    Rozciera aż do białości.
    Ugniata aż staniecie się ulegli.
    I wtedy podaruje wam swój święty ogień,
    byście stali się poświęconym chlebem
    Bożej wieczerzy.

    Miłość czyni z Wami to wszystko,
    byście mogli pojąć sekrety waszego serca.

    Gdybyście jednak poszukiwali
    jedynie miłosnego spokoju i miłosnej przyjemności,
    lepiej jest dla was byście okryli swą nagość
    i oddalili się z pola miłości.

    Wybierzcie raczej świat, który nie rozróżnia pór roku,
    w którym możecie się śmiać, aczkolwiek nie pełnią śmiechu
    i płakać, aczkolwiek nie pełnią waszych łez.
    Miłość nie ofiaruje nic poza sobą samą
    i nie zabiera nic poza sobą samą.
    Miłość niczego nie posiada i nie może być posiadaną.
    Miłości wystarcza sama miłość.

    Kiedy kochasz, nie mów: " Mam w sercu Boga",
    ale raczej: "Jestem w sercu Boga".
    I nie myśl, że możesz kierować swą miłością,
    bo jedynie miłość, jeśli uzna cię godnym,
    może tobą pokierować.

    Miłość nie pożąda niczego innego
    jak tylko wypełnienia siebie samej.
    Ale jeśli kochacie i nie jesteście w stanie
    uchronić się od waszych pragnień,
    niech pozostaną one waszymi pragnieniami.
    Niech się rozpłyną i staną ak płynący strumyk,
    który śpiewa nocy swe melodie.
    Niech poznają ból nadmiaru czułości.
    Niech będą zranione
    przez wasze własne pojęcie miłości.

    Niech się budzą o brzasku, z uskrzydlonym sercem, i wyśpiewują dzięki za jeszcze jeden dzień miłości;
    Niech odpoczywają w południe,
    rozmyślając w miłosnym zachwycie;
    Niech wieczorem powracają do domu z uwielbieniem;
    A potem niech zasypiają z modlitwą w sercu za swego kochanka i pieśnią uwielbienia dla Boga na swoich ustach.

    Kahil Gibran, Prorok, tłum. Tadeusz Chudecki

    Prorok Almustaf w roli nauczyciela, by lepiej zrozumieć samego siebie.

    OdpowiedzUsuń
  37. Już tylko jedenaście dni do zamknięcia numeru MHN, a tu od dawna nic nie przybywa. Czy tylko na tyle było nas stać i czy całkiem przygasł najczulszy płomień?

    Korespondent z rozpaczy podaje link do własnego postu. To List. Lubi go czytać i słuchać tamtej muzyki.

    OdpowiedzUsuń
  38. JOSEPH BOYDEN
    New Orlean Times Picayune – Biuro Osób Zaginionych online.
    [Fragment]

    1 września 2005
    Jeśli widziałeś albo znasz miejsce pobytu pani Geraldine Solomon, wiek 52 lata, z S. Desire St. 3682, proszę, skontaktuj się z policją w Nowym Orleanie, Biurem Osób Zaginionych „Times Picayune” albo dowolnym funkcjonariuszem Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, Biuro w Nowym Orleanie. Pani Solomon była ostatni raz widziana przez swojego męża, Freda Solomona, 30 sierpnia, około 7 rano, w czasie przerwania wału. Pani Geraldine Solomon jest Afroamerykanką, 157 cm, 65 kg, jasna karnacja, piegowaty nos i czoło.

    2 września 2005
    Zaginiona, pani Geraldine Salomon, wiek 52 lata, z S. Desire St. 3682, od 30 sierpnia 2005 roku, Dolna Dziewiąta Dzielnica, 157 cm wzrostu, około 65 kilogramów. Jasna karnacja. Nie pływa dobrze. Jeśli znasz miejsce pobytu tej osoby, proszę, skontaktuj się z policją w Nowym Orleanie, Biurem Osób Zaginionych „Times Picayune” albo dowolnych funkcjonariuszem Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, Biuro w Nowym Orleanie. Jej mąż, Fred Solomon, przebywa w Nowym Orleanie i nie ustaje w poszukiwaniach. „Wciąż tu jestem, Geraldine”. […]

    4 września 2005
    Zaginiona: pani Geraldine Solomon, wiek 52 lata, 157 cm , 65 kilogramów. Przysadzista kobieta. Ostatni raz widziana na S. Desire St. 3682 Dolna Dziewiąta Dzielnica, rano 30 sierpnia przez jej kochającego męża Freda, który stracił z nią kontakt na dachu ich domu w czasie wysokiej fali powodziowej około 7 rano. Ma zielone oczy, piegi na nosie i czole. Bliznę na lewym ramieniu. Geraldine ma cukrzycę i nie pływa dobrze. Potrzebuje insuliny raz dziennie. „Kochanie, wciąż tu jestem. Dlaczego powiedziałaś mi, żebym Cię puścił? Proszę, powiedz mi, gdzie jesteś. Potrzebuję Ciebie. Twoje dzieci Cię potrzebują. Twoje małe wnuczęta Cię potrzebują.”

    5 września 2005
    Jeśli znasz miejsce pobytu Geraldine Solomon, wiek 52 lata, Afroamerykanka o wadze 65 kilogramów, jasna karnacja, przysadzista, zielone oczy, ostatni raz widzianej w Dolnej Dziewiątej Dzielnicy na skrzyżowaniu S. Desire i Marigny, proszę, skontaktuj się z policją w Nowym Orleanie, Biurem Osób Zaginionych „Times Picayune” albo dowolnych funkcjonariuszem Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, Biuro w Nowym Orleanie. Geraldine Solomon ma cukrzycę i potrzebuje codziennych zastrzyków insuliny. Jej mąż, Fred Solomon, został ewakuowany do Huston. „Gwardia Narodowa kazała mi jechać pod groźbą użycia broni. Zmusili mnie, Geraldine. Jestem w Astrodome z Keyshą i jej dwójką, i potrzebujemy Cię. Dlaczego powiedziałaś mi, żebym puścił? Twój mężczyzna Cię potrzebuje. Twoje dzieci i małe wnuczęta Cię potrzebują. Nie mogłem trzymać twojej ręki dłużej.” Jej rodzina szuka swojej matki/babki. Ma piękne zielone oczy, które rozjaśniają się, kiedy się uśmiecha, a jej piegi sprawiają, że wyróżnia się w tłumie. Potrzebuje codziennych zastrzyków insuliny i w ogóle nie umie pływać.” […]

    OdpowiedzUsuń
  39. 8 września 2005
    Brakuje nam naszej żony/matki/babci, Geraldine Solomon, wiek 52 lata, Afroamerykanka o jasnej skórze, piegowaty nos, zielone oczy, przysadzista. „Zmusili mnie, żebym pojechał do Huston.” Mąż, córki i wnuki w Huston w Astrodome. „Jeśli ją znalazłeś, proszę, przeczytaj jej to, ponieważ zgubiła okulary.” Z rodziną Geraldine można się skontaktować pod adresem http//www.nolamissingpersons/katrina/houstonastrodrome.gov.org. Ona potrzebuje codziennych zastrzyków insuliny. „Władze mówią, że wiedzą o jej zaginięciu, i mówią, że jej szukają, więc, proszę, powiadom je, jeśli ją znalazłeś. Może być chora z powodu swojej cukrzycy, ale zareaguje na imię Geraldine, jeśli jest przytomna.” Ostatni raz widziana przez męża Freda rano 30 sierpnia na dachu ich domu, zanim wysoka woda i silny wiatr ją porwały. „Powiedziałaś mi, że muszę puścić, inaczej oboje utoniemy. Potrzebujesz teraz insuliny i jakiegoś jedzenia, i wody. Boże, proszę, troszcz się o nią.” […]

    11 września 2005
    Geraldine Solomon z S. Desire 3682, Dziewiąta Dzielnica, nadal jest zaginiona I jej rodzina obawia się najgorszego. Jest niską, przysadzistą czarnoskórą kobietą z jasną karnacją i zielonymi oczami, których nie można nie zauważyć. Ma piegi. „Kiedy jest na słońcu, piegi staja się bardziej widoczne. Będzie głodna i zmęczona i może nie być sobą. Puść jej jakąś muzykę gospel. Zareaguje na nią.” Jeśli widziałeś ją albo znasz miejsce pobytu, proszę, skontaktuj się z jej mężem Fredem pod adresem http//www.nolamissingpersons/katrina/houstonastrodrome.gov.org lub z Departamentem Bezpieczeństwa Krajowego, lub też z Policją w Nowym Orleanie. „Geraldine zaginęła 12 dni temu, ale jej rodzina modli się i jest dobrej myśli. Ona kocha muzykę. Potrafi tańczyć, jak nastolatka. Czasami, będąc w dobrym nastroju, śpiewa, a umie śpiewać jak anioł.” Jeśli ją widziałeś, proszę, skontaktuj się z nami. „Gdzie jesteś, kochanie? Proszę. Przyjadę. Nie pozwalają mi jechać, ale przyjadę.”

    12 września 2005
    Zaginiona: Pani Geraldine Solomon, wiek 52, z S. Desire St. 3682. Proszę skontaktować się z policją w Nowym Orleanie, Biurem Osób Zaginionych „Times Picayune” albo dowolnych funkcjonariuszem Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, Biuro w Nowym Orleanie. „Moja żono, nie mogę dalej żyć bez Ciebie.” Pani Solomon została porwana przez wodę z dachu swojego domu 30 sierpnia, około 7 rano, w czasie przerwania wału. „Dlaczego, kochanie? Nigdy nie powinienem był puścić Twojej ręki.” Pani Geraldine Solomon jest Afroamerykanką, 157 cm, 65 kilogramów, jasna karnacja, piegowaty nos i czoło. „Módlcie się za Geraldine.”

    13 września 2005
    Jeśli widziałeś albo znasz miejsce pobytu pani Geraldine Solomon, wiek 52 lata, z S. Desire St. 3682, proszę, skontaktuj się z policją w Nowym Orleanie, Biurem Osób Zaginionych „Times Picayune” albo dowolnych funkcjonariuszem Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego, Biuro w Nowym Orleanie. Pani Solomon była ostatni raz widziana przez swojego męża, Freda Solomona, 30 sierpnia, około 7 rano, w czasie przerwania wału. Pani Geraldine Solomon jest Afroamerykanką, 157 cm, 65 kilogramów, jasna karnacja, piegowaty nos i czoło.

    Przełożył Maciej Raginiak

    - - -
    MissGaja

    OdpowiedzUsuń
  40. Owidiusz,

    SZTUKA KOCHANIA
    Księga II, w. 335-372
    „Korzyści i niebezpieczeństwa rozłąki”


    Wiatr, który dął w twe żagle, gdy z portu ruszyłeś,
    na pełnym morzu służyć będzie niekoniecznie.
    Gdy miłość nowa, chwiejna, niechaj zyska siłę
    w codzienności – dbaj o nią, a z czasem okrzepnie.
    Twój cielak dziś jest bykiem i przed nim drżysz w trwodze;
    drzewo, pod którym leżysz, z krzewiny powstało;
    strumień rodzi się strużką, pęcznieje po drodze,
    bo płynąc, zbiera zewsząd innych wód niemało.
    Staraj się przyzwyczaić dziewczynę do siebie –
    nawyk ma moc ogromną, lecz nie znuż przesytem:
    Niech na ciebie wciąż patrzy, niech wciąż słucha ciebie,
    twoją twarz widzi nocą, o zmierzchu, dniem, świtem.
    Kiedy zyskasz już pewność, że tęskni szalenie
    i martwi się, gdy nie ma ciebie blisko przy niej –
    Odejdź!
    Wnet ci odpłacą wypoczęte ziemie,
    a sucha gleba wchłonie deszcz co z nieba spłynie.
    Demofont, gdy był z Fillis, nie wzniecił w niej ognia,
    lecz zapłonęła, widząc jego łódź na falach;
    sprytny Odys absencją dręczył żonę co dnia;
    Laodamio, twój miły też się trzymał z dala.

    Rozłąka?
    To na krótko, bo czas studzi zapał:
    Nieobecny przyblednie i już… nowa miłość.
    Gdy Menelaos zniknął, gość Helenę złapał
    i tulił ją, by nocą cieplej w łożu było.
    Jak to, Menelaosie, zostawiłeś żonę
    z gościem pod jednym dachem?
    Czy to mądrze, powiedz?
    Wydać na żer jastrzębia gołębie strwożone;
    głupcze, tak wpuścić wilka do zagrody owiec?
    Amant jest tu niewinny, brak winy w Helenie:
    on zrobił to, co tobie… wszystkim w głowie siedzi.
    Dając im czas i miejsce, dałeś przyzwolenie,
    skorzystała jedynie z twojej podpowiedzi.
    No bo cóż miała robić, gdy mąż z dala od niej,
    a obok gość światowiec? Bała się spać sama!
    Atrydo, nie oskarżę Heleny o zbrodnię:
    skorzystała z grzeczności uprzejmego pana.

    Przełożyła Ewa Skwara

    - - -
    Przekoryny Owidiusz...
    MissGaja

    OdpowiedzUsuń
 
blogi