wtorek, 24 maja 2011

Z drugiej strony lustra

No i jak tu nie pisać? Jak nie pokazywać? Każą mi żuć celulozę, a dobrze wiem, że żaden wiersz nie odda piękna i tajemnicy tej czapli.

Szukałem ja szczęścia daleko, a ono było tuż, tuż. Pan Włodek, co pomaga rozkładać gazety na stacji benzynowej, zaprowadził mnie przedwczoraj nad to jeziorko; tu łowi ryby. W linii prostej niespełna dwieście metrów od mojego domu, ale przy sąsiedniej ulicy, skąd trzeba skręcić w ścieżkę, a potem jeszcze wzdłuż muru, koło domu pani Wandy, co ma 92 lata, i wśród wysokich traw prosto na cypel. Z drugiej strony brzeg jest wyższy i gęsto porośnięty.

Dziś tam właśnie stała, ale zapomniałem okularów i nie dostrzegłem, lecz ona przestraszyła się i wzbiła nisko nad wodę. Zdążyłem zrobić parę niewyraźnych zdjęć, a to jest najlepsze (powiększ), bo widać jak ląduje: od niechcenia, lekko jak duch wśród starych drzew po tamtej stronie lustra.

Podobno łączą się w związki stałe i gdy jedno odejdzie, drugie pozostaje samo.

Pani Wanda mówiła, że całą ciężką zimę stała samotna nad brzegiem, a ona nie widziała jak jej pomoc. Powiedziała, że budkę może trzeba, a pan Włodek roześmiał się i powiada, że przecież do budki czapla nie wejdzie.

Jak tu nie pisać o wiernej, zmarzniętej czapli po tamtej stronie lustra?
-----------------------------------------------------------
Dopisane następnego dnia.

Właśnie przeczytałem, że zmarł Edward Żentara. "Siekierezada" i ta scena z Nim ...

Witold Leszczyński "Siekierezada", Edward Żentara w roli Janka Pradery

poniedziałek, 23 maja 2011

W każdej postaci i szczególe

Zje coś czasem, ale tylko żeby nie upaść albo żeby wiatr go nie porwał. Tak naprawdę żywi się słowem. Najlepiej, jeśli to mowa wiązana czyli wiersz. Pisze w miłym komentarzu do “Piecuszka” pan Kowarski:
Bez przekonania wszedłem w Słowobraz, bo ledwie co zmienił się post i niczego nie obiecywał. Jęknąłem tylko gdy zobaczyłem nowy - O kurna, znowu ptaszek.
Kilka pierwszych zdań przekonało mnie jednak, że to nie będzie ornitologia. Powoli otwierała się liryczna furtka! 
“Poetyckość” czy szerzej - “literackość” - stały się wartościami samymi w sobie. Ptak i jego niebieski żywot jest ważny o tyle, o ile pozwoli się lirycznie opisać. Jeśli się nie da, niech spada, nic nie obchodzą nas jego zwyczaje.

Arystokracja ducha i słowa najbardziej lubi jesienny szelest kartek i romantyczną łunę lampki nocnej.

Chodziłoby o to, żeby nie odrywać zachwytu od świata i kochać go w każdej postaci i szczególe.

Ten wiersz Blaise Cendrars napisał 87 lat temu, a wygląda jakby był napisany wczoraj. Przedstawiają go jako wiersz o miłości, a znaczy wiele więcej.
JESTEŚ PIĘKNIEJSZA NIŻ NIEBO I MORZE
Kiedy się kocha trzeba odjechać
Rzuć swoją żonę rzuć swoje dziecko
Rzuć przyjaciela rzuć przyjaciółkę
Porzuć kochankę porzuć kochanka
Kiedy się kocha trzeba odjechać
Świat pełen jest Murzynów i Murzynek
Kobiet mężczyzn mężczyzn kobiet
Spójrz na te piękne sklepy
Na tego dorożkarza tego mężczyznę
Na tę kobietę tego dorożkarza
I wszystkie piękne towary do sprzedania
Jest powietrze jest wiatr
Góry woda niebo ziemia
Dzieci zwierzęta
Rośliny i węgiel ziemny
Naucz się sprzedawać kupować odsprzedawać
Naucz się dawać brać i dawać
Kiedy się kocha musi się umieć
Śpiewać biegać jeść gwizdać
I trzeba nauczyć się pracować
Kiedy się kocha trzeba odjechać
Nie popłakuj gdy się uśmiechasz
Nie kryj się wśród dwojga piersi
Odetchnij ruszaj wyjedź odejdź
Kąpię się i patrzę
Widzę znajome usta
Rękę nogę oko
Kąpię się i patrzę
Jest jeszcze z nami cały świat
Życie pełne zdumiewających rzeczy
Wychodzę z apteki
Zszedłem prosto z wagi
Ważę moich 80 kilo
Kocham cię
tłum. Julia Hartwig

piątek, 20 maja 2011

Piecuszek

Z nazwy leniwy, z usposobienia w żadnym razie, bo wyśpiewuje od wczesnego ranka do wieczora. Fraza bliższa jest muzyce współczesnej niż Beethovenowi: niełatwa i nieforemna. Trwa niespełna dwie sekundy, potem pięć przerwy i znów. Bierze ją wysoko, bo siada na najwyższej gałązce i niczym trębacz mariacki, albo raczej przemawiający premier Blair, ze swadą za każdym razem zwraca się w inną stronę i do innego słuchacza.

Od dwóch dni tak śpiewa z przejęciem i jest w tym tyle nadziei, że ja - głupi - znów się martwię: może śpiewa daremnie? może tej radości, którą tak słodko i żarliwie obiecuje, nie podzieli z nikim, bo może nie znajdzie? może tu nie ma Jej?

Przypomniał mi wiersz, jedno z zauroczeń mojej młodości. Byłem wtedy jak on, bo tyle miałem wiary w przyszłe życie:
Nie było lata. Wprost z ogrodów wiosny,
Zarówno wątłych, jak już jędrnych pychą,
Tyle nadziei niosących, co ptak
Śliny miłosnej w gardziołku uniesie -
Wprost z tych ogrodów, ledwo tkniętych szpadlem
Obcasem dziewki po przelotnym deszczu,
Paluszkiem chłopca, który kładł ten odcisk
Dla zaznaczenia swojej przyszłej ścieżki -
Wprost z tych ogrodów, gdzie stawiałem kosze,
Wynoszę wiadra ściętych szronem liści...
Stanisław Grochowiak *** (Nie było lata...), fragment 

czwartek, 19 maja 2011

Quinquina

plakat, Jules Chéret, Quinquina Dubonnet apéritif dans tous les cafés [1895]
Byłoby prościej, gdybym opisał ją oczami kobiety, ale jestem mężczyzną i dlatego opiszę ją oczami mężczyzny.

Pragnąc przedstawić jej obraz zacznę od faktu, że była to dziewczyna prostoliniowa. Pojąłem to, gdy Giuliana w rozmowie z nią dała do zrozumienia, że się puszcza. W zasadzie można było wybaczyć jej te słowa, bo przecież dla niej stanowiła kobietę, która wymiernie przyczyniła się do destrukcji zaręczyn z Paolo.

Sam, jako mężczyzna uganiający się za motylami i wróblami, rozumiem postępowanie Quinquiny, ale przecież muszę przyznać, że dla Paolo konsekwencje były okropne, ponieważ stracił Giulianę oraz wszelkie ważne wartości męskie. Zauważono to również w pracy, bo chociaż Paolo jako prezydent dwoił się i troił, to robotnicy mimo wszystko manifestowali.

Na tym zakończę tę smutną historię. Życzę sukcesów w poprawianiu wypracowań.
--------------------------------------------------
To zlepek sformułowań, zwrotów, a nieraz całych zdań, których użyli na egzaminie pisemnym tegoroczni maturzyści (życzenia w poprawianiu też są autentyczne, chociaż pochodzą z innych czasów). Źródło jest pewne, ale poufne i dlatego zmieniłem imiona bohaterów “Granicy” Z. Nałkowskiej.

Dodam na stronie, że kiedy przeczytałem parę razy jej charakterystykę, niczym Pygmalion zakochałem się w Quinquinie. Gorzka jest, ale interesująca.

środa, 18 maja 2011

Układ z Gienią

Mam z Gienią układ. O zachodzie słońca pozuje mi w powietrzu, potem ja wabię ryby i ona sprytnie je wybiera, gdy skubią rzucone przeze mnie okruchy.

Gienia zadrosna jest bardzo, bo odgania inne śmieszki, chętne też do pozowania. Wrzeszczy wtedy okropnie, wzbija się w powietrze i atakuje z góry.

W czasie lotu jest piękna i tajemnicza, ale gdy siądzie na wodzie, wygląda jak naiwna gąska. Najzabawniejsza, kiedy przyczai się i skuli patrząc w wodę bystrymi oczyma.

Dobrze nam z Gienią, ale słońce szybko zachodzi i zdjęcia stają się nieostre, więc odjeżdżam i zostawiam ją na stawie. Podąża za mną spojrzeniem zadziwionej kolombiny.

-------------------------------------------------------------------
Przypominam miłym Czytelnikom o wernisażu ostatniego numeru “Rękopisu” i wystawie fotografii (także Gieni). Serdecznie zapraszam na to spotkanie na Saską Kępę w Warszawie, 4 czerwca, o godzinie 19. Szczegóły podam odpisując na e-mail ze zgłoszeniem wysłany tutaj. Namawiam, myślę, że na pewno będzie miło. Mają przybyć: pan Kowarski, artysta Fruczek oraz pies Buba.

wtorek, 10 maja 2011

Monte Cassino

Taki to polski maj: pamięć pochodów, trzeciomajowy błogi raj, nabożeństwa, zapach bzu, a na koniec tamte maki.

Na motocyklu frontowy łącznik II Korpusu, Konstanty Łukaszewicz, ojciec Michała (ci z Muranowa może pamiętają starszego pana z wąsem, kierownika księgarni im. Stefana Żeromskiego, mieszczącej się na rogu ówczesnych ulic Świerczewskiego i Marchlewskiego).

W swoim dzienniku wojennym pan Konstanty zapisał (pisownia niezmieniona):
12/V 44 - rano Bitwa się toczy - jakie rezultaty osiągnięto trudno jest w tej chwili wiedzieć.
Jedno jest pewne nasi idą naprzód choć ofiary są duże. (...)
16/V 44 - Ofensywa trwa, choć powoli, ale ciągle idziemy do przodu. Pierwsze linje obrony niemieckiej są już w naszym posiadaniu. Do drugich już się solidnie dobieramy. Artylerja tak grzeje, że aż góry podskakują, a błyska tak jak w burzę.
Jutro znowóż jadę tam, gdzie strzelają, ale już bez tego wrażenia jak pierwszy raz.
17/V 44 godz. 12,00 - Przełamano niemców! Nasi idą gwałtownie do przodu. Przed chwilą przyszły zarządzenia alarmowe. Część nas ruszy do pościgu.
18/V 44 - Dziś rano nasi zatknęli polską chorągiew na murach klasztoru twierdzy Cassino zdobywając to, czego w ciągu 7 miesięcy kosztem 12 tys. ludzi nie zdobyli amerykanie, a potem anglicy. Straty nasze są duże i dotkliwe, cel jednak osiągnięto. Z moich znajomych poległ śp. Ppor Michał Wysocki, partner od bridga i dobry kumpel. Nasi prą jak szatany i bija do tego stopnia, że anglicy orzekli "Polacy się wściekli". (...).
Nie mogłem opanować wzruszenia, kiedy na własne oczy widziałem to strome zbocze.



Najlepiej filmik oglądać na całym ekranie: trzeba kliknąć na cztery strzałki w dolnym prawym rogu. Powrót: klawisz escape.

niedziela, 8 maja 2011

Polowanie

Zwykle opisuję tu mewę śmieszkę, ale na stawie bywa też szlachetna mewa białogłowa, znacznie większa od tamtej i mniej chętna do kontaktu z człowiekiem. Scena, którą opisuje odbywała się po drugiej stronie stawu, stąd zdjęcia nie są doskonale, ale warto w nie kliknąć, żeby zobaczyć szczegóły.

Jest 8 maja, jedenasta sekunda czerdziestej czwartej minuty po południu. Od kilkunastu sekund fotografuję jej majestatyczny lot . Najwyraźniej coś zobaczyła w wodzie, bo robi gwałtowny zwrot na południe.
Trzy sekundy później spada lotem koszącym w kierunku północnym. Jest piękna i groźna, z sylwetki przypomina orła z lotniczych aplikacji.
Ta sama sekunda, jej korpus nurkuje, lewe skrzydło utrzymuje ją na powierzchni, prawe już wzbija w powietrze.
Sekundę później wydobywa się ponad wodę unosząc coś w dziobie.
Ta sama sekunda, jest w powietrzu. Widać, że ryba jest dość spora.
Już trzy sekundy lata metr nad wodą i chyba układa sobie zdobycz do połknięcia.
Sześć sekund później. Pływa po wodzie jak poczciwa kaczka. Nie musi już dziś polować.
----------------------------------------------------------------------
Mam zdjęć mew bardzo dużo. Postanowiłem z okazji wernisażu ostatniego numeru “Rękopisu” pokazać niewielką wystawę tych fotografii. Serdecznie zapraszam na to spotkanie wszystkie Czytelniczki i Czytelników: 4 czerwca, godzina 19. Szczegóły podam odpisując na e-mail ze zgłoszeniem wysłany tutaj. Namawiam, myślę, że może być dosyć miło. Będzie pan Kowarski i Buba.
---------------------------------------------------------------------------------

kod do wklejania w komentarzach linków aktywnych:

wtorek, 3 maja 2011

Jej portret

Udał mi się ten portret Wilejki. Pokazuje jej zadziwienie światem, cienkie różowe ucho rozerwane w jakiejś młodzieńczej bójce, a dzięki odbiciom w podwójnej szybie, charakterystyczną dla niektórych dam dwulicowość. Dowiodła jej przemyślna bestyjka, bo Krzysztof twierdzi, że ostatniej nocy spała na nim, a ja, choć w drugim przecież pokoju, dobrze pamiętam jej mruczenie u mojego wezgłowia.

Z przyjemnością patrzę na te coroczne spotkania Buby z Wilejką. Pies wyskakuje z samochodu i radośnie podbiega do kotki, ale ta nie wykazuje wylewności. Nawet pewne obrzydzenie, bo gdy muska ją pyskiem, ona mruży oczy i lekko się wstrząsa.  Nie ucieka, nie jeży się, lecz chwilę popatrzy tymi dziecięcymi oczyma i znów zajmuje się sobą: liże łapkę i tak nawilgoconą przeciera główkę zbrukaną dotknięciem psiego nosa lub w perwersyjny sposób obgryza (znaczy się ostrzy) pazury.

W wielu rzeczach naśladuje jednak Bubę, bo przecież od początku swojego pierwszego pobytu w ludzkim domu uczyła się od niej. Na przykład niczym pies chodzi za państwem po łące, na której stoi ich letni dom. Robi to jednak na swój niezależny sposób, bo ciągnie się z tyłu opłotkami, między krzakami, od drzewa do drzewa, jak szpieg z krainy Deszczowców. Tak jak Buba czeka przed łazienką na swojego pana, a ostatnio nauczyła się leżeć z melacholijnie wyciągniętą głową, jak czynią to psy długopyskie .

Gdy w  trzy ciemne wieczory domagała się wyjścia na łąkę i nie wracała mimo nawoływań, wypuszczaliśmy Bubę z poleceniem odszukania kota. Naprawdę nie wiem, jak to robiła, ale po chwili zza drzwi tarasowych patrzyły na nas wyczekujaco dwie miłe mordki.

Wilejka znacznie utyła, wyrzucam sobie, że zasadniczo zmieniłem jej życie zabiegem sterylizacji. O ile Buba nie straciła po nim swej dziewczęcej żywotności, Wilejka, która była niezwykle zmysłowa i głodna wrażeń, teraz wydaje się ostrożna, jakby wewnętrznie wycofana.

Zdaje się, więcej mnie zajmuje myślenie o smutkach inwentarza niż o troskach ludzi, także tych bliskich. To zapewne eskapizm, ale też na wytłumaczenie mam, że każdy człowiek ma jakiś wpływ na swoje życie, a ja jedną i drugą zabrałem z ich środowiska i kazałem zooperować, by mogly dłużej i mniej kłopotliwie towarzyszyć ludziom. Zabawiłem się w Boga, to i mam za swoje.
 
blogi