poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Pasowanie


Biegali oboje z Jasiem szczęśliwi, bo moja niedokladna opieka gwarantuje dostęp do błota, dotykanie pordzewiałego pieca i nieheblowanych desek.
Już od rana na podwórzu
wśród patyków i wśród liści
przycupnęli nad kałużą
pracowici kałużyści.
Wygrzebują brud z kałuży,
niech kałuża będzie czysta !
Pełne ręce ma roboty
każdy dobry kałużysta !
Rękawiczką i chusteczką
dwóch błocistów chodnik czyści.
Obrzucają się szyszkami
bardzo dzielni szyszkowiści.
Danuta Wawiłow, Kałużyści (fragment)
Potem na chwilę zrobiło się jaśniej. Wprawdzie słońce nie przebiło się, ale mocny krąg prześwitywał przez pergamin chmur. Posadziłem dzieci przy psie i pstrykałem.

Dotąd obie strony były wobec siebie przyjazne, ale w sposób zdawkowy: Buba radośnie oblizywała usmarowane jedzeniem gębusie, a oni ostentacyjnie popiskiwali gładząc jedwabistą sierść.

I oto dziś Buba, być może zmęczona pozowaniem, położyła swój melancholijny, długi pysk na tłustej nóżce. Jakby chciała powiedzieć dziewczynce, że nie jest jedynie malutką istotką pachnącą mlekiem i sikami, ale osobą, której ona, wielki kosmaty czworonóg, ślubuje wierność i oddanie. Zizzi z początku chciała cofnąć nogę, ale powoli docierało do niej (warto zobaczyć to spojrzenie), że stało się coś ważnego, że pies potraktował ją jak człowieka.

Kolejne zdjęcia to już czułe obejmowanie się i w ogóle XII księga Pana Tadeusza.

piątek, 19 kwietnia 2013

Baking powder

G.H. Dunston, litografia, International baking powder [1885]
Ostatnio było dużo pracy. Na ogół nie ma jej za wiele, więc kiedy jest, to wszystkie ręce na pokład. Wszystkie dwie. I nic innego nie robić.

A codziennie tęsknię za blogiem, za lirycznym komunikatem, za listem w butelce, który może kiedyś trafi w czyjeś ręce. 

Trzeba próbować, bo czasu coraz mniej. Oto zauważyłem, że neurologicznie cofam się w okres dzieciństwa, kiedy często doznawałem deja vu.  Stosownie do wieku asynchron wygląda teraz inaczej: budzę się i wtedy dzwoni telefon lub budzik. Oczywista iluzja, śpię jak zabity i budzę się na skutek bodźca dźwiękowego, lecz zawodzi wewnętrzna komunikacja: następuje psychiczna cofka, wrażenie antycypacji. Coś tam nie sztymuje. Podejrzewam, że synapsy rozciągnęły mi się jak guma w starych majtkach.

Jak dobrze, że nie mam skłonności do mistycyzmu, bo przy takich efektach wbiłbym się, jak moi sławni rówieśnicy, w duchową i polityczną megalomanię. Na przykład na pewno usłyszałbym wybuch, a nawet dwa oraz zobaczył, że trzech uciekło...

Nic z tych rzeczy. Tak bardzo jestem wdzięczny mojej oświeceniowej szkole, podstawowej i liceum. Mimo ponad czterdziestoosobowych klas, potrafiła wyrobić w nas szacunek do ustaleń nauki, ale przecież także rozkochać w rzeczach ulotnych. Szkiełko i oko oraz czucie. Dziękuję. 

Tymczasem niektórzy dali się nabrać, że istnieje „powieść pornograficzno-psychologiczna o mylącym tytule Przenikliwość". To oczywisty blef i chwyt stylistyczny – rodzaj wyskakującego okienka w blogu. Bierze się z chęci opowiedzenia o czymś bez blogowego koturnu, bez identyfikacji i z zanikiem artystycznej odpowiedzialności. Ta niby-powieść niby powstaje w sposób strzępiasty i asynchroniczny, przede wszystkim z fragmentów korespondencji (przeważnie z Kowarskim) i ze starych wpisów na blogu. Niestety, wynikiem nieszczęsnej genezy jest całkowity brak akcji. Bohaterowie to gadające głowy. Jeśli któryś wstanie, to tylko, żeby się pożegnać, albo podejść do bufetu, celem zakupu dwóch kieliszków wódki. O pornografii nawet nie ma co marzyć. Zamieszajmy jednak trochę. Rusz dupę bohaterze!
Po raz pierwszy od trzech lat spotykali się w mieście  Nie musieli się ukrywać i od dawna niepotrzebne były jakieś szczególne starania i miłosne podchody. Tym razem zaproponował spotkanie, bo chociaż miał ją całą, to brakowało mu jej przyjaźni i rozmowy.
Kiedy wszedł, była wściekła. Dobrze znał to kobiece rozdrażnienie, ten mur złości i pretensji, który przecież w jednej chwili potrafił runąć.
Przewalski na co dzień wyśmiewał się i gardził teoriami ezoterycznymi, ale prywatnie i na własny użytek, z pełną świadomością używał tanich sztuczek. Że potrafi, zrozumiał na samym początku podczas jakiejś studenckiej imprezy. Tamta dziewczyna, młoda, ładna blondynka była wdową. Taka wdowa inaczej patrzy, bo jest doświadczona i ma dystans. Nie musiała mu tego mówić, bo niczego nie chciała i nie spotkali się już nigdy, ale wtedy była jak wróżka. Niektóre kobiety są wróżkami.
- Powiem ci, tańczysz średnio, ale wiesz jak dotykać kobietę. To jest dar.
cdn

sobota, 6 kwietnia 2013

Trzepak


Mimo że bardzo starzy oboje, razem z kruszącym się śmietnikiem już nie byli stąd. Nie pasowali do odnowionych elewacji, plastikowych okien i drogi wyłożonej kostką Bauma. I ten śmieszny bluszcz.
Rdzawe guzy na słońcu wygrzewał liść chory,
Złachmaniałych pajęczyn skrzyły się wisiory,
I szedł tyłem na grzbiecie jakiś żuk kosmaty
B. Leśmian, (W malinowym chruśniaku
Żuk to ja, może nie tak już kosmaty, ale wstecz szedłem, do tyłu się cofałem, w przeszłość.

Tych parę metrów kwadratowych to było najważniejsze miejsce na podwórku. Agora, rynek, klub czy jak to nazwać. W każdym razie miejsce spotkań, ćwiczeń i kontemplacji. Jakże miło było zawisnąć jak nietoperz i na skutek wzmożonego ukrwienia po raz pierwszy doznać przypływu samoświadomości: „Więc mam pięć lat, pięć lat! Co to będzie?"
Na trzepaku się siedziało, na trzepaku się gadało, na trzepaku się wisiało, na trzepaku się robilo fikołki, koło trzepaka się robiło "widoczki" i "sekrety" (zakopywane w ziemi obrazki przykryte kawałkiem szkiełka).
To dziewczęta, ale i mój sekret musiał znać trzepak, kiedy przyszło mu wykonywać właściwą pracę i brać na grzbiet przetarty czarodziejski dywanik. W domu siadałem na nim (koniecznie po turecku), zamykałem oczy i unosił mnie w górę. Naprawdę! Wystarczyło zamknąć oczy.

Jakby zamieszkał tu inny gatunek ludzi. Nikt nie trzepie dywanów i nie widać dzieci. Niepotrzebny trzepak bezpowrotnie linieje i pochyla się.
- Żegnaj, Spierzchły. Już cię nie zobaczę.
- Żegnaj, Jureczku. Powinieneś poprawić wymyk.
- Wiesz, daruję już sobie.
 
blogi