Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ptaki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ptaki. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 1 kwietnia 2014

Tamta strona

Lubię ten strumyczek i nieraz o nim pisałem. Buba też lubi, bo zawsze jest tu świeża trawa i można się popaść trochę. Ostatnio na prawym brzegu tylko, bo lewy zajęła para krzyżówek.
 
Widać samica już gdzieś tam w chaszczach wysiaduje, bo dziś na odgłos psa pokazał się tylko samiec. Stanął nieruchomo pośrodku strumyka gotów - nie krzyżówka, lecz krzyżowiec - bronić granic maleńkiej ojczyzny. Poszliśmy w swoją stronę.
 
Kiedy w domu wgrałem zdjęcia, zobaczyłem, że ktoś jeszcze był pośrodku. Prozaiczny czytelnik powiedziałby, że rozszczepienie słonecznego promienia, który padł na obiektyw, ale przecież pan Krzyżówek, ja i Buba dobrze wiemy, że było to tęczowe oko Opatrzności.
 
Tymczasem sto metrów dalej, już na Karmazynowej, dwa leśne gołębie toczyły walkę o miejsce na przewodach elektrycznych. Staliśmy z zadartymi łbami i leciały na nas białe piórka. Gdy zniecierpliwiona Buba szczeknęła, ptaki natychmiast usiadły zgodnie obok siebie.
 
Uszliśmy kilkanaście metrów i dogonił mnie śpiew kosa. Nie do wiary, podfrunął blisko i usiadł na słupku ogrodzenia, dokładnie w tym miejscu, gdzie przed laty gramoliłem się na drugą stronę ratując Hektora. To nie mógł być on, bo miał dwoje oczu. Rzuciłem jakieś czułe słówko i ruszyłem dalej, a ptak przeskoczył na następny słupek, zanucił coś krótkiego i odleciał.
 
"W ciągu paru minut po trzykroć...Nawiązują kontakt?" - pomyślałem. I jeszcze: "Chyba jestem z ich strony".

I w tej właśnie chwili - w tej chwili właśnie - spłynęły z serca troski i zmartwienia ludzkiej strony świata.

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Kos Kusy

Sypie z nieba, to i ja ptakom podsypuje. Już i ponad kilogram dziennie słonecznika. A że łuskany jest, na krzywy dziób wprosiło się tu mnóstwo towarzystwa. Kiedyś tylko sikorki, mazurki i dzwońce. Teraz to samo w obfitości (poza kochanymi mazurkami), a jeszcze grubodzioby, sójki, nawet sroki i kilkanaście drozdowatych, które gardzą jabłkami i zażarcie dziobią śnieg w poszukiwaniu jasnych ziaren. Paszkoty, kwiczoły, a przede wszystkim kosy otoczyły mnie tej zimy

Czasem, gdy bliżej podejdę do okna, wzbija się w górę kilkadziesiąt ptaków. Kiedy nadleci siwoskrzydły krogulec, zapewne Wasyl, nagle robi się pusto, lecz po kwadransie żałobnej ciszy, znów ptasie radio nadaje.

Drozdowate lubią kryć się pod iglakami, więc udeptuję śnieg i sypię im pomiędzy daglezją a świerkiem. Kiedy robią sobie przerwę, siadają wyżej i wpatrują się we mnie zimno i nieruchomo. Nie jest to zbyt sprawiedliwe.
Jeden z nich, nazywam go Kusy, nie boi się wcale. Ma powyrywane pióra z ogona i dlatego inne ptaki go przeganiają. A jednak nie je mniej, bo, gdy towarzystwo pierzcha na byle gwałtowniejszy mój ruch, on sobie mnie lekceważy i je ile wlezie.

Zapewne te wyrwane pióra i zaufanie do człowieka łączą się. Może poturbowany przez kota, pielęgnowany był przez ludzi? A może to sam Hektor? Sprawiedliwie byłoby.

czwartek, 14 czerwca 2012

Zazuleńka


Ukiyo-e (japoński kolorowany drzeworyt, dosł. obraz przepływającego świata), aut. Koryūsai Isoda, Satsuki hototogisu (Maj: kukułka), [pomiędzy 1772 a 1774], ze zbiorów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych.

Otworzyłem oczy jeszcze przed świtem. Mężczyznę jak psa zbudzi odgłos nieznany, a to była odległa kukułka. Czarowna, słodka wróżba dla dziewczynek i panien: ile lat do zamążpójścia? ile powiję dzieci?

Kiedy mieszkałem w akademiku pośród lasu, miałem młode mężne serce i pytałem się kukułki: ile kobiet przede mną? Dziś wiem, że niektóre pytania lepiej zadawać o przedświcie, bo wtedy ptak mniej płochliwy i kukanie dłuższe. Tej nocy choćby - gotowa wynagrodzić każdą krzywdę - ale ja już o nic nie pytam.

Mojemu sercu wystarczy, że zazuleńka na imię ma Obietnica. Słuchałem, słuchałem i usnąłem.

wtorek, 24 kwietnia 2012

Szlagon

Nikt nie był tak na miejscu, jak ten bażant przy Bażanciej. Pomiędzy badylami zeszłorocznej nawłoci stał niczym pod sztandarami przywiędłej przeszłości. Ten kustosz wartości minionych, szlagon na ugorze po dwakroć rozczapierzył wyłogi, wydając owo skrzypienie, co brzmi jak otwierane po trzystu latach drzwi do piwniczki z węgrzynem.

Nie było wszakże w ostrzeżeniu wielkiej zapalczywości, bo im baczniej się przyglądał, tym mniejszą widział między nami różnicę. Wreszcie szablastym dziobem począł dłubać w ziemi, dostojnie ogonem nakazawszy, bym powinność swą pełnił. 

Co niniejszym czynię, 

Skryba polny 

wtorek, 13 marca 2012

Rozmowa na peronie


Jak barwy ochronne nosiła na sobie wszystkie odcienie szarości ludzi, wśród których poruszała się bez trwogi. Kiedy znalazła plastikowy woreczek z okruchami drożdżówki, to naprawdę nie było na Zachodniej szczęśliwszej istoty.

Chciałem zagadnąć do niej miło, ale nie wyszło dobrze. Burknęła coś z podmiejska i przyłożyła gołębiowi, co właśnie chciał się dosiąść. Zagadałem się i w ostatniej chwili wskoczyłem do pociągu. Zanurkowała w lastrikowe eldorado.

czwartek, 16 lutego 2012

Słodki terror

Hovawart Buba
Zwykle w połowie lutego ma się jej już dość, ale w tym roku tak długo był tylko mróz, że kiedy przyszła ta dostojna biała, chciałoby się, żeby pobyła trochę.

Buba kocha śnieg i hasa jakby była szczenięciem. Trochę się o nią martwimy, bo ma wyraźnie przeciążoną przednią łapę. Liczę się z tym, że od wiosny zostaną nam spacery tylko piesze. W końcu przeliczając na lata ludzkie, piękna księżna von Hovawart dobiega pięćdziesiątki.
Nie wiem, czy to ten sam, ale co roku jakiś kwiczoł szuka zimą wsparcia. Parę kilogramów jabłek poszło w te mrozy, a dopiero wczoraj, kiedy spadł tęgi śnieg, porzucił konwenanse i pozwolił się sfotografować.

Potrafi metodycznie wydrążyć całą polówkę jabłka, aż zostaje tylko łupina. Gdy nie ma nowej dostawy, wydziobuje ją od środka zostawiając coraz cieńszą obrączkę, w końcu i ta znika. Wtedy kiwa się na poprzecznej gałęzi i znacząco spogląda w stronę domu. Z ochotą poddaję się temu słodkiemu terrorowi.

niedziela, 18 grudnia 2011

Gawron

Póki działała Łubna, w późno jesienne i zimowe poranki widziałem ich setki, jak głośno złorzecząc na swój los, ciągnęły z Warszawy na południowy wschód. Tam, na wysypisku śmieci dochodziło  do ostatecznego wyzbycia się skrzydlatego honoru.

Nie ufają mi. Póki idę swoją drogą, patrzą spode łba, ale wystarczy, że przystanę, zacznę wyciągać aparat lub  postąpię w ich stronę parę kroków, zrywają się i niespiesznie odlatują.

Myślę, że to nie tylko nieufność, ale i odwzajemnienie pogardy z jaką traktują je ludzie. Z rezygnacją, ale i z dumą ogrywają przypisaną im rolę pariasów.
- Przeciez nie idziesz do mnie z okruchami.
Jeden raz tylko widziałem karmiącego je. To był niepełnosprawny i bezdomny, kątem przemieszkujący w pustych pomieszczeniach stowarzyszenia.

Idą Święta. Skadrowałem zdjęcie tak, żeby na ocieplonej słońcem wiązce słomy zostawić  trochę miejsca.

wtorek, 14 czerwca 2011

Wzdłuż muru Père-Lachaise

W Paryżu moi ludzcy Przyjaciele opiekowali się mną bardzo. Pytali, czy schowałem pieniądze i czy na pewno mam dowód (kiedyś w Bolonii dałem się okraść w autobusie). Patrzyli mi na ręce, kiedy płaciłem, bo pamiętali jak w przed laty w Avignon zdradziecki kelner chciał mnie oszukać.

Zwykle wlokłem się z tyłu i zawsze ktoś zostawał ze mną, aż w niedzielę rano, kiedy wysiedliśmy z metra, zostałem na dobre, bo zobaczyłem go.

Wiem, trudno w to uwierzyć, ale ten gawron jakby czekał na mnie, a potem dreptał po murze niemal do bramy cmentarza Père-Lachaise. Może myślal, że nie miałem biletu powrotnego, bo wydawało mi się, że w oku mu błysnęła ptasia łza. Miałem jeszcze jeden, więc jestem.

wtorek, 24 maja 2011

Z drugiej strony lustra

No i jak tu nie pisać? Jak nie pokazywać? Każą mi żuć celulozę, a dobrze wiem, że żaden wiersz nie odda piękna i tajemnicy tej czapli.

Szukałem ja szczęścia daleko, a ono było tuż, tuż. Pan Włodek, co pomaga rozkładać gazety na stacji benzynowej, zaprowadził mnie przedwczoraj nad to jeziorko; tu łowi ryby. W linii prostej niespełna dwieście metrów od mojego domu, ale przy sąsiedniej ulicy, skąd trzeba skręcić w ścieżkę, a potem jeszcze wzdłuż muru, koło domu pani Wandy, co ma 92 lata, i wśród wysokich traw prosto na cypel. Z drugiej strony brzeg jest wyższy i gęsto porośnięty.

Dziś tam właśnie stała, ale zapomniałem okularów i nie dostrzegłem, lecz ona przestraszyła się i wzbiła nisko nad wodę. Zdążyłem zrobić parę niewyraźnych zdjęć, a to jest najlepsze (powiększ), bo widać jak ląduje: od niechcenia, lekko jak duch wśród starych drzew po tamtej stronie lustra.

Podobno łączą się w związki stałe i gdy jedno odejdzie, drugie pozostaje samo.

Pani Wanda mówiła, że całą ciężką zimę stała samotna nad brzegiem, a ona nie widziała jak jej pomoc. Powiedziała, że budkę może trzeba, a pan Włodek roześmiał się i powiada, że przecież do budki czapla nie wejdzie.

Jak tu nie pisać o wiernej, zmarzniętej czapli po tamtej stronie lustra?
-----------------------------------------------------------
Dopisane następnego dnia.

Właśnie przeczytałem, że zmarł Edward Żentara. "Siekierezada" i ta scena z Nim ...

Witold Leszczyński "Siekierezada", Edward Żentara w roli Janka Pradery

piątek, 20 maja 2011

Piecuszek

Z nazwy leniwy, z usposobienia w żadnym razie, bo wyśpiewuje od wczesnego ranka do wieczora. Fraza bliższa jest muzyce współczesnej niż Beethovenowi: niełatwa i nieforemna. Trwa niespełna dwie sekundy, potem pięć przerwy i znów. Bierze ją wysoko, bo siada na najwyższej gałązce i niczym trębacz mariacki, albo raczej przemawiający premier Blair, ze swadą za każdym razem zwraca się w inną stronę i do innego słuchacza.

Od dwóch dni tak śpiewa z przejęciem i jest w tym tyle nadziei, że ja - głupi - znów się martwię: może śpiewa daremnie? może tej radości, którą tak słodko i żarliwie obiecuje, nie podzieli z nikim, bo może nie znajdzie? może tu nie ma Jej?

Przypomniał mi wiersz, jedno z zauroczeń mojej młodości. Byłem wtedy jak on, bo tyle miałem wiary w przyszłe życie:
Nie było lata. Wprost z ogrodów wiosny,
Zarówno wątłych, jak już jędrnych pychą,
Tyle nadziei niosących, co ptak
Śliny miłosnej w gardziołku uniesie -
Wprost z tych ogrodów, ledwo tkniętych szpadlem
Obcasem dziewki po przelotnym deszczu,
Paluszkiem chłopca, który kładł ten odcisk
Dla zaznaczenia swojej przyszłej ścieżki -
Wprost z tych ogrodów, gdzie stawiałem kosze,
Wynoszę wiadra ściętych szronem liści...
Stanisław Grochowiak *** (Nie było lata...), fragment 

środa, 18 maja 2011

Układ z Gienią

Mam z Gienią układ. O zachodzie słońca pozuje mi w powietrzu, potem ja wabię ryby i ona sprytnie je wybiera, gdy skubią rzucone przeze mnie okruchy.

Gienia zadrosna jest bardzo, bo odgania inne śmieszki, chętne też do pozowania. Wrzeszczy wtedy okropnie, wzbija się w powietrze i atakuje z góry.

W czasie lotu jest piękna i tajemnicza, ale gdy siądzie na wodzie, wygląda jak naiwna gąska. Najzabawniejsza, kiedy przyczai się i skuli patrząc w wodę bystrymi oczyma.

Dobrze nam z Gienią, ale słońce szybko zachodzi i zdjęcia stają się nieostre, więc odjeżdżam i zostawiam ją na stawie. Podąża za mną spojrzeniem zadziwionej kolombiny.

-------------------------------------------------------------------
Przypominam miłym Czytelnikom o wernisażu ostatniego numeru “Rękopisu” i wystawie fotografii (także Gieni). Serdecznie zapraszam na to spotkanie na Saską Kępę w Warszawie, 4 czerwca, o godzinie 19. Szczegóły podam odpisując na e-mail ze zgłoszeniem wysłany tutaj. Namawiam, myślę, że na pewno będzie miło. Mają przybyć: pan Kowarski, artysta Fruczek oraz pies Buba.

niedziela, 8 maja 2011

Polowanie

Zwykle opisuję tu mewę śmieszkę, ale na stawie bywa też szlachetna mewa białogłowa, znacznie większa od tamtej i mniej chętna do kontaktu z człowiekiem. Scena, którą opisuje odbywała się po drugiej stronie stawu, stąd zdjęcia nie są doskonale, ale warto w nie kliknąć, żeby zobaczyć szczegóły.

Jest 8 maja, jedenasta sekunda czerdziestej czwartej minuty po południu. Od kilkunastu sekund fotografuję jej majestatyczny lot . Najwyraźniej coś zobaczyła w wodzie, bo robi gwałtowny zwrot na południe.
Trzy sekundy później spada lotem koszącym w kierunku północnym. Jest piękna i groźna, z sylwetki przypomina orła z lotniczych aplikacji.
Ta sama sekunda, jej korpus nurkuje, lewe skrzydło utrzymuje ją na powierzchni, prawe już wzbija w powietrze.
Sekundę później wydobywa się ponad wodę unosząc coś w dziobie.
Ta sama sekunda, jest w powietrzu. Widać, że ryba jest dość spora.
Już trzy sekundy lata metr nad wodą i chyba układa sobie zdobycz do połknięcia.
Sześć sekund później. Pływa po wodzie jak poczciwa kaczka. Nie musi już dziś polować.
----------------------------------------------------------------------
Mam zdjęć mew bardzo dużo. Postanowiłem z okazji wernisażu ostatniego numeru “Rękopisu” pokazać niewielką wystawę tych fotografii. Serdecznie zapraszam na to spotkanie wszystkie Czytelniczki i Czytelników: 4 czerwca, godzina 19. Szczegóły podam odpisując na e-mail ze zgłoszeniem wysłany tutaj. Namawiam, myślę, że może być dosyć miło. Będzie pan Kowarski i Buba.
---------------------------------------------------------------------------------

kod do wklejania w komentarzach linków aktywnych:

poniedziałek, 21 marca 2011

Dzień pierwszy pani W.

Coś tam muszą gadać o mnie w lesie, bo ostatnio przylatują ptaki wcześniej tu niewidziane. Dziś po piątej słychać było gile. Jak natarczywy stary klakson, nie, raczej pobrzękujące bańki z mlekiem: po kocich łbach Karmelickiej, dokładnie w miejscu gdzie parę lat wcześniej stała Dziewczyna, turkocze kryty drewniany wóz malowany na jasnożółto i szaro. Za chwilę wtoczą je do sklepu, ekspedienta rozbije kwaterką białą taflę i będzie rozlewała do emaliowanych baniek.

Wystarczyło, żebym przywołał ten miły obraz i zanurzyłem się w niezmiennie dziwną, bo pierwszą, krainę dzieciństwa. Usnąłem jak dziecko.

Szybka jazda na rowerze do Słowiczej Grobli. Tam mróz recydywista w nocy zeszklił staw na nowo, ale daremnie, bo ledwie wyszło marcowe słońce, cieniutka tafla tajała w oczach.
Podsypałem wodnym: dwóm krzyżówkom oraz łysce i nadleciała śmieszka. Chyba ta, której nie nazwałem kiedyś. Chciała przysiąść ale zapadła w wodę. Na zdjęciu wokół mewy widać ostatni zimowy lód.
Pan Krzyżówek pojadł, a potem przy brzegu przeglądał się czy wystarczająco jest piękny. Chyba jest.
Wróciliśmy do ogrodu. Podszedłem, żeby podsypać lądowym i stado czyżyków wzbiło się wysoko. W tarninie zostało parę niestrachliwych sikorek i znajomy czyż. On chyba jest jednak chory, bo wciąż nastroszony nie boi się i patrzy, jakbym mógł mu pomóc.
Idę na górę i widzę, że naprzeciw siedzi gil. Robię mu zdjęcie, a potem w błyszczącym dziobie dostrzegam odbicie błękitnego nieba i domu. Takie tam, czarodziejskie zwierciadło.

-------------------------------------------------------------------------
Chciałem z poniższych komentarzy usunąć furmańską fraszkę pana Bouszka z Libni, a przez pomyłkę bezpowrotnie usunąłem  wpis HA:
...i Starsi Panowie Dwaj z piosenką -Kaziu,Kaziu,Kaziu-zakochaj się! 
Przepraszam i niech się stanie!


wtorek, 1 marca 2011

Spacer Guliwera

Rano, zanim wyjdę spoglądam na termometr. Właściwie zawsze ubieram się tak samo, ale wiedza, czego mam się spodziewać, jakoś jest potrzebna organizmowi. Dziś było 13 stopni mrozu.

Tylko kilkadziesiąt metrów drogą, gdzie nie bacząc na znaki ograniczenia szybkości, buraczani właściciele nowej Polski pędzą co koń wyskoczy w swych terenówkach, ale zaraz potem błoga i olbrzymia równina Mysiadła. To, że taki obszar - u wrót Warszawy, przylegający do ul. Puławskiej - uchował się, jest prawnym fenomenem o mrocznej dość historii. Dla mnie niech trwa jak najdłużej.

Co jakiś czas karczują tu samosiejki, ale tu i ówdzie przy drogach zachował się młody orzech, osika, sosna lub brzoza. I mnóstwo traw, niekiedy bardzo wysokich, dzikie, trzymetrowe żółte kwiaty i niemal wszędzie nawłoć.

To tu spotkałem dwa lata temu starszego pana, co śpiewał godzinki i tu zdawało mi się zeszłej zimy, że widzę klęczącego serafina. Dziś zobaczyłem tę gwiazdę zaranną, która już całkiem po pogańsku oddawała cześć słońcu.
Ja przyklęknąłem przed nim dalej, bo wszedłem na staw i chciałem sfotografować skry na śniegu.
Po powrocie pierwsze kroki kierujemy zawsze do ogródka. Niełatwo jest psu ptasznika i Buba zimą pobyt w ogrodzie ma reglamentowany. Przemyka się tylko bokiem i kładzie w rogu pod młodą sosenką. Patrzy smutno. Już dawno pogodziła się z tym, że słowa „malutka” i „kochana” nie są skierowane tylko do niej. Dziesięć dni temu, w największe mrozy tak właśnie mówiłem do tego czyżyka. Wszystkie poderwały się znad rozsypanych ziaren, a on jeden został nastroszony i nieruchomy. Pomyślałem, że jest chory i będzie trzeba jechać „o prędzej, prędzej”. Szedłem i pstrykałem, a on przekręcał głowę. Gdy się prawie nad nim pochyliłem, odfrunął. Potem na ekranie zobaczyłem, że huncwot cały czas jadł.

U Kruszewicza wyczytałem, że te zimowe czyżyki przylatują z Północy i są mało płochliwe, bo wiele z nich nigdy nie widziało człowieka.
Dziś – miło jest wierzyć – zobaczyłem go w tarninie w pełnym słońcu. To samo charakterystyczne spojrzenie i przechylenie głowy, jakby mówił: aleś paskudny, Guliwerze.

A sikorki zaczynają swoje tiku – tiku. Tak, tak, niby mróz, ale już marzec. Czas pomyśleć o tych sprawach.
-----------------------------------------------------------------
A to zdjęcie wykonane znad śniadania następnego dnia (warto powiększyć i zobaczyć to ciepłe spojrzenie). Gdyby kiedyś zostały po mnie nadgryziona grzanka i niedopita kawa, pytajcie się Wasyla.

wtorek, 25 stycznia 2011

Wróbel transferowy


Nie spodziewałem się, że słonecznik skończy się tak szybko. Kiedy pod koniec listopada kurier przywiózł spory, 30-kilogramowy worek, byłem przekonany, że pokarmu wystarczy do przyszłego grudnia. Ledwie minęły dwa miesiące, musiałem zamówić następny.

Przeliczam za pomocą wróbla transferowego, to znaczy sprowadzam ptaki do bogatki, bo stanowi ona jakieś 80 % klientów baru Spinoza. (Na zdjęciu jest akurat dzwoniec, gatunek tyleż kłótliwy co melancholijny. Przysiadł na ucukrowanym porannym mrozem czubku tarniny i wyczekuje promieni).

Sikorka zjada pokarmu o masie 30-40 % swojego ciała, czyli około 6,6 g. Skoro dziennie sypię 500 g, to mam na utrzymaniu ekwiwalent 75 sikorek.

Dopóki nie policzyłem, myślałem, że to tych samych piętnaście ptaków krąży bez wytchnienia. Muszą się jednak zmieniać, a ja ich nie rozróżniam, jak nie rozróżniam Chińczyków (Chinki owszem), albo jak młode kobiety nie widzą różnic między siwymi mężczyznami po pięćdziesiątce.

Utrzymanie baru kosztuje mnie złotówkę dziennie, ale przyjemności z ptasiego drobiazgu, z subtelnych bażancic, z przemyślnych sójek, a nawet z posępnego Wasyla mam w ciągu dnia za jakieś 50 zł. Czysty zysk.

--------------------------------------
Zgodnie z sugestią AnnyBB Mambo Spinoza

wtorek, 4 stycznia 2011

Bar pod Posępnym Wasylem

Być może przyjdzie mi zmienić nazwę wyszynku Spinoza na "Bar pod Posępnym Wasylem", bo krogulec przybywa już kilka razy dziennie i na przyciętym konarze tarniny wyczekuje na naiwny ptasi drobiazg. Przeczytałem u Kruszewicza, że te zimowe krogulce przybywają ze Wschodu i Północy, a ten mi coś wygląda na takiego spod Pskowa. Kliknijcie w niego, zobaczcie, że ma koszulkę matrosa i jest jakiś imperialny.

Przybyły też dwie bażancice, które wyjadają pokarm rozrzucony dla ptaków żerujących na ziemi oraz upuszczony przez sikorki.
Dobrze, że po manewrach bezdusznej gawiedzi powróciło to miłe bydełko, choć nie policzy się, ile naprawdę zginęło. Czytam dziś, że w Stanach Zjednoczonych, w jednej tylko miejscowości w stanie Arkansas doliczono się trzech tysięcy ptaków padłych z paniki w następstwie sylwestrowych fajerwerków.

A może jest ślad sprawiedliwości na świecie i radośni prześladowcy przez rok cały będą się w środku nocy budzić zlani zimnym potem?
Niech się stanie.

niedziela, 2 stycznia 2011

Barani skok

Już, już każdego dnia przybywa go na barani skok. I słońce coraz bardziej z prawej, i od śniegu idą weselsze skry.

Bieda tylko, że trzydniowa prostacka kanonada przegnała ptaki. W Nowy Rok w karmniku nic nie ubyło.

Dobrze, że nie słychać, co mówię po każdym kolejnym wybuchu, bobym stracił sympatię delikatnych kobiet, na której tak bardzo mi zależy. Sens jest mniej więcej taki, że bardzo się martwię silną ostatnio w Polsce mentalną kulturą buraka pastewnego. Napiszę kiedyś o tym.

Hovawart Buba
Dla Buby to pierwszy Sylwester, kiedy była sama w domu. Biedaczka ukryła się w malutkim pomieszczeniu pod schodami, które służy za szatnię. Najwyraźniej chciała się zaszyć w najciemniejszym kącie, bo zwaliła pudełka z butami, ustawione na półkach pod płaszczami. Jeszcze dzień później chodziła markotna. To widać.

Nie tylko słońce. Myślę, że wszystko będzie szło ku lepszemu. Być może miniony rok w dłuższej perspektywie będzie uznany w historii Polski za kulturową i cywilizacyjną cezurę. Nie będę rozwijał, bo złamałbym konwencję względnej apolityczności blogu. Powiem tylko, że chciałoby się, żeby wraz z nieuchronnym odejściem niektórych formacji nie zanikły ich wartości.

Właśnie. Nieoceniony i kochany pan Kowarski przysłał mi poetyckie życzenia wraz z pięknym wierszem.  Egzystencjalnym, ale dumnym. Nie byłby jednak sobą, gdyby w liściku nie użył terminu wziętego z gwary więziennej (urkes to inaczej kozak, człowiek gotowy na wszystko, nie cofający się przed niczym). Oto co pisze subtelnie grypsujący pan Kowarski:
Wiersz Romana Śliwonika, przypomina, że w naszej młodości, poeta to był urkes, że wiersz nie chciał być tylko słupkiem pięknych słów, a poezja szła na całość.
Nie zamykaj Bracie drzwi, gdyby chciała Cię odwiedzić w roku 2011


* * *
Nie czyń tego
człowieku
nie poniżaj się przed wiecznością
nie jesteś jej początkiem
ani końcem
wieczność twoja zawarta jest tylko w tobie
w innej wieczności
wiecznej
jesteś tylko
niepojętą nawet dla siebie samego obecnością
tropiącą ślady
i ślad po sobie przekazującą
więc nie poniżaj się przed innym
odzianym w inny strzęp
lecz też ukrywającym nagość
i wieczność nikłą jak i twoja
żyjesz przeciętnie sześćdziesiąt kilka lat
w tym czasie zdążysz tylko
nauczyć się słów
zbudować dom
spłodzić następne ogniwo
pobyć w jakiejś świątyni
i wrócić tam
skąd nie wyszedłeś
więc nie poniżaj się
wyprostowany idziesz ulicą Polem Stepem
dumny
i taki nagi Tak bezbronny
że cichnie milknie zimny gwar
głupich i przemądrzałych
gwiazd wszechświata
i nawet z jakiejś litości
z podziwu dla siebie
I z ciebie
w przestrzeni rodzi się
Bóg
by towarzyszyć Twoim krokom
jedynej roślinie która potrafi
zamknąć na krótko w sobie wieczność
i nawet nią oddychać

Roman Śliwonik Listopady Grudnie Stycznie PIW, Warszawa 1987

wtorek, 7 grudnia 2010

Wracam

Wracam, wracam po długiej rozłące - 
Dłonie twoje, niecierpliwe, lgnące
No może nie tak dokładnie, ale wracam. Przywoływały mnie tu różne znaczące pochrząkiwania, maile z pogróżkami, a nawet telefony do żony. Najbardziej jednak podziały na mnie ostatnie wzmianki o śmierci. Nie o mojej, ale w ogóle. Gdzie jak gdzie, ale w tym blogu ona tematem nie będzie. Owszem, mówimy o tych, którzy odeszli, ale dlatego, że żyją. I ja żyję, czego dam jeszcze dowody.

Stawy skuł lód. Zdjęcie zrobiłem tuż przed opadami śniegu. Ta melancholijna mewa to śmieszka. Teraz wszystkie odleciały. Chyba do oddalonej o 15 km Łubnej. Codziennie widzę, jak ciągną w tamtą stronę, złorzecząc ponuro na swój los, różne krukowate. W Łubnej jest wysypisko śmieci - niewesołe miejsce, gdzie ostrą zimą piękne ptaki masowo tracą swój skrzydlaty honor.
Za to z Ustronia przyszła dostawa słonecznika. W tym roku jest świetny jak nigdy, bo większa część 30-kilogramowego worka to ziarna łuskane. Dla sikorek wiadomość nienajlepsza, bo one i tak rozłupują ziarna przytrzymując je pazurkami, ale na przykład sójki tego nie potrafią, więc łuskane ziarna dla nich jak znalazł. A te sójki mają niełady zwyczaj gramolić się do karmnika i siedzieć tam póki się nie najedzą. Mniejsze ptaszki czekają wtedy pokornie na gałązkach.
Z myślą o nich otworzyłem "Bar pod Oliwnikiem dla Braci Najmniejszych" - specjalny karmnik zawieszony wśród gęstych i kolczastych gałęzi. Mam z okna do tego oliwnika zaledwie dwa metry. Stoję nieruchomo i zaglądam przemyślnym bydlątkom do talerza.
A to rudzik, co nie odleciał, albo wręcz przeciwnie - przyleciał właśnie ze Skandynawi, pożywi się zeschłym owocem dzikiego wina.
A to kos (może waleczny Hektor?) połknie nasiono cisa. Dowcipnie wymyślił to Przedwieczny: wędrówka przez przewód pokarmowy ptaka bardzo uprawdopodobni, że z ziarna wzejdzie nowa roślina.

Patrzę na olbrzymie zaspy, jakie porobił wiatr w ogrodzie, z miłością patrzę na ten mój zimowy drób i uśmiecham się do myśli, o których nic a nic napisać Wam nie mogę.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Stołówka "Spinoza"

Przyszedłem na groblę i zawołałem, a one nadleciały od tyłu i osiadły przede mną na świetlistym pasie wytyczonym przez niskie słońce. Poza rybami została mi na stawie tylko ta para krzyżówek.

Oboje są bardzo młodzi i nieśmiali. Zwłaszcza ona: jej strefa bezpieczeństwa jest przynajmniej o metr większa niż jej nadobnego partnera. Rzucam im okruchy na zmianę: w lewo i w prawo. Gdybym rzucał w jedno miejsce, jadłby tylko on, bo ma serduszko kacze: waleczne, lecz mało rycerskie.
Hovawart Buba
Buba obchodziła wczoraj 5 rocznicę wstąpienia w nasze progi i z tej okazji dostała spory kawałek sękacza (za sękaczem psy gotowe iść na Spitsbergen).

Pamiętam jak szedłem tamtego dnia wieczorem z czteromiesięczną ślicznotką i jej straszliwy atak na dynię postawioną na przydrożnym kamieniu.
To pora, kiedy wznawia działalność stołówka Spinosa (Prunus spinosa to łacińska nazwa tarniny). Pierwsi pensjonariusze to bogatki, modraszka (w środku) i mazurki (czekają w kolejce). Jest jeszcze ktoś, kto skrycie podbiera wyłożone w karmniku orzechy, które zebrałem z pobliskich drzew. Podejrzewam, że to sójka pocieszycielka, bo myszkowała niedawno na dachu.

W połowie listopada mam zamówić w Ustroniu słonecznik niełuskany (1,70 zł kilogram). Zakupiliśmy też jabłka (0,99 zł), bo wczoraj nad ranem widziałem nocujące w tarninie dwa drozdowate.
W rogu ogrodu berberys Thunberga gra na wszystkich tonach purpury. To ostatnie żywe kolory jesieni.
Ach ten dzień w kolorze śliwkowym berberysu i głogu ma smak...

---------------------
Słowobraz powoli wchodzi do realu. 26 listopada odbędą się Zaduszki poetyckie. Szczegóły wkrótce.

poniedziałek, 4 października 2010

Pożegnanie ze śmieszką

Zaprzyjaźniłem się z mewą. Od paru dni już jej nie widzę, a te zdjęcia są sprzed tygodnia. Pewno odleciała na południe i wróci wczesną wiosną, bo podobno wracają do swoich macierzystych miejsc lęgowych. Poznaliśmy się po koniec sierpnia, kiedy odwiedzili nas Krystyna z Krzysztofem (opiekunowie Wilejki). Poprowadziłem ich na groblę, żeby pokazać kaczki. Krzyżówki robiły co mogły. Jedna z nich nawet popisywała się łapaniem okruchów w powietrzu. I nagle znalazła się między nimi śmieszka (pokazywałem te mewy wcześniej, ale w szacie godowej, tu jest w tzw. spoczynkowej). Z początku skubała bułkę, ale kiedy zorientowała się, że od spodu to samo robią ryby, natychmiast nauczyła się je łowić na przynętę. Pływała wokół okrucha i co chwilę wyciągała spod niego srebrną rybkę.
Przed tygodniem najpierw kołowała, a potem znów wodowała między kaczkami. Wprawdzie jest zwrotniejsza od nich, bo potrafi w wodzie obrócić się w miejscu, ale ma słabsze nogi i w wyścigu do pokarmu posiłkuje się skrzydłami. A są potężne, ponad metr rozpiętości. Złożone, wystają ponad tułów krzyżując się jak nożyce.

Specjalnie rzucałem pokarm w jej stronę. Nieraz już zauważyłem, że ptaki lubią ludzką mowę. Z nimi nawiązuje się kontakt jak z kobietami: najważniejsze są słowa. Mówiłem do niej, że jest malutka (łgałem), że piękna (tak sobie) i żeby się nie bała (szczerze). Jest jeszcze trochę nieśmiała i podpływała bliżej tylko wtedy, kiedy oddzielały nas rzadkie zarośla. Byłem wzruszony i widziałem w tej jej życzliwości jakąś międzygatunkową przyjaźń. Dziś wiem, że prawdopodobnie to była cena, którą gotowa była zapłacić, żeby objeść się solidnie przed odlotem.

Gdybym wiedział, że widzimy się ostatni raz w tym roku, nadałbym jej jakieś imię, bo przecież "śmieszka" nie brzmi poważnie.

Kiedy wracałem drogą przez Mysiadło, zazdrosna Buba zwracała moją uwagę i w pędzie podgryzała oponę przedniego koła, co chwila łypiąc białkami, czy mi się to podoba. A ja mówiłem: "Podły, podły, zły pies. Co robisz? Jesteś niedobra!" Chyba jednak nie słowa są najważniejsze, bo wydawała się szczęśliwa.
 
blogi