Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poezja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą poezja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 sierpnia 2016

Jabłka świecą na drzewach

Ten wiersz powstał dokładnie dziewięćdziesiąt lat temu (w 1926 r.), ale dobra zmysłowa poezja nie przemija. Zaledwie 21-letni Gałczyński w dwunastu wersach opisał tęsknotę, która każdej jesień gnębi mężczyzn niejednokrotnie trzy razy starszych.

Jesień 
Jabłka świecą na drzewach jak węgle w popiele.
wiatrak pęka ze śmiechu i powietrze miele.
Jak na fryzie klasycznym, dziewczyny dostojne
z różowemi żądzami mężną wiodą wojnę.
Już się kasztan osypał i ochłódły ranki.
O piękny przyjacielu, poszukaj kochanki
z białym domem, ogródkiem, sennym fortepianem,
któraby włosy twoje czesała nad ranem,
z którąbyś po śniadaniu czytał Mickiewicza.
Niech będzie silna w ręku, a piękna z oblicza,
jak jesień zamyślona, jak jesień śmiertelna
i jako jabłka owe cierpka i weselna
Halszce Buczyńskiej
Konstanty Ildefons Gałczyński 

piątek, 18 marca 2016

Małe rzeczy foremne

... nie mogę zapewnić, że niedługo, ale będzie.

To kolorowa wlepka do pierwszego oficjalnego numeru Obywatela, po którego nakład właśnie jadę. Jutro będzie dostępny w Warszawie (w punktach informacyjnych KOD-u, tzw. Pikodach). Wlepka jest mojego autorstwa, a w Obywatelu też mam swój mały udział.

Uwierz mi Kowarski, to nie polityka, to obowiązek.

* * *

Tu chciałem zilustrować jakimś wierszem mocnym, tymczasem natknąłem się na niepozorny fragment poematu Gałczyńskiego Przez świat idące wołanie (1950).

Cały wiersz jest typowym dla Mistrza (tak go nazywaliśmy z Michałem) żonglowaniem elementami patetycznymi i czystą liryką (jak ta słodka wyliczanka poniżej). Tuwim z pozycji socrealistycznych wytykał KIG, że czasami uprawia "franciszkański błogostan wszechmiłości".

Zapewne z powodu czułej liryki, a zarazem "słuszności" ideowej, Przez świat idące wołanie było w latach 50-60 częste w repertuarach teatrzyków poetyckich i konkursów recytatorskich. Jeszcze do dziś w uszach mi dudni, głośne skandowanie starszej siostry ciotecznej, Izabeli:
Bela Bartok, tyś się pomylił w koncercie,
to nie tak, to nie tak, to nie tak!
Wołanie, wołaniem, ale potem jest ta drobnomieszczańska pochwała codzienności i ładu. "W końcu o spokój  i normalność teraz chodzi" - pomyślałem i zamieszczam ten fragment pod Wielkanocnym, pozszywanym obywatelską nicią jajem.

A Mistrz jak czarodziej wyciąga z cylindra rekwizyty i podrzuca, a one zawisają i skrzą się niby w disnejowskim filmie.
Małe rzeczy foremne! Zegar w rogu na ścianie —
małe muzykowanie;
flaszki z atramentami, nuty, z kory czółenka
i wy, kawy ziarenka,
kwiat na oknie, sęk w desce, złoty pył nad podwórzem,
wszystkie rzeczy nieduże:
gwiazdka śniegu, listeczek,
wstążki, płomyki świeczek,
wieża w szachach, lis w bajce, wiatr, co w drutach brzęczy —
małe, wesołe rzeczy!
Konstanty Ildefons Gałczyński, z poematu Przez świat idące wołanie, 1950 

sobota, 8 sierpnia 2015

Odjazd

Już dawno minął sezon na bratki, ale parę ich ciągle się trzyma. Dziwny rok 2015. sprzyja bilansom wielkiej historii i życiowym, a ja długo "widzę te oczy przyziemnie śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie".

Rym jest żeński, ale wiersz całkiem męski. O odjeździe na zawsze. Najbardziej zapada w pamięć łajdacko nieczułe zadziwienie smutkiem.
I dlaczego te oczy były coraz łzawsze?
Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze
I zostawiać samopas kędyś – na uboczu?
Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem
I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu,
Podkutych dookoła szafirowym sińcem?
Nikt z tego powodu nie jest szczęśliwy, ale niektórzy potrafią tak się dziwić, a poeci robią to z największym wdziękiem. Namawiam do przeczytania, bo nic w języku polskim nie brzmi tak szlachetnie jak trzynastozgłoskowiec.
ODJAZD
Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym gościńcem,
Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy,
Podkute szafirowym dookoła sińcem.
Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy,
I rdzawienie się w słońcu dojrzałej rezedy.
A gdy byłem już w drodze, sam nie wiedząc kiedy
I czemu – przypomniałem te oczy, przyziemnie
Śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie
Tym wszystkim, czym się można wpatrzć w świat i dalej.
Co widziały te oczy, nim w tysiącu alej
Zginąłem, jedną chatę rzucając za sobą?
I czemu, z szafirową zawczasu żałobą
Patrzyły w ten mój odjazd poprzez zieleń rdzawą
Rezedy, co pachniała, przytłumiona trawą?
I dlaczego te oczy były coraz łzawsze?
Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze
I zostawiać samopas kędyś – na uboczu?
Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem
I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu,
Podkutych dookoła szafirowym sińcem?
Bolesłąw Leśmian, z tomu Łąka, 1920

niedziela, 15 marca 2015

No chiba

Nie, nie jest pan Maluśkiewicz żadnym współczesnym surwiwalowcem, który wodę pije tylko bagienną, a w razie potrzeby służy jako ośka w taborach. To hedonista i egocentryk. Nie pozbawiony wszakże prawdziwych uczuć patriotycznych (przypuszczalnie członek przedwojennej Ligi Morskiej i Kolonialnej).

Przygotowałem się dosyć solidnie badając tło historyczne oraz profil psychologiczny postaci. Również scenograficznie i kostiumowo, bo nałożyłem jedwabną rękawiczkę ze strzępkiem wełny na koniuszku palca wskazującego. Włóczka miała pozorować rudą czuprynę bohatera (niektóre źródła ikonograficzne pokazują go jako jegomościa zażywnego i łysego). W plecaku upchałem półmetrowego wieloryba, a pod ręką miałem łupinkę orzecha (przypomina mi śpiewaną przez Ewę Demarczyk frazę z Baczyńskiego; jestem pewien, że w wierszu jest aluzja do Maluśkiewicza właśnie):
niedługo już - tacy maleńcy,
na łupinie z orzecha stojąc,
popłyniemy porom na opak
jak na przekór wodnym słojom
W tym przedszkolu czytanie przez rodziców to tradycja. Jam nie rodzic wprawdzie, prędzej już przypominałem starych powstańców styczniowych, którzy - opowiadała mi Mama - występowali na akademiach szkolnych przed wojną.

Byłem przygotowany, ale miałem skupić uwagę, więc pominąłem kontekst i siadłem na dywanie. To urocze uczucie, które pamiętam z praktyk nauczania początkowego: przede mną wpatrzona ufnie gromadka dzieci. Obok przycupnęła ukochana gwardia rodzinna: przytulony Jaś i lekko zdystansowana Zizzi.
Pan Maluśkiewicz był - tyci,
Tyciuśki jak ziarnko kawy,
A oprócz tego podróżnik,
A oprócz tego ciekawy.
Więc nie można się dziwić,
Że ujrzeć chciał wieloryba,
- A dlacieeeego? - zapytał Jaś głośno.
- Bo wieloryb jest przeogromny,
Największy na świecie chyba.
To jeszcze zabrzmiało logicznie, ale Jan mnożył wątpliwości i rwał bezlitosną rączką potoczystość ośmiozgłoskowca, delikatną przędzę sztuki.

Kompletna klęska inscenizacyjna. Jedyne, co mi się udało, że na zakończenie wiersza wspaniale wybrzmiała cieniutka i miękka artykulacja słowa "chyba":
Teraz, gdy kto go zapyta,
Czy widział już wieloryba,
Nosa do góry zadziera
I odpowiada: - "No chiiiba.."

wtorek, 19 sierpnia 2014

Zielone miotły

C. Norwid, Miotła na bruku
Przysłał mi Kowarski wykres z liczbą wpisów we wszystkich latach istnienia blogu. "Asymptota nie kłamie, zbliżasz się do zera."

Pomyślałem: duch niezłomny źle się czuje ześlizgując się po byle asymptocie. Żeby zadać kłam bezwzględnej funkcji matematycznej, muszę pisać przynajmniej raz w tygodniu. Zebrałem wszystkie pomysły i wyszło prawie na trzy miesiące.

Pewno nie wspominałem, ale od lat w różny sposób zajmuję się problematyką niepełnosprawności. Od niedawna współredaguję portal. Koleżanka przeprowadziła tam parę wywiadów na temat upadającej spółdzielczości osób niepełnosprawnych. Poruszyła mnie jedna rozmowa i trochę żartem, a trochę przez łzę napisałem ten wiersz. Liryka społeczna? Niemodne, ale też z miłości.
wstań o świcie
zobaczysz ludzi
w pomarańczowych
kamizelkach
jak zielonymi miotłami
zamiatają bruk
te miotły
w spółdzielni Warsen
czule nawlekają
i wiążą
szczotkarze niewidomi
jest nas coraz mniej
powiada prezes
za komuny to jeździło się
i po wsiach
szukało
teraz brak pieniędzy
pół miliona
trzeba dać
miastu za wieczyste
z pefronu też przymało
i nikt się nie zwalnia
tylko umiera
za dwa lata umrze
też Warsen
ociemniały sen
o Warszawie
sprzed sześćdziesięciu czterech lat

czwartek, 3 lipca 2014

Pomidor i paliusz

Edward Penfield, Aetna dynamite, plakat [ok. 1895]
W Słowobrazie piszę ostatnio bardzo rzadko. Jakoś nie znajduję w sobie łagodnej urody, a wilczy temperament pcha mnie niemal codziennie na forum GW (gazeta.pl i wyborcza.pl). Oni tam liczą posty i komentarze: w ciągu 13 lat uzbierało się ich ponad 10 tysięcy. Zrobiłem sobie mały jubileusz i napisałem Kowarskiemu:
Wśród internetowego zgiełku, żeby być słyszanym, nie można wrzeszczeć. Ja stosuję zasadę POMIDOR (Precyzja, Oszczędność, Metaforyka, Dowcip i Refleks).
Koniecznie sprawdzam tekst nie tylko w myśli, ale jak brzmiałby czytany głośno. Czy szyk nie jest sztuczny? Czy w barszczu nie ma zbyt wiele grzybów?
nie zgodzę się
że kandydatura prof. Glińskiego
jest niepoważna
wczoraj
widziałem go w tv
naprawdę wydawał się
przejęty
miał zatroskaną twarz
wysłużonego mima*
Z wyjątkiem polemiki z antysemitami i faszystami staram się ledwie podejść pod granicę dzielącą złośliwość od obelgi; nie wolno mi jej przekroczyć.
zalecam
chodzenie boso
po skoszonej trawie
podobno niektórym
pomaga
na brak
poczucia humoru.
Ważne jest odpowiednie otwarcie. Dziwne, ale najczęściej w toku pisania pojawia się ono na końcu, więc przeklejam je na początek.
nagle zwróciłem uwagę
na przedrostek "mini-"
w słowie "minister"
Później szukam dosadnej puenty.
mam już swoje lata
zawsze czytałem gazety
mogę stwierdzić
istnieją prawidłowości
jeśli piszą
o nowych śladach
w sprawie Amelii Earhart
mamy lipiec
Czytam w telefonie notatkę Gazety Wyborczej o wręczeniu przez papieża elementu szaty liturgicznej nowemu prymasowi Polski:
Paliusz jest długim okrągłym pasem z białej wełny, z dwoma końcami opadającymi na plecy i piersi. (...) Zgodnie z tradycją paliusz tkany jest z wełny dwóch owiec błogosławionych przez papieża we wspomnienie św. Agnieszki 21 stycznia. Z ich wełny zakonnice wyrabiają paliusze, które są przechowywane w specjalnej szkatule na grobie św. Piotra w Watykanie. Paliusze mają symbolizować owcę, którą na ramionach niesie dobry pasterz.
Czytam i nie czuję się całkiem realnie, ale na szczęście wyskakuje ikonka z odpowiedzią od Kowarskiego. A tam nomen omen po łacinie, że nic więcej, że zasady zwięzłości, które wyłożyłem jak najbardziej nadają się wobec literatury i żebym brał za nią czym prędzej.
Non plus ultra.
Teraz tylko przenieść zasady Pomidora na obszar literatury.
I delikatnie zawładnąć nim.
Mimo pochlebstwa, jestem urażony, bo choćbym się zwinął w trąbkę i użył najczystszych literackich środków, to w jego mniemaniu nie zasłużą one miano literatury, gdyż zawisły tylko w przestrzeni i nie mają papierowego desygnatu.

Dla Kowarskiego istnieją bowiem dwa odrębne światy: jeden - półświatek -  internet produkuje miliony słów, drugi świat tworzy ich wielokrotnie mniej i nic nie szkodzi, że czyta je osób zaledwie parę. Ważne, że w końcu trafią do drukarni.
 
Na co dzień jest przecież w sieci, bo prowadzi rozległą korespondencję, ale zarazem gardzi tłumem anonimowych internautów. Błogosławiony jest tylko papier, na który co jakiś czas wysupłuje parę groszy. Potem przechowuje to pod łóżkiem.

Ja na przykład mam za tapczanem kilkaset egzemplarzy "Rękopisu". Być może kogoś mogłyby pocieszyć, ale przecież musiałby je wziąć do ręki. Nic nie robimy jednak, bo być czytanym, to nie jest ich rola: one mają żółknąć i zaświadczać, że autorzy noszą literacki paliusz.
------------------------------

Dopisane 19 lipca 2014.
Komentarz do artykułu o smoleńskich skojarzeniach prawicy przy okazji katastrofy pod Donieckiem.
pokazuje się gdy doszło
do wielkich tragedii i katastrof
siada w kucki
przy dopalających się szczątkach
i ogrzewa prawą półkulę
przelękniony niziołek
na ogół łysawy
i szaroszczeciniasty
wraca
jako kobieta w berecie
listonosz
i ukochany kuzyn
-------------------------------
* brak znaków przestankowych, wielkich liter oraz złamane wersy komentarzy wprowadziłem tylko dla potrzeb Słowobrazu.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Metafora

Rydel, cep, brona - XIX-wieczne japońskie narzędzia rolnicze (rys. ze zbiorów Biblioteki Kongresu - wrzesień 1878 r.)

Tadeusz Różewicz chciał być pochowany koło świątyni Wang w Karpaczu. Przez chwilę brzmi to dziwnie, prawie jak historia z Iwaszkiewiczem, który kazał się w ostatnią drogę ubrać w galowy mundur górnika.
 
Kiedy jednak przeczytasz, że konstrukcję Wang wzniesiono  bez jednego gwoździa - zrozumiesz. Sam był dobrym cieślą, który słowa układał w pióra i wpusty.

piątek, 24 stycznia 2014

Rozmowa o poezji

Edward Simmons, Muza Euterpe (malowidło na ścianie w Bibliotece Kongresu USA)
Kowarski od dawna ma mnie za człowieka zza lasu, że dziczeję, tracę kontakt z kulturą i z ludźmi. On jednak tego tak nie zostawi i użyje różnych chwytów i podstępów, żeby przywrócić rozbitka społeczności. Na przykład ostatnio ze wzruszającą szczerością oświadczył, że jak będę odsuwał się od ludzi, to stracę potencjalnych czytelników swojej książki. Taki już jest - książka to dla niego ukoronowanie życia, chociaż godzi się, że fakt raczej poligraficzny niż społeczny. Nie do końca jak widać, bo warto zadbać o te dwie - trzy osoby, które przeczytają.

Poniższa korespondencja pochodzi z końca marca zeszłego roku. W Wielki Czwartek napisałem na blogu z lekkim parareligijnym patosem o "potrzebie oczyszczenia, refleksji nad sobą, nad ojczyzną miłą i światem" i przytoczyłem poruszający wiersz Różewicza "Syn człowieczy". Mój wpis minął się w cyberprzestrzeni z pedagogicznym e-mailem od Kowarskiego: "Ocieraj się chociaż, jeśli nie możesz uczestniczyć.":
Niechętnie, pobieżnie przecieram książki przed Wielkanocą. Ale trzeba, bo w pierwszy dzień świąt przyjdzie ojciec Ewy i nasz Kuba z Asią. Biorę do siebie niewielki tomik - Zbigniew Jerzyna “Erotyki”. Nota od Wydawcy. "Teksty przeplatane są wyrafinowanymi (rodem z Kamasutry) grafikami wybitnego malarza Jana Dobkowskiego”.
Siedziałem przy jednym stole z drobnym Jerzyną na przyjęciu u Jurka Tomaszkiewicza. Rozmawiałem z masywnym Dobsonem w Dziekance. Mówił, że gdyby zanotował myśli, które nachodzą go przy malowaniu obrazu, napisałby powieść.
Tom "Erotyków" Zbigniewa Jerzyny rozpoczął działalność Oficyny Wydawniczej Anagram” im. T. Peipera...”. Twórcą tego wydawnictwa był Jerzy Leszin Koperski.
- Ocieraj się chociaż, jeśli nie możesz uczestniczyć.
Przepisuję jeden z wierszy:
* * *
Przemijanie- ty myślisz – to powolna rzeka,
która kamienie rzeźbi w kształty ukojenia.
Lekki wiatr, co przesuwa za horyzont żagiel.
Albo droga, gdy idziesz – kierunku nie zmieniasz
Przemijanie – ty myślisz – jest niby kobieta,
która nas rzuca - i twarz od popiołu
szarą – zwracamy w płomień następnej kobiety 
Przemijanie – ty nie wiesz! że ma puls strumienia
Przemijanie jest nagłym krzykiem błyskawicy;
jeszcze gromu nie słychać –światło nas rozdziera.

----------------------
Ja Kowarskiemu na to (przepraszam za nieładne jedno słowo):
Oj Janusz, Janusz, epigon jesteś i człowiek wsteczny (sam patrzę do tyłu, ale czego innego szukam). Ty jak handlarz starociami na pchlim targu:
- To zaśniedziałe, Panie, starożytne i piękne jest.
Ten wiersz jest w manierze, ma właściwość grochowiakową. Ponadto nic dobrego z takiego filozofowanie nie wynika. Co najwyżej:
- Już to sobie możemy powiedzieć miedzy nami artystami, że świat jest piękny, a my w nim mądrzy i jak ten róży kwiat.
"Przemijanie jest nagłym krzykiem błyskawicy" - takie metafory pisze się dziewczynom. Dokładnie wiem, że robił to L. a widać J. także. To nie byli duzi faceci i musieli sobie wsadzać na głowę jakiś pióropusz. Ale to pozory poezji, niewiele kosztują, a można podymać.
Ja w Ciebie Różewiczem, a Ty we mnie twardym jak kamień poetyckim keksem?

czwartek, 28 marca 2013

Syn Człowieczy

Dekoracja Wielkanocna [1883], ze zbiorów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych

Ciągnie wilka do lasu. Coroczna, naturalna potrzeba oczyszczenia, refleksji nad sobą, nad ojczyzną miłą i światem. Chciałoby się z kimś pogadać i posłuchać, ale mowy współczesnej, zwyczajnej. Bez wielosłowia i pouczania, bez triumfalizmu i fałszu...
Co tam! Będziemy się przedzierać samopas.
Zachwycający ten wiersz Różewicza.

Widziałem Go
spał na ławce
z głową złożoną
na plastykowej torbie

płaszcz na nim był purpurowy
podobny do starej wycieraczki

na głowie miał czapkę uszatkę
na dłoniach fioletowe rękawiczki
z których wychodził palec wskazujący i ten drugi
(zapomniałem jak się nazywa)

zobaczyłem go w parku

między nagim drzewkiem
przywiązanym do palika
blaszaną puszką po piwie
i podpaską zawieszoną
na krzaku dzikiej róży

ubrany w trzy swetry
czarny biały i zielony
(a wszystkie straciły kolor)
spał spokojnie jak dziecko

poczułem w sercu swoim
(nie pomyślałem lecz poczułem)
że to jest Namiestnik
Jezusa na ziemi

a może sam Syn Człowieczy

chciałem go dotknąć
i zapytać
czy ty jesteś Piotr?

ale ogarnęło mnie
wielkie onieśmielenie
i oniemiałem

twarz miał zanurzoną
w kłakach rudej brody

chciałem go obudzić
i spytać raz jeszcze
co to jest prawda

pochyliłem się nad nim
i poczułem zepsuty oddech
z jamy
ustnej

a jednak coś mi mówiło
że to jest Syn Człowieczy

otworzył oczy
i spojrzał na mnie

zrozumiałem że wie wszystko

odchodziłem pomieszany
oddalałem się
uciekałem

w domu umyłem ręce
Tadeusz Różewicz

piątek, 8 marca 2013

Ormiaszce


Zdjęcie zrobił jego syn, Kuba. Kowarski siedzi w swojej – jak powiada – kozie. Kto pamięta anegdotę Telimeny "z Peterburku"?
Skończyło się, że charty poszły na powrozy,
A czynownik na cztery tygodnie do kozy.
A. Mickiewicz, Pan Tadeusz 
Naprawdę czynownik – Kowarski to ważna figura w stołecznym magistracie, ale założę się, że nie pisze tu sprawozdania ani preliminarza, lecz monit pilny w sprawie Euterpe lub czyta opowiadanie przyjaciela. Albo dziennik zmarłego poety.

Pisuję efemeryczną powieść pornograficzno-psychologiczną pod mylącym tytułem "Przenikliwość". Kowarski czyli Pszczelarz to jeden z bohaterów:
Zje coś czasem, ale tylko żeby nie upaść albo żeby wiatr go nie porwał. Tak naprawdę żywi się słowem. Najlepiej, jeśli to mowa wiązana, czyli wiersz. To arystokrata ducha, co najbardziej kocha jesienny szelest kartek i romantyczną łunę lampki nocnej.
Hmm.. co za dziwna konstrukcja, co za odmieniec - jak z amerykańskiego komiksu heros przejęty swoją misją organizowania dobra i odporny na pokusy. "Cywilny ksiądz" powiada o nim Boucher. Tamte postaci, ci ludzie-pająki i supermeny nadzwyczajność zyskali wskutek szczególnej fizycznej traumy, trafienia piorunem lub ukąszenia. Z Pszczelarzem było podobnie. Zrozumiałem, kiedy zobaczyłem jego dziecięce zdjęcie z ochockiego podwórka. Szedł z młodą i piękną matką, ze stateczną babcią i malutką siostrą. Długie, miękko zaczesane włosy - jak u Gogola lub Wieniawskiego. I taki dziwny gest, jakaś niepohamowana fantazja była i cały świat przed nim był.
A potem stało się i wszystko zmieniło. Uderzenie piorunem. Powinno go załamać, wytłuc  idealizm, kazać się stoczyć. I co? Wzmocniło jak komiksowego mutanta. Ale świata już nie rozświetliło. Nie zdobył go, lecz tylko opiekował się i służył. Wciąż to robi, "stary, naiwny pająk".
Te słowa właśnie wyszeptał Przewalski, kiedy po raz drugi tego dnia wszedł do Amatorskiej.
Dziś jest dzień dla nas obu szczególny. Każdy z nas, niezależnie, uznaje 8 marca 1968 za datę symboliczną w kalendarzu życiowym. Nie dlatego, że byliśmy jakoś zaangażowani w tamte wydarzenia. Ja zupełnie przypadkiem i na 48 godzin. On więcej. W jednym z komentarzy napisał, że „Marzec był przebudzeniem z długiego, przetrwałego dzieciństwa. Na dziedzińcu Uniwersytetu drgnął stary młyn dziejów, efektownie zazgrzytał i już się nie zatrzymał”.

W jakimś sensie nieustannie molestuje mnie literacko, bo bierze poważnie moje wietrzne próby poetyckie, spaja w jeden plik i co jakiś czas podsyła. Tak było wczoraj, a kiedy nie odpowiedziałem, dzisiaj przyszedł ten sam pakiet. Mimo pozornej poczciwości, Kowarski to człowiek przewrotny, bo podstępnie podtyka do legalizacji moje słowobrazowe żarty literackie oraz soczyste e-maile (dzieli tekst na strofy  i to ma być wiersz). Dziś udając zniecierpliwienie odpowiedziałem mu trochę w stylu powieści pornograficzno-psychologicznej:
Jeśli chcesz mnie sprowadzić, na drogę tandety i obniżenia kryteriów, jeśli chcesz ściągnąć do grona nieudaczników literackich (za takich miał nas Michał), to wysiłki Twoje daremne. Zbyt długo przypatrywałem się pięknej pannie Poezji nieśmiało i z ukrycia, żeby na starość brać ją w zaułku od tyłu.
A jednak wyjmuję stamtąd jeden wierszyk, poprawiam i z okazji ważnego dnia dedykuję Januszowi. Nie wiem, czy właściwy to wybór, bo jeden z naszych patriotycznych purystów delikatnie wypomina Kowarskiemu 1/8 krwi ormiańskiej. Co tam, niech ma wreszcie ojczyznę Ormiaszka.
Ojczyzna
  Januszowi K.
na Hali Kondratowej
siedzę na przyzbie
i plecy pociskają
na Giewont
po kręgosłupie
tłum mi drepcze
wzdłuż Krupówek
Piotrkowskiej
Monciaka
„oparłem się
na Ojczyźnie”
i w oku
łza

środa, 6 marca 2013

Doświadczenie

Niby wszystko było jak wtedy. Ziemia zatoczyła olbrzymi krąg i znów był mroźny poranek 6 marca. Dokładnie jak przed rokiem niskie słońce zapowiadało, że dzień będzie wiosenny. Założyłem ten sam obiektyw, wyszedłem z tym samym psem i stanąłem w tym samym miejscu.

Wykonałem ponad dwieście zdjęć i mimo astronomicznej dokładności czasu, w żadnym nie dało się odtworzyć tamtego światła i klimatu. Dosłowny dowód, że nic nie pozostaje w miejscu.

W sobie też nie odnalazłem tamtego skupienia. Jedyne, co mogłem, to wirtualnymi nożyczkami odciąć stary kupon i na cześć Heraklita z Efezu wykroić koślawy wiersz.
***
zupełnie nieznane są powody
dla których wybrał
to właśnie zdjęcie
wszak zdjął tego poranka
obrazy doskonalsze
z niebem błękitnym
i drzewami wyraźnie
odbitymi w wodzie

dziś nikt się nie dowie
dlaczego
z powagą
wpatrywał się wtedy
w martwy
brzeg północny
oczekujący
marcowego słońca

czwartek, 28 lutego 2013

Żarłoczny makaron

Hokusai Katsushika (1760-1849), kolorowany drzeworyt, Mitsuke [1804]
Bardzo dawno przeczytałem i zapadł mi mocno w pamięć ten tkliwy obraz beznadziei, z parą kochanków łkających nad ranem w jakimś marnym hotelu. Zapomniałem skąd pochodzi i kilkadziesiąt lat anonimowo tkwiła we mnie ta metafora, jak wiele innych, które pozwalały szeptem nazywać świat.

Aż wczoraj otworzyłem na chybił trafił stary wybór poezji Herberta i spojrzałem na ostatnią strofę po prawej stronie, a tam:
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Tak, to nadal wzrusza, lecz zdziwiony stwierdzam, że czterdzieści parę lat temu poeta użył metafory jako przykładu negatywnego, dla zobrazowania daremności i banału sztuki: użalającej się nad sobą „duszy rozbitej”. Temu bebecharstwu przeciwstawia rzeczowość Starożytnych (wiersz ma tytuł „Dlaczego klasycy”), a konkretnie, pełną godności lakoniczną relację Tukidydesa z nieudanej wyprawy na odsiecz ateńskiej kolonii Amfipolis.
Tucydydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zima
i płynął szybko
Jeszcze raz czytam cały wiersz i w zasadzie się zgadzam, zapewne podobnie myślałem wtedy. Tylko dlaczego tak bardzo zapomniałem o szlachetnym Ateńczyku, a moja podświadomość upodobała sobie ową dekadencką strofę?

Czy jedynie dlatego, że bezbożna dusza generalnie sprzyja nastrojom upadłym, spowitym dymem duchowego regresu i tajemniczą mgłą pokątnej miłości?

A może genialna metafora żyje własnym i samolubnym życiem, niezależnym od intencji autora? Już nie służy tezie, lecz staje się suwerennym tworem poetyckim (w tym wypadku mimowolnym haiku).

Skoro tak, dodam moje haiku:
Czytam stary wiersz
spamiętałem ostatnie słowa
makaron zjadł mistrzowi zupę

Cały wiersz Zbigniewa Herberta „Dlaczego klasycy” jest tutaj.

środa, 23 stycznia 2013

Wędrowny kramarz

W 108 rocznicę urodzin Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.

wtorek, 22 stycznia 2013

Nadskakujący snom manowiec


W 135 rocznicę urodzin Bolesława Leśmiana.

piątek, 30 listopada 2012

Flirt

Leonetto Cappiello, plakat Absinthe extra-supérieure J. Édouard Pernot (1900 – 1905)
Chciałem ten wiersz zacytować i – nie mogłem uwierzyć - nie było go w internecie. Pomyślałem, że powinien się znaleźć, bo - chcemy tego czy nie - tu przenosi się wszystko.
Flirt
Kiedy Tomaszowi –
Spętanemu na wieży z powodu świętobliwości –
Bracia wprowadzili kobietę z dekoltem i pokusą,
Akwinata
Ujął głownię płonącą
I wymachiwał.
.  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .  .
Nie był to przecież stearynowy Stasio Kostka,
Którego nawet po śmierci można wąchać ufnie jak cynamon;
Ani też Wawrzyniec,
Ani inny dzieciuch.
Skoro więc chłop jak dzwon, z sercem jak niebieska artyleria,
Dopadł ognia i użył swych dwustu funtów wagi,
Musiało to być
Głęboko
Wysnute z rozumu.
Tak więc nie korzystaj, pani,
z ciemności w kinie.
Wyplącz rękę z mej dłoni,
Rozpamiętuj głownię.
Stanislaw Grochowiak, z tomu Nie było lata
Jak fraszka misterny jest i wdzięczny. Poeta nie cofa się przed, taktowną wprawdzie, ale kpiną ze świętych (w czasach zniewolenia luzu bywało więcej niż dziś). Mało tego, wprzęga ich we własną intrygę miłosną. (Właśnie przypomniałem sobie, dlaczego w młodości znałem ten wiersz na pamięć.) Stefan Melkowski napisał, że „niemal perwersyjnie splątana jest tu tematyka dobra, zła, ciała i ducha”*. Prawdę powiada: nikt jak Grochowiak nie potrafił z mozartowską lekkością grać na tej czterostrunnej lutni.

Porozmawiamy o tym, bo Stowarzyszenie Umarłych Poetów „Warszawska Atlantyda” organizuje kolejny wieczór – tym razem jednego wiersza  (Grochowiaka „Sen II”).
Szczegóły w afiszu poniżej.

Czym jest Stowarzyszenie? Kto je powołał? Nic formalnego. Jest żartobliwym konceptem jak ten ”Flirt”. Spłynęło na nas tuż przed Zaduszkami, poprowadziło je dość sprawnie, a teraz idzie dalej. Wczoraj przejęło zasnutą pajęczyną redakcję „Rękopisu” i zamyśla wydać nowy numer. Kto jest jego członkiem? Wszyscy, którzy uczestniczą. Co ich skłania do uczestnictwa? Umiłowanie słowa.
Bo słuchajcie i zważcie u siebie,
Że według bożego rozkazu,
Kto raz słowem trafił w sen ułudny,
Ten nie zazna szczęścia ni razu!
Julian Tuwim, Bagdad, czyli o przyszłym poecie
--------------------------------------------------------
Porządkując zaniedbane pomieszczenie „Rękopisu” natknęliśmy na korespondencję, na którą nie odpowiedział leniwy redaktor. Postanowiliśmy załatwić to za jednym zamachem (złe słowo!).

Odpowiedzi redakcji "Rękopisu".

Jarosław R.
Pański wiersz zaczynający się od słów
Spróchniałe zęby ruskiej piły
Zdradziecko się w relikwię wpiły...
wydaje nam się zbyt ekspresyjny. Gdyby jednak ogólna konwencja poetycka nagle się zmieniła, jak najbardziej sięgniemy po żarliwą lirykę patriotyczną.

Liza
Poemat „Głęboka zmiana” wstrząsający, ale w naszym odczuciu za bardzo naturalistyczny.
Nie, o ile nam wiadomo, dermatolog przyjmuje bez skierowania.

Wisia i Misia
Niestety, red. K jest przykładnym mężem, ponadto skromna redaktorska pensja nie daje mu możliwości pokrycia kosztów sylwestrowego wyjazdu z obiema Paniami oraz Ich znajomego Zenona K. „do przytulnego pensjonatu w Wiśle Malince”.

Patryk C.
Tak, mimo surowej oceny, co do istoty ma Pan rację: jesteśmy pismem polskojęzycznym. Niezbitym dowodem jest fakt, że nikt z redakcyjnego kolegium nie posiada biegłej znajomości obcych języków (z wyjątkiem red. W. – jidysz oraz red. K., który grypsuje w męskiej toalecie).

Ernestyna W.
W świetle poetyki, narzeczony nazywając Panią Synekdochą Kobiecości nie chciał Jej ubliżyć i natychmiastowa zdrada wydaje się odruchem przesadnie impulsywnym. Kolejne listy proszę pisać na „poste restante” pod adresem Urząd Pocztowy Warszawa 12.

Cierpliwy
Nadal nie mamy dla Pana dobrej wiadomości. Z kaligrafią wprawdzie lepiej, ale rymy typu: „odnóże Tuska – przedmurze muska” wciąż nie są paszportem do poetyckiego Parnasu. Prosimy próbować dalej.

---------------------------------------------------
* - Stefan Melkowski, Rówieśnicy i bracia starsi (szkice, 1980)

środa, 7 listopada 2012

Zaduszki poetyckie

Pamiętam go doskonale. Był postacią bardzo wyrazistą, człowiekiem energicznym, ale lirycznym zarazem. Najbardziej liryczny miał chód. Zapewne z tego powodu, że był bardzo chudy, szedł tak lekko, jakby unosił się w powietrzu.

Rok 1967, razem z Jurkiem Tomaszkiewiczem i Michałem spacerowaliśmy wokół Pałacu Kultury i rozmawialiśmy o poezji. Nigdy się nie dowiem, czy ona rzeczywiście była tak ważna wtedy, czy tylko dla nas najważniejsza. Chyba jednak musiała być ważna, jeżeli spore dość wiersze ukazywały się na pierwszych stronach tygodników kulturalnych i wszyscy je czytali.

Ten wiersz był doskonały, od razu znałem go na pamięć. Jurek też. Rozgarnialiśmy nogami suche liście i zaczął Tomaszkiewicz:
Nie było lata. Jesień szła od wiosny
Jak ziąb - od wody, jak od dzwonu kręgi.
Ja:
Dnia piętnastego Burns pozbierał wiosła,
Zaszedł nad morze, Zawrócił do karczmy. 
W karczmie odnalazł płomień, knot i łoju
Wysoką wieżę - u szczytu szczerbioną...
Stanisław Grochowiak, Nie było lata...
---------------------------------------------------
To fragment wspomnienia o Jerzym Tomaszkiewiczu, jednym ze zmarłych poetów, którym poświęcone będą „Zaduszki poetyckie”. Organizujemy je wspólnie z Januszem Kostynowiczem vel Kowarskim w nowo powstałym Stowarzyszeniu Umarłych Poetów „Warszawska Atlantyda”  w Warszawie, przy ul. Walecznych 61 (dawna „Literka”) w najbliższy piątek, 9 listopada o godzinie 19.

Serdecznie zapraszam stałych Czytelników (proszę o zapowiedź przybycia e-mailem pod adresem: slowobraz@gmail.com).
----------------------------------------
Zdjęcie pochodzi sprzed siedemnastu lat. Podczas wieczoru fizycznie obecni będą tylko: Kowarski (z gitarą, pierwszy od prawej) i ja (trzeci od prawej). Postaramy się jednak (w poetycki - nie spirytystyczny - sposób) przywołać pozostałych: Jerzego Tomaszkiewicza (pomiędzy nami w czarnej koszuli), Michała Łukaszewicza (przysiadł na poręczy fotela i opiera się moje ramię), Tomasza Wacha (w okularach, najbardziej z lewej), Krzysztofa Zaleskiego (najbliżej obiektywu, ale odwrócony). Jak ich znamy, przybędą na pewno.
----------------------------------------------------------------------

Zgasło światło i Wasz Guślarz odczytał fragment „Dziadów”, jakby specjalnie stworzony dla zmarłych poetów:
Naprzód wy z lekkimi duchy,
Coście śród tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy,
Nędzy, płaczu i mozołu
Zabłysnęli i spłonęli
Jako ta garstka kądzieli.
Kto z was wietrznym błądzi szlakiem,
W niebieskie nie wzleciał bramy,
Tego lekkim, jasnym znakiem
Przyzywamy, zaklinamy.
Ten lekki, jasny znak to było zapalenie świecy przez Kowarskiego. Nie udało mu się za pierwszym razem, ale po chwili zrobiło się jaśniej. Najpierw był Ten, o którego śmierci dowiedzieliśmy się niedawno, i z którym nie mieliśmy kontaktu przez dziesięciolecia – Andrzej Pawlina. Potem już w kolejności odchodzenia: Jerzy Tomaszkiewicz, Michał Łukaszewicz, Tomasz Wach i Krzysztof Zaleski. Na początku jakiś fragment wspomnienia o każdym, potem krótkie credo literackie, a na koniec po trzy wiersze.

Niestosowne jest powiedzieć o Zaduszkach, że było miło, lecz przecież nie było podniośle. Nie próbowaliśmy wywołać Ich duchów, ale pewno przywołaliśmy nastrój tamtej przyjaźni i szacunku dla twórczości.

Nie przyszło zbyt wiele osób, ale może za rok...

sobota, 18 sierpnia 2012

Muszę to zrobić

Każda okazja jest dobra, żeby pokazać piękny i przejmujący wiersz, a smutna okazja zwłaszcza: postanowiłem ściąć brzozę.

Serce mnie boli, ale muszę to zrobić. Dziś jeszcze jest do ogarnięcia, ale za parę lat to ona weźmie ogród we władanie. Okryje cieniem inne drzewa, krzewy i rabatki, a liśćmi zamuli rynny. Pisałem o niej - przywieźli mi chudzinkę z gołymi korzeniami. Przez pierwsze lata miała tyle liści, ile dziś na jednej gałęzi, a jednak ukorzeniła się i od dwóch lat kwitnie. Jest piękna, a byłaby wspaniała.

Wspominał tu przed trzema laty Kowarski scenę z filmu Szukszyna („Kalina czerwona”), jak powracający na wolność recydywista tuli się do pnia brzozy. I ja trochę rozmawiam z nimi. Nie codziennie, raczej półgębkiem i krótko. Teraz, jak tamten towarzysz Горечь, przytuliłem się i spłynął na mnie ten wiersz Świrszczyńskiej. Przytaczam go z pełną świadomością i pokorą - sytuacja jest inna - ale żal, uwierz mi, ten sam.

To była świetna poetka, podobnie jak Miłosz uważam, że najlepsza.
Muszę to zrobić
mój bardzo miły, muszę cię pożegnać.
muszę odejść
i znów będę sama.
odbiorę ci moje ciepło, splątane z twoim
w uścisku
sennego szczęścia.
nie będzie to łatwe. zrosły się oba
i będą się bronić
przed tym rozdarciem,
jak dwoje zwierząt przed śmiercią.
przerażone, głupie i piękne
będą walczyć jak o życie.
o swoje prawo
nocy.
muszę cię odtrącić, mój miły,
choć jestem ci potrzebna,
i odejść tam,
gdzie nie jestem potrzebna nikomu.
muszę strzelić ci w serce,
choć mnie błagasz o litość,
i sobie strzelić w serce,
choć tak bardzo się boję.
nikt z ludzi
tego ode mnie nie żąda.
a jednak muszę to zrobić.
Anna Świrszczyńska

środa, 4 lipca 2012

Zagadkowy gęsiarek

Lipiec
Na świadectwach, wzbici w radość, odlecieli uczniowie,
drży powietrze po ich śmigłym zniku.
Wakacje, panie profesorze! Pora
trzepać wesoło słowa jak futra na wiosnę
oraz
czasowniki przez dni lata odmieniać!
— —
Wóz przetoczył się z nagła — i w łozinie zzieleniał.
Tylko pustki rozpryśniętej w słońcu — udar.
Skacząc z bryczki, zaoczę:
Bosonogi gęsiarek biegł, zaczerpnął ze źródła,
znikł, jak gdyby on wybiegał
potoczek.
— —
Okolicę, serce wyniosłe, przeszywa na przestrzał
strumień!
Lecz z połogich pagórków — wahającą się odpowiedź —
inne wzgórze — dalszą górę kołysze.
Jak ten skryty poryw widoku i ciszę zatuloną w szumie
szeptanymi pytaniami — wydać?
Jakże w cieniu, pod lipą — przysłowieć? 
Julian Przyboś 
Każdego roku, gdy zaczynają się wakacje, czytam sobie i wysyłam znajomym ten wiersz Juliana Przybosia. Głównie powodu pierwszego wersu - genialnej metafory, w której uczniowie na cenzurkach, niby na czarodziejskich dywanach, odlatują wzbici w radość.

Dalsza część wiersza nie jest tak jasna. Bądź co bądź to Awangarda i nikt tu niczego za darmo nie daje. Ten wiersz jest jak wymyślny fajerwerk, w którym z pierwszej roziskrzonej kuli wybucha następna, a z tej jeszcze jedna. 

W brulionie autora kolejny fragment, o bosonogim gęsiarku, zanim przybrał formę ostateczną, miał aż dwanaście wersji i jest w tym wierszu kluczowy. Co oznacza? Artur Sandauer pisze:
Przyboś traktuje świat jako projekcję własnej osobowości, tak że wydaje się, jakoby – zamiast go wiernie przyjmować – tworzył go samym spojrzeniem.
Idźmy tym tropem: jeden z tamtych uczniów, bosonogi gęsiarek to sam Julek Przyboś – syn chłopski ("na przyboś" w gwarze znaczy „boso”), który w dziecięcym zachwycie podbiega do źródełka i ono/on wypływa potoczkiem.

Do zrozumienia następnego obrazu-fajerwerku pomocna jest wskazówka samego autora, gdyż w liście do Karola Irzykowskiego objaśnia dwuwiersz o okolicy, sercu wyniosłym:
Nie nazywam strumienia sercem okolicy. To okolicę mianuję sercem wyniosłym (...) zatraca się poczucie odrębności między okolicą a zachwytem dla niej, strumieniem a strzałą aż do bolesnego zachwytu uczuciem.
No, nie jest łatwo, ale pamiętajmy, że ta poetyka na trwałe zmieniała polską poezję.
Julian Przyboś jako wychowawca ze swoją klasą. Cieszyn ok. roku 1928.
Zdj. z: Julian Przyboś, Utwory Poetyckie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984.

Przyboś napisał wiersz około roku 1933. Uczył wtedy języka polskiego w Państwowym Gimnazjum Matematyczno-Przyrodniczym im. Mikołaja Kopernika w Cieszynie. Zapewne stąd ta belferska tkliwość wobec uczniów (rozmowa wzgórz i pagórków) i być może w wymiarze geograficznym „okolica serca” to  okolice Cieszyna właśnie. Tym bliższy jest mi ten wiersz.

A tak go widzę: odlatują uczniowie → on wraca do dzieciństwa, do źródeł swojej wrażliwości → tamten potoczek, dziś strumień, płynie w okolicy serdecznej, gdzie uczy zachwytu innych.

Chciał Przyboś pod lipą przysłowieć. Przysłowi mi się zawsze w lipcu.

wtorek, 5 czerwca 2012

Incydent w sklepie


Właściwie to myślę, że nie ma sensu pisać wierszy, skoro napisano już najlepsze. Ostatnio zachwyciłem się tym, autorstwa Douglasa Dunna (ur. 1942) szkockiego poety i prozaika.

Podoba mi się zmysłowość opisu, ale jeszcze bardziej społeczne nastawienie. Tłumacz, Piotr Sommer polecając wybór poezji Dunna*, pisze, że ciekaw jest jak będzie się czytać te wiersze „dzisiaj, w Polsce, w której przecież pytań o wiersz publiczny i publicystyczny nie stawia się od dawna.”

W innym miejscu** Sommer pisze o autorze: „Urodził się w rodzinie robotniczej, w której żywe były – i pozostały ważnym składnikiem biografii wewnętrznej Dunna socjalistyczne ideały >starej lewicy<”.

Za dużo powiedziane, że tak samo, ale odczuwam pokrewieństwo. Za to dziewczyna mogłaby być ta sama, trochę starsza o gorzkie doświadczenia, co  w kinie „Czary”.
Douglas Dunn
W SKLEPIE
Niewysoka, o naturalnej urodzie,
Nie nosi pończoch, nie używa kosmetyków.
Pod jej bluzką domyślam się
Pulsowania piersi bez stanika.
Czuję powiew przeciągów na jej nogach,
Swędzenie rąk po tanim środku do prania.
Pod jej łóżkiem zapomniane zimowe cebulki
Umierają z pragnienia, w uściskach dzikiego kurzu.
Mąż ją bije. Stare kobiety
Mówią o tym za plecami, obserwując ją.
Kupuje najciemniejszą różę, jaką w ogóle widziałem
I wsuwa łodygę za plastikowy pasek.
tłum. Piotr Sommer
* - Dunn Douglas, Wyprowadzka z Terry Street, Centrum Sztuki - Teatr Dramatyczny w Legnicy, 1999
** - Piotr Sommer, Zapisy rozmów, Wywiady z poetami brytyjskimi, Biuro Literckie, Wroclaw 2010

czwartek, 1 marca 2012

Kartofle


Lewis W. Hine, Kopiący ziemniaki [Kentucky, 1916] 
Widywałem go z okna, gdy szedł do szkoły, raczej sadził ulicą Karmelicką w siedmiomilowych butach – traktorach. Wiecznie potargane włosy, sweter z czarnej grubej wełny, w ręku stara teczka spięta paskiem z dużą klamrą.

Potem dowiedziałem się, że taki był w latach 60. styl egzystencjalny, ale nawet gdyby nie było Sartre'a, Camusa i Juliette Gréco, to na pewno też chodziłby w czarnym golfie. Był bardzo młody, nie mógł mieć więcej niż 28 lat, ale dwunastolatek na sprawę wieku patrzy zero-jedynkowo.

I tego dnia Piotr Wierzbicki zdjął okulary oraz przybliżył książkę do bezbronnych oczu krótkowidza. Uśmiechnął się i cicho przeczytał (zaszeleściło trochę, bo miał lekką wadę wymowy).
Czujesz? Ogniskiem pachną te pogańskie lata
Gdy iskrami trzaskały żagwie jałowcowe
I dym wełnistym kłębem za wiatrem ulatał,
I marszczyły się z żaru kartofle surowe.
Może to właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu ogarnęła mnie nostalgia, bo nagle popłynąłem. Niedaleko - we wczesne dzieciństwo. Ileż to razy z ciotecznym rodzeństwem, siedząc w kucki i boso, piekliśmy kartofle w ognisku.

Nie, to musi być tuż po ognisku, kiedy ledwie żar zagasł, a jeszcze jest gorący. Zakopać w popiele mocno, bo wtedy się nie zwęglą i do głębi upieką.
Z dłoni go w dłoń przerzucać! dmuchać, bo gorący!
Parzy obłuskiwaną spieczoną łupiną!
Tknąć w sól z papierka! wchłonąć w usta chuchające,
Żeby się na skaczącym języku rozpłynął!
Tak było, dokładnie tak było! Więc jedno mieliśmy z Tuwimem dzieciństwo! Ale co z podpłomykami? Ten dopiero jest przysmak pogański.
Łódkami się przez siwą Pilicę wracało,
Z prądem, z wiatrem, pod wieczór, pod zorzę wiśniową,
W milczeniu, zamyśleniu, z gorejącą głową.
Zawiesił głos i zamknął książkę.
Tak się ogień, popioły i smutek poznało.
Przetarł okulary z egzystencjalnej mgiełki i spojrzał na klasę. Nie stało się nic wielkiego, nie byłem przesadnie wzruszony, ale zrozumiałem, że ja z tej łódki już chyba nie zejdę.
----------------------------------------------------------
Cały wiersz Juliana Tuwima Kartofle jest tutaj.
 
blogi