Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą miłość. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 30 sierpnia 2016

Jabłka świecą na drzewach

Ten wiersz powstał dokładnie dziewięćdziesiąt lat temu (w 1926 r.), ale dobra zmysłowa poezja nie przemija. Zaledwie 21-letni Gałczyński w dwunastu wersach opisał tęsknotę, która każdej jesień gnębi mężczyzn niejednokrotnie trzy razy starszych.

Jesień 
Jabłka świecą na drzewach jak węgle w popiele.
wiatrak pęka ze śmiechu i powietrze miele.
Jak na fryzie klasycznym, dziewczyny dostojne
z różowemi żądzami mężną wiodą wojnę.
Już się kasztan osypał i ochłódły ranki.
O piękny przyjacielu, poszukaj kochanki
z białym domem, ogródkiem, sennym fortepianem,
któraby włosy twoje czesała nad ranem,
z którąbyś po śniadaniu czytał Mickiewicza.
Niech będzie silna w ręku, a piękna z oblicza,
jak jesień zamyślona, jak jesień śmiertelna
i jako jabłka owe cierpka i weselna
Halszce Buczyńskiej
Konstanty Ildefons Gałczyński 

sobota, 8 sierpnia 2015

Odjazd

Już dawno minął sezon na bratki, ale parę ich ciągle się trzyma. Dziwny rok 2015. sprzyja bilansom wielkiej historii i życiowym, a ja długo "widzę te oczy przyziemnie śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie".

Rym jest żeński, ale wiersz całkiem męski. O odjeździe na zawsze. Najbardziej zapada w pamięć łajdacko nieczułe zadziwienie smutkiem.
I dlaczego te oczy były coraz łzawsze?
Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze
I zostawiać samopas kędyś – na uboczu?
Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem
I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu,
Podkutych dookoła szafirowym sińcem?
Nikt z tego powodu nie jest szczęśliwy, ale niektórzy potrafią tak się dziwić, a poeci robią to z największym wdziękiem. Namawiam do przeczytania, bo nic w języku polskim nie brzmi tak szlachetnie jak trzynastozgłoskowiec.
ODJAZD
Gdym odjeżdżał na zawsze znajomym gościńcem,
Patrzyły na mnie bratków wielkie, złote oczy,
Podkute szafirowym dookoła sińcem.
Był klomb i rój motyli, i błękit przezroczy,
I rdzawienie się w słońcu dojrzałej rezedy.
A gdy byłem już w drodze, sam nie wiedząc kiedy
I czemu – przypomniałem te oczy, przyziemnie
Śledzące mą zadumę i wpatrzone we mnie
Tym wszystkim, czym się można wpatrzć w świat i dalej.
Co widziały te oczy, nim w tysiącu alej
Zginąłem, jedną chatę rzucając za sobą?
I czemu, z szafirową zawczasu żałobą
Patrzyły w ten mój odjazd poprzez zieleń rdzawą
Rezedy, co pachniała, przytłumiona trawą?
I dlaczego te oczy były coraz łzawsze?
Czy nie wolno nic nigdy porzucać na zawsze
I zostawiać samopas kędyś – na uboczu?
Czy nie wolno odjeżdżać znajomym gościńcem
I oddalać się zbytnio od tych złotych oczu,
Podkutych dookoła szafirowym sińcem?
Bolesłąw Leśmian, z tomu Łąka, 1920

niedziela, 16 listopada 2014

Zoe

Walter D. Goldbeck Najnowsze suknie wieczorowe, "Puck", 5 grudnia 1914 r.
Znieczulam się. Zamieniam jaskółczy niepokój na trwanie, zapał na niewielką mądrość. Bardzo brakuje mi ludzi, z którymi chciałoby się rozmawiać. Jedni pomarli, inni powariowali, nowych nie jestem ciekaw. Czasem pocieszę się jakimiś dwoma zdaniami.
Był w oborskim pałacu (Domu Pracy Twórczej im. Bolesława Prusa) klimat minionej świetności duchowej i materialnej. Nie XVII-wiecznej, lecz tej z PRL-u, sklejkowej raczej niż drewnianej. Tamte czasy miały inne wymagania i pewnie literatom nie przeszkadzała trzeszcząca podłoga, zapach pleśni w łazience i trutka na szczury rozsypana na końcu długiego korytarza.

Poczuł tęsknotę, czy z powodu anachronicznego odgłosu maszyny do pisania, czy do Zoe, chociaż była przy nim. Całował ją jak Judasz Chrystusa, bo wiedział, że to ich ostatnie spotkanie. Nie było dla nich przyszłości, ale tylko on to wiedział.
------------------------------ 
Musiał być tknięty w dzieciństwie Pszczelarz jedną z tych chorób, które po wojnie czyniły spustoszenie wśród dzieci. Przeżył, ale już wykoślawiał. Wszystko. W wiersz. Nie stroficzny, już stychiczny prędzej, lecz pozbawiony rymów i rytmiki. Wiersz wolny, bo nieobowiązkowy. Wers krótki jak szczęk odbezpieczanego zamka. Ostrym kursorem kroił prozę, wyłuskiwał pestki przyimków i przymiotników, a potem ciesząc się jak dziecko układał wieżę ze słów.
kiedy za ścianą stara poetka
wystukiwała czułą metaforę
ogarnęła go tęsknota
do Zoe
chociaż była obok
Miał dopisać, że tamten całował ją jak Judasz, bo wiedział, że nie mają przyszłości. Przerwał jednak, żal mu się zrobiło i zostawił oboje w starym łóżku. W wierszu najważniejsze nie napisać do końca.
z powieści pornograficzno-psychologicznej o mylącym tytule "Przenikliwość", cdn

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Zauroczenie

Lekko zgłuszył nas imperialny finał V symfonii Czajkowskiego. Mimo, że tempo miał niezłe, musiała  minąć chwila, żeby po wyjściu z Filharmonii na nowo zrozumieć uliczny pośpiech.

Zmierzchało. Tak to jest, że po koncercie stoi się na ulicy, trochę bez sensu, coś tam rozmawia i powoli, powoli przyzwyczaja do prawdziwego świata, który wcale nie jest naturalny.

Chyba z niego była, bo szła zbyt szybko. Całkiem ciemna, choć od Jasnej. Piękna, wysoka, smukła, śniada, lekko i bez zniecierpliwienia wymijała grupki ślamazarnych melomanów. Jak kometa, albo raczej ciemna gwiazda pochłonęła całą moją uwagę. Ktoś ze znajomych zagadnął, odpowiedziałem zdawkowo, a potem odwróciłem głowę, by ją pożegnać.

Nie zdążyłem, zakochałem się w kim innym. Z lewej zobaczyłem lekko zanurzoną w chmurach iglicę Pałacu Kultury, a na wprost, też we mgle, niesymetryczną kanciastą maczugę Libeskinda. “To Warszawa? Jaka piękna i niezwykła.” Zacząłem robić zdjęcia i już zupełnie zapomniałem dlaczego spojrzałem w tę stronę.
---------------
dopisane 4.06.2013
Skończył się konkurs NAC-u i Gazety Stołecznej. Wyniki tutaj.

niedziela, 17 marca 2013

Alegoria


To fragment plafonu w Pokoju Marmurowym na I piętrze Zamku Królewskiego w Warszawie. Wiele w tym dostojnym pomieszczeniu portretów najwybitniejszych królów Polski autorstwa tego samego malarza - Marcello Bacciarellego. A na samym sklepieniu ona. Kiedy tylko oddałem hołd posępnemu obliczu Stefana Batorego, natychmiast skierowałem obiektyw w górę.

W prawej ręce z wdziękiem trzymała okrąg z gwiazd, a w lewej, jakby od niechcenia, złoty róg obfitości, z którego wysypały się złote korony władców, laurowe wieńce oraz talary (jeden z towarzyszących jej puttów na bieżąco księgował rozchody w kronice królów).


Klasyczne regularne rysy, niemal fantazyjne usta z lekko wydętą dolną wargą, co mogło być oznaką znudzenia, a kto wie - może nawet zepsucia. Ciemnozielone oczy, lecz dziwnie podkrążone przy samej obwódce i zmęczone. Delikatny zarys drugiego podbródka wykluczający ascezę.

Nie wydawała się zbyt przejęta swoją pracą ani szczęśliwa. Może wiedziała, że wkrótce zaczną spadać królewskie głowy i kto inny będzie decydował o laurach.  Zrobiło mi się jej żal i gotów byłem pospieszyć na pomoc.

Alegoria Sławy i Wieczności w jednej osobie. Cóż, nic mi do niej. Wprawdzie w niekrótkim życiu nie zabiegałem o względy i profity: o zaszczyty i brzęczące talary, ale i one – Wieczność i Sława - nie postąpiły w moją stronę ani pół kroku. Chyba nawet jestem z tego powodu trochę urażony i dlatego nie mogłem zrozumieć, czemu tak uporczywie wpatruję się w jasną postać.

Póki nie pojąłem, że właśnie owo szczególne zapamiętanie stanowi przyczynę przyszłego zapomnienia.

W filmie Woodego Allena „Miłość i śmierć” (1975) Sonja (Diane Keaton) idzie po poradę do prawosławnego mnicha Andrieja „najświętszego ze świętych, starego i mądrego, najbardziej pomarszczonego starca w całym kraju”, ponieważ jej przyjaciel Boris Dimitrovich Grushenko (Allen) chce popełnić samobójstwo (już raz próbował: "tydzień temu wdychał powietrze stojąc obok Ormianina"). Ojciec Andriej odpowiada:
Powiedz Borysowi tak: przeżyłem wiele lat i po wielu cierpieniach oraz zgryzotach doszedłem do wniosku, że najlepszą rzeczą [w życiu] jest młoda blondynka. A jeszcze lepiej dwie. 

poniedziałek, 11 marca 2013

Laszka - storyboard


Sergiej Michajłowicz Prokudin-Gorski, Stancja Chrustalnaja Perm–Kungurskoj Żeleznoj Dorogi [1912], ze zbiorów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych.
Wrzesień lub październik 1912 r. Dobrze widać tęskną jesień rosyjską i nieuleczalny romantyzm bardzo szerokotorowej kolei. Nie byle kto wykonał to zdjęcie, bo Siergiej Prokudin – Gorski.  Rano odstawiono na bocznicę jego wagon z laboratorium i ciemnią. Dzięki listowi wydanemu przez cara Mikołaja II ma dostęp do każdego miejsca w imperium i wszyscy są zobowiązani do udzielania mu pomocy.

Akurat okazja jest wyjątkowa. Cała obsada stacji Chandra Unyńska w galowych uniformach i uroczystych strojach wraca peronem z cmentarza, który jest za wzgórzem. Prokudin – Gorski poprosił, żeby się zatrzymali i chwilę trwali bez ruchu.

Ten najwyższy to - ma się rozumieć - naczelnik Prokofij Rubleńko. Pierwszy od lewej i uroczysty to Paragrafow, obok naczelnika przywarł Ilja Słomośkin, dalej zapłakana Warwara Pawłówna. Z podłużną walizeczką Włas Fomycz Zapojkin.

Fotograf cofnął się aż do zwrotnicy. Stąd obiektyw obejmie i załogę i stację. Widać zasłonięte ciemnym tiulem okno po prawej stronie wejścia służbowego.
Jest smutne okno na stacji,
Skąd widać pola dalekie,
Skąd widać szyny, pociągi
I trzy drzewiny kalekie.
Obraz na moment zastyga w fotografii. Zmysłowy timbre klarnetu i jakiś motyw z Wertyńskiego. Następnie długie przenikanie (znaczy retrospektywa) i jesteśmy w stacyjnym bufecie. Tłumnie tu, bo przed chwilą przyjechał pociąg z Jekaterynburga. Technik Zapojkin gra na klarnecie skoczną piosenkę o Tule. Co jakiś czas błyska okiem w stronę szynkwasu i podkręca wąsa.

Nie widzieliśmy jej wcześniej. Ach, jaka jest śliczna. Długa szyja, jasne włosy upięte wysoko, na czubku główki wąski wachlarz bielutkiej koronki, na prostej granatowej sukience biały  fartuszek. Właśnie z mętnej butelki nalewa wódkę do szklanki. Uśmiecha się do grajka i widać jej piękne zęby. To Polka, „Laszka” lub "pani", jak mówią o niej zazdrosne kobiety.
A pannie Jadzi z bufetu
Serce z wzruszenia aż mięknie,
Szeptał często: "Włas Fomycz,
Pan gra tak cudnie... tak pięknie..."
Już widzimy wesołą salkę zza okna, zaglądamy do innego, tego koło wejścia służbowego. Piotra Płaksina też nie było na zdjęciu. Przesuwa miedzy palcami wąska taśmę papieru, po chwili odrzuca ją, patrzy w okno, zagryza wargę, macza pióro w kałamarzu i pisze.
Pisze, że kocha ją dawno,
Jeno powiedzieć jej nie śmiał,
O tajemnicę ją prosi,
Aby Włas Fomycz się nie śmiał.
Pisze serdecznie, miłośnie,
Że kocha, marzy, wspomina!
I łzy spadają na papier
Telegrafisty Płaksina.
Bez winy ta tragedia, co się wydarzy, bo przecież nie można zmusić do miłości miłością, choćby i największą.

Stop! W tym miejscu scenarzysta odkłada pióro. Widzi, że w filmie nie da się pogodzić, jak się udało w poezji, delikatnego klimatu parodii z opowieścią o miłości. Szkoda wiersza, szkoda zdjęcia, a poza tym on bardzo polubił tych dwoje.

Musi coś wymyślić. Ten pogrzeb kogo innego był. Powiedzmy zamordowanego dróżnika Szaposznikowa albo lepiej zastępcy naczelnika. Motyw? Szpiegostwo na rzecz Japonii, np. chcą wykraść tajemnice Prokudinowi-Gorskiemu, który jest pionierem fotografii kolorowej. Może uda się wrobić w tę sprawę Zapojkina?

Jedno jest pewne. W ostatniej scenie Piotr i Jadwiga wyjeżdżają pociągiem do Permu, a potem dalej, gdzie tory są węższe. Za dwa lata wybuchnie wojna. Musi ich chronić przed wielką kilkudziesięcioletnią zawieruchą.

Cały poemat sentymentalny Juliana Tuwima „Piotr Płaksin” jest tutaj.

czwartek, 28 lutego 2013

Żarłoczny makaron

Hokusai Katsushika (1760-1849), kolorowany drzeworyt, Mitsuke [1804]
Bardzo dawno przeczytałem i zapadł mi mocno w pamięć ten tkliwy obraz beznadziei, z parą kochanków łkających nad ranem w jakimś marnym hotelu. Zapomniałem skąd pochodzi i kilkadziesiąt lat anonimowo tkwiła we mnie ta metafora, jak wiele innych, które pozwalały szeptem nazywać świat.

Aż wczoraj otworzyłem na chybił trafił stary wybór poezji Herberta i spojrzałem na ostatnią strofę po prawej stronie, a tam:
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Tak, to nadal wzrusza, lecz zdziwiony stwierdzam, że czterdzieści parę lat temu poeta użył metafory jako przykładu negatywnego, dla zobrazowania daremności i banału sztuki: użalającej się nad sobą „duszy rozbitej”. Temu bebecharstwu przeciwstawia rzeczowość Starożytnych (wiersz ma tytuł „Dlaczego klasycy”), a konkretnie, pełną godności lakoniczną relację Tukidydesa z nieudanej wyprawy na odsiecz ateńskiej kolonii Amfipolis.
Tucydydes mówi tylko
że miał siedem okrętów
była zima
i płynął szybko
Jeszcze raz czytam cały wiersz i w zasadzie się zgadzam, zapewne podobnie myślałem wtedy. Tylko dlaczego tak bardzo zapomniałem o szlachetnym Ateńczyku, a moja podświadomość upodobała sobie ową dekadencką strofę?

Czy jedynie dlatego, że bezbożna dusza generalnie sprzyja nastrojom upadłym, spowitym dymem duchowego regresu i tajemniczą mgłą pokątnej miłości?

A może genialna metafora żyje własnym i samolubnym życiem, niezależnym od intencji autora? Już nie służy tezie, lecz staje się suwerennym tworem poetyckim (w tym wypadku mimowolnym haiku).

Skoro tak, dodam moje haiku:
Czytam stary wiersz
spamiętałem ostatnie słowa
makaron zjadł mistrzowi zupę

Cały wiersz Zbigniewa Herberta „Dlaczego klasycy” jest tutaj.

czwartek, 14 lutego 2013

Uczennica w białej bluzce


Władysław Teodor Benda, akwarela, węgiel i kredka [1923?]
Akademia ku czci trwała w najlepsze, chór śpiewał patriotycznego poloneza, a my staliśmy z Michałem możliwie najdalej od sceny i kpiliśmy. Ten czarny licealny dowcip powtórzył czterdzieści lat później w te dni przedostatnie, w szpitalu. Dla podtrzymania upadającego ducha zanuciliśmy „Ukochany kraj”, a on gestem zilustrował słowa "kiedy lotnik triumf nad przestrzenią", pikując wyprostowaną dłonią w dół.

Kiedy chór szkolny odśpiewał, na scenie pojawiła się drobna, piegowata dziewczynka. Rude włosy zaczesane w koński ogon, granatowa spódnica, biała bluzka. A więc znowu miały się zacząć te pseudo-poetyckie obrzędy, to rozdzieranie szat, ten bój ostatni i „do pracy rodacy!”.

Rzeczywiście, wiersz był o pracy, ale jakiś inny. Przekaz spokojny, prosty i logiczny o potrzebie wysiłku i nauki:
Jeżeli ciągle przybywa
szkół dookoła i fabryk,
to trzeba, trzeba budować,
pomnażać cegły i skarby.
Jeśli masz kiedyś się włączyć
w tę wielką, wezbraną rzekę,
to musisz pracować nad sobą,
by stać się prawdziwym człowiekiem.
Jerzy Kierst, Wiersz o pracy (fragment)
Niby racja, ale mieliśmy tego dość.
Niby mieliśmy tego dość, ale ona, Ona, ONA!
Mówiła cicho i im ciszej, tym ciszej się robiło wkoło. Bo niespotykany był, nieznany wśród szkolnych aktorów, sposób interpretacji. Naturalność, powściągliwość, ale wewnętrzna uroczystość. W jednej chwili poezja i dziewczyna w białej bluzce przebiły pancerz cynizmu i ironii. Jawnie, wobec całej szkoły Irenka przywróciła godność i cześć słowu „praca”. Ponadto zrehabilitowała białą bluzkę oraz granatową spódnicę, a nas trafiła w samo serce.

Od tej chwili chodziliśmy we trzech patrzeć na nią na przerwach. W niczym nie przypominała tych młodych wampów, naszych koleżanek, które mając naturalną przewagę biologiczną, budziły w nas pożądanie z niemałą domieszką trwogi. Była tak krucha, że Dariusz Biegalski, który miał lekko sardoniczne poczucie humoru, nazywał ją "rudym pajączkiem". Ponadto nie chichotała, lecz się uśmiechała i nie kroczyła jak modelka na wybiegu, ale spacerowała w fartuszku szkolnym (ach, jak pięknie!) z otwartą książką lub pod pachę z wyrośniętą koleżanką.

Michał zanotował w dzienniku:
12 III 66
Kochamy się w Irence wspólnie. Jest nas trzech. Rodzi się idea wspólnoty i kształtowania szlachetnego ducha.
U Marka Goneta, który miał enerdowski aparat Beirette i powiększalnik, zamówiliśmy jej zdjęcie. Zrobił je na boisku szkolnym podczas lekcji przysposobienia wojskowego. To oznaczona kółkiem po lewej drobna dziewczyna z końskim ogonem pochylająca się nad noszami. Jak opiekuńcza i piękna siostra - sanitariuszka z Powstania, na które nie mogliśmy odżałować naszego spóźnienia.

Złudzenie, że możliwa jest platoniczna miłosna wspólnota, nie przetrwało niestety nawet dwóch tygodni. Michał:
22 III 66
Biegalski zdrajca, podrzuca bez naszej wiedzy Irence liściki. Rozmawiał z nią - zdrajca. Rozważaliśmy tę sprawę z Jerzym chodząc po Warszawie, wiatr unosił wciąż w górę jakieś pyły i piaski, chrzęściło w zębach.
27 III 66
Byłem w kościele, do którego ma zwyczaj chodzić Irenka. Rozejrzałem się. Niedaleko znajome postacie Jerzego i Biegalskiego. Biegalskiemu pogroziłem pięścią. Irenka stała bliżej ołtarza. Piękne chwile. Potem znikła, my obrażeni na siebie rozeszliśmy się każdy w inną stronę.
Sam też przeszedł do czynu. Jednak niefortunnie, bo się upił i zapukał do jej drzwi. Ja nie odważyłem się ujawnić. Jedynie podrzucałem do kasety w jej ławce anonimowe wierszyki. Jak to było?
a ty nigdy nie jesteś sama
nawet o tym nie wiesz
nawet nie pomyślałaś
Uff! Całe szczęście wkrótce były wakacje. W tamtym wieku one potrafiły przemeblować całe życie uczuciowe, a my w dodatku opuszczaliśmy szkołę. Żaden z nas nigdy już jej nie zobaczył.

Minęły lata. W komentarzach do dziennika Michał ocenił tę naszą szkolną miłość jako "wykreowany  spektakl, historię z pogranicza happeningu, teatru i eposu rycerskiego".

A ja? Jak latarnia morska przyświecały mi przez dziesięciolecia tamto zauroczenie i niewinność uczuć.

-------------------------------------------
W poscie tym wykorzystałem motywy z postu Irenka sprzed ponad trzech lat. Treść tamtego likwiduję, lecz żal mi było komentarzy. Są tutaj.

czwartek, 14 czerwca 2012

Zazuleńka


Ukiyo-e (japoński kolorowany drzeworyt, dosł. obraz przepływającego świata), aut. Koryūsai Isoda, Satsuki hototogisu (Maj: kukułka), [pomiędzy 1772 a 1774], ze zbiorów Biblioteki Kongresu Stanów Zjednoczonych.

Otworzyłem oczy jeszcze przed świtem. Mężczyznę jak psa zbudzi odgłos nieznany, a to była odległa kukułka. Czarowna, słodka wróżba dla dziewczynek i panien: ile lat do zamążpójścia? ile powiję dzieci?

Kiedy mieszkałem w akademiku pośród lasu, miałem młode mężne serce i pytałem się kukułki: ile kobiet przede mną? Dziś wiem, że niektóre pytania lepiej zadawać o przedświcie, bo wtedy ptak mniej płochliwy i kukanie dłuższe. Tej nocy choćby - gotowa wynagrodzić każdą krzywdę - ale ja już o nic nie pytam.

Mojemu sercu wystarczy, że zazuleńka na imię ma Obietnica. Słuchałem, słuchałem i usnąłem.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Rycerzyk polarowy


Zanim po raz trzeci zacząłem mieć do czynienia z zabawkami, byłem przekonany, że te z mojego dzieciństwa były najlepsze. Nie pachniały chemią, dawały się nadgryzać, a drewniane to już był solidny konkret w garści.

A teraz zachwyciłem się, gdy u Jasia zobaczyłem tego rycerzyka na koniu. Niewielki, ale szykowny młodzieniec w polarowej zbroi mknie na koniku, co jak marzenie!

Gęba u rumaka szeroka i poczciwa, oczy zadziwione, pozszywany z kawałków tkaniny o różnym deseniu i fakturze, z grzywą ze wstążek. Błyszczący, gładki, matowy. Tu dotykasz i ściskasz – konik miękki jak kaczuszka, tam szeleści jak milicjant w ortalionie. Inny fragment ma w środku przesypujące się nasiona – wiosna, panie sierżancie, siać trzeba.
Jasiczku, Jasiczku
Co ci po koniczku
Kup sobie komara
Będzie z tobą para
Rżę radośnie i poruszam w powietrzu jeźdźcem. Jasio nie spuszcza ze mnie wzroku i uśmiecha się szczerze, bezzębnie. Ja mu, że rycerz ten wraca z długiej wyprawy, a kółeczka, co ma przytroczone do siodła i te zawiązane na ogonie konisia, to bransoletki Cyganek, które okradł po drodze.
Z tyłu słyszę chichot.

A ta pierwsza piękna była. Śpiewała i tym śpiewaniem go przyzwała.
Po czym źeś mnie ty poznała,
Żeś mię Jasinkiem nazwała?
Poznałach ja cię po głosie,
Żeś pasł koniczka na rosie.
A ta druga – biorę fioletową bransoletkę – czarna jak noc była.
Inszego nie nocuję.
Jeno ciebie, Jasiczku,
Na twoim siwym koniczku.
A ta trzecia... Jasio nie ma jeszcze pół roku i nie rozumie, ale nie odrywa wzroku od patchworkowego pegaza, za to z tyłu zapadła cisza: Miki z Natalią wymieniają się spojrzeniem.

Co tam, Jasiu, jeszcze Ci opowiem.
Jak Jaś konie poił,
Kasia wodę brała,
Jaś sobie zaśpiewał,
Kasia zapłakała.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Kino "Czary" - storyboard


Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego datowane na rok 1934. 
Małe kino „Czary” w Warszawie przy Chłodnej 29. Afisz zwiastuje, że grają Syna dżungli. Sprawdziłem, film wyświetlano tylko przez pierwsze dwa dni roku. Jestem pewien, że mamy wtorek, 2 stycznia 1934 r.


Powoli zapada zmierzch. Z głębi ulicy, od robotniczego Koła, z Obozowej, Młynarskiej i Wolskiej, nadjeżdża tramwaj nr 16. Na przednim pomoście drobna blondynka smutny, proletariacki anioł patrzy na wystawy sklepów. Ma na sobie ciemnozielony kapelusik i znoszoną jesionkę. Tramwaj zatrzymuje się przed kinem. Dziewczyna wysiada i widzi napis „Czary”. Wszystko się zgadza, bo dżungla na afiszu faluje. To drga na wietrze krąg światła ulicznej latarni.
Na dworze jeszcze widno,
a już się lampa kołysze
i cienie meandrem biegną
nad zwiastującym afiszem.
Od Towarowej nadchodzi pan w rozpiętym płaszczu. Niewysoki, smagły z wydatnymi ustami. Jedyny na ulicy jest bez nakrycia głowy. A głowa jest duża i piękna (powiedziała mi jedna pani z Krakowa, to nie głowa do kapelusza, to posągowa głowa). Wesołym spojrzeniem omiata afisz i ludzi przed kinem. Patrzy na jej ubranie i spotyka jasne spojrzenie młodego mężczyzny. To ten, który przed chwilą przebiegł z drugiej strony ulicy, widzimy to na zdjęciu.

Pan bez kapelusza to poeta, patrzy i już wie, o czym nie wiedzą oni, tych dwoje jeszcze obcych sobie ludzi.

W kinie usiądą obok siebie. Kiedy dziki Kaspa czule spojrzy na Annę Rogers, młody mężczyzna w ciemności dotknie jej ręki. Otworzy się wnętrze dłoni i  opuszkami palców wyczuje blizny. Od tej chwili będzie już bliski.
Jakże tu miło się wtulić,
Deszcz, zawieruchę przeczekać
I nic, i nic nie mówić,
I trwać, i nie uciekać.
Już niepotrzebny jest w kieszeni naiwny liścik miłosny, który wczoraj napisał do niespotkanej ukochanej:
Ty moje śliczne śliczności!
Znów się do łóżka sam kładę.
Na jakimż spotkam cię moście?
Twój
Pluszowy niedźwiadek. 
Blisko siebie i powoli wychodzą z kina  „Czary”. Będą rozmawiali i odwlekają tę chwilę.

Tego nie wie nawet poeta, ale powinni się bardzo spieszyć. Mają tej miłości przed sobą tylko pięć lat. Potem niemal cały świat się rozpadnie. I potem to już całkiem inny wiersz.
Szli żołnierze zmoczeni do nitki,
żołnierze widziani z góry -
Śpiew żołnierzy
„A pod tą lipką. lipką zieloną
mówili sobie, że się ożenią,
ślubna kareta, ślubne koniki -
a ja ci potem kupię kolczyki”.
-----------------------------
Cały wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Małe kina” jest tutaj.

piątek, 24 lutego 2012

Suplement


Constantin Brancusi, Pocałunek, rzeźba [1913]
Podeszło do mnie Sumienie i dało kuksańca. Rzeczywiście, tego nie można było tak zostawić na weekend. Żeby zatrzeć lekkomyślne wrażenie, ratuję się znakomitym wierszem angielskiego poety, Hugo Williamsa (ur. 1942), w tłumaczeniu Piotra Sommera. Skwapliwie zgadzam się z konkluzją.
Kilka pocałunków z Kama Sutry

Pocałunek Zwierciadlany, ten, który się składa
Albo przesyła odbiciu
Albo cieniowi kochanka
W gładkim zwierciadle
Albo na oświetlonej ścianie
Albo na powierzchni wody,
Zwie się Pocałunkiem Zwierciadlanym
I jest jedynie jedną z wielu
Odmian pocałunku, jak dla przykładu
Pocałunek Równowagi, co jest wyrazem
Najwyższej czułości, jako że się go składa
Na powiece kobiety
Lub na koniuszkach palców u mężczyzny
I zwie się Pocałunkiem Równowagi,
Ponieważ nie powinien być za ciężki
Ani zbyt lekki. Z kolei Pocałunek
Budzący Pożądanie, ten, który
Na twarzy śpiącego męża
Składa kochliwa kobieta
Iżby pokazać swe zamiary albo
Namiętność, zwie się Pocałunkiem
Rozniecającym Miłość lub Pocałunkiem
Budzącym Pożądanie. A Vatsyayana wymienia
Wiele innych odmian pocałunków
Oprócz wspomnianych wyżej
(np. Pocałunek Upojenia), twierdząc
Że te nie będą potrzebne
Prawdziwie zakochanym.

środa, 22 lutego 2012

Synkopa


Currier & Ives, Kiss me quick!, chromolitografia [1850 – 1900]
Naprawdę, udało się nam latem z miłosną antologią. Z wdzięcznością pomyślałem o tamtych tekstach, kiedy rano usłyszałem jak kwilił ptak.

Bo pocałunek ma być niespieszny. Na początku jak pytanie, ale takie bez przesadnej intonacji i bez natarczywego domagania się odpowiedzi.

Nawet, gdy odpowiedź jest po twojej myśli, smakuj ją powoli: udawaj, że nie zrozumiałeś lub nie jesteś pewien. Powinieneś kluczyć, w zastanowieniu przygryzać wargi, nagle gwałtownie przeć do przodu, żeby po chwili znów zawisnąć jak jastrząb zanim spadnie z góry.

To milczące przekomarzanie się jest po to, aby oczekiwana namiętność buchnęła żywszym płomieniem.

Bądź w tej grze wyrachowany w męski sposób, który nie bierze się z niskiej kalkulacji, lecz z odpowiedzialności za obrót spraw.

Słuchaj jazzu i staraj się zrozumieć synkopę. Nic nie jest przesądzone. Zawsze masz wybór i daj go drugiej stronie.

Nie przesadź jednak z konsultacjami i nie bądź nadmiernie opieszały. W żadnym razie nie pozwól, żeby płomień zgasł.

Pamiętaj, na co cię powołał Pan. Obowiązek swój wykonaj godnie i z najwyższą pieczołowitością.
O, ile od tkliwości i miłości pościł,
Aby wszedł pod Jej włosy jak w żywiczny kościół.
Pojrzał wpierw po witrażach, w środku twarzy stanął,
A tam wyżej - na czole - stał już słońca anioł.
O, jakże się przepłoszył, ucieszył, przyczaił,
Że sam jeden stratuje każdy blask w tym kraju.
Nie usypie spod palców niczego prócz zgliszczy,
A co zacznie miłować, miłowaniem zniszczy.
(...)
Stanisław Grochowiak, Bitwa

wtorek, 21 lutego 2012

Ty sługo moja i moja królowo...

Była z tobą od początku i dlatego uważałeś, że nic jej nie jesteś winien. Krzywdziłeś ją i kaleczyłeś nieraz, a teraz wiesz, że dała ci wszystko i wracasz do niej syn marnotrawny.

To na pewno sprawa wtórnego sentymentalizmu, co atakuje z wiekiem, ale niech się nie śmieją młodzi. Może też kiedyś wrócą.
... jak paw, co w tęczach się własnych podoba,

ogon stubarwny i swe skrzydła oba
rozwijasz, lustro czyniąc słońcu jawne,
by blaski z niego szły na ciebie sławne
i jasność większa, kraśniejsza ozdoba,
i tak królujesz śród bogactw bez miary,
w gwiazdy ubrana i w lutniane czary —
a świat ci zda się jeno złotą gadką
i dźwięków morzem: o ty polska mowo!
ty sługo moja i moja królowo,
moja kochanko i siostro, i matko!
Jerzy Żuławski, Polska mowa 
Dziś Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego.
Przed sześćdziesięciu laty, 21 lutego 1952 r. w Dhakce (Bengal Wschodni - dzisiejszy Bangladesz), podczas demonstracji domagającej się ustanowienia języka bengalskiego językiem urzędowym, zginęło pięciu studentów.

Lekcja polskiego, słowa: Agnieszka Osiecka, muzyka: Maciej Małecki, śpiewa Anna Żebrowska [1967]

sobota, 28 stycznia 2012

Złote frazy Lechonia


Roman Kramsztyk, Portret poety Jana Lechonia, 1919, olej na płótnie, Muzeum Narodowe, Warszawa
Być może to najświetniejszy w dziejach czas dla polskiej poezji. Nareszcie wolny kraj i tylko jeden język - polski. 29 listopada 1918 r., czyli osiemnastego dnia niepodległości w kawiarni „Pod Pikadorem” (Nowy Świat 57), grupa młodych ludzi czytała swoje wiersze. Nieprawdopodobne, ale przez prawie pół roku te występy w Pikadorze dawały im utrzymanie.

Najmłodszym z nich był Lechoń. Wtedy uchodził za najbardziej utalentowanego: miał niezwykłą poetycką intuicję oraz słuch absolutny na metaforę i metrum.
I szumiały Muz skrzydła w małej kawiarence,
Gdy Lechoń kartkę z wierszem w drżącej trzymał ręce.
Antoni Słonimski, Popiół i wiatr
Miłosz pisał, że w jego wierszach „można zawsze wyczuć ucho nastrojone na trzynastozgłoskowiec Pana Tadeusza.”

Może właśnie ten narzucony sobie rygor klasyczności spowodował, że tak szybko usechł poetycki bluszcz. Wiersze, które kiedyś zachwycały tłumy, nam - dzisiejszym - wydają się staroświeckie i nieco przymuszone.

Pobłyskują jednak wśród suszu nieśmiertelne frazy. Kto wie, czy proces rodzenia się wiersza nie polegał na tym, że najpierw przyśniła mu się taka fraza (śnił – pisał o tym w dzienniku – bardzo wyraziście), a potem opisywał wokół niej cały wiersz?

Najbardziej znana, bo szkolna, to ta o wiośnie jako radosnym znaku normalności, która jest w opozycji do natrętnej martyrologii (tyle lat minęło, a my wciąż oczekujemy tej zwyczajnej wiosny):
Ja nie chcę nic innego, niech jeno mi płacze
Jesiennych wiatrów gędźba w półnagich badylach;
A latem niech się słońce przegląda w motylach,
A wiosną - niechaj wiosnę, nie Polskę zobaczę*.
Herostates
Jakby na przekór tej sztandarowej deklaracji ostały się złote słowa wzięte z bardzo sugestywnej u Lechonia liryki patriotycznej. Na przykład z dynamicznego opisu bitwy Legionów pod Kostiuchnówką zapamięta się na zawsze:
To major Brzoza kartaczami w moskiewskie pułki wali
Polonez artyleryski
Wspomnianego listopadowego wieczoru „Pod Pikadorem” Lechoń czytał wiersz pt. „Mochnacki”. Mimo dramatycznego zakończenia koncertu Maurycego Mochnackiego, w mojej pamięci poetyckiej wciąż brzmi fraza o mundurach na galerii:
Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie
I z wolna jął próbować akord po akordzie.
Już ściany pełnej sali w żółtym toną blasku,
A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku,
A tu bliżej woń perfum, dam strojonych sznury,
A wyżej na galerii - milcz serce! - mundury.
Mochnacki
I podobnie z Piłsudskiego niejednoznaczna, ale piękna fraza ostatnia (korespondent, jak i Lechoń jest admiratorem Marszałka).
A ranek, mroźny ranek sypie w oczy świtem.
A konie? Konie walą o ziemię kopytem
Konnica ma rabaty pełne galanterii
Lansjery-bohatery! Czołem kawalerii!
Hej, kwiaty na armaty! Żołnierzom do dłoni!
Katedra oszalała! Ze wszystkich sił dzwoni.
Księża idą z katedry w czerwieni i złocie.
Białe kwiaty padają pod stopy piechocie.
Szeregi za szeregiem! Sztandary! Sztandary!
...................................................................
A on mówić nie może! Mundur na nim szary.
Piłsudski
I jeszcze raz element munduru (czy ten mój zachwyt nie wynika z osobistego, bo rodzinnego sentymentu?):
Mową twardą i prostą, chropowatą mową,
Mówili doń Polacy i cicho płakali,
Nakryli go ojczyzną, jak czapką wojskową,
A później się rozeszli i bili się dalej!

Na śmierć Conrada
Mundur, mundurem, ale i tak najważniejsza jest M. To chyba najbardziej znany wiersz Lechonia:
Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną,
Powiem ci: śmierć i miłość - obydwie zarówno.

Jednej oczu się czarnych, drugiej - modrych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.
[Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczy główną...]
I na koniec najbliższa mi fraza z najwcześniej przeczytanego jego wiersza. O spotkniu z Dantem. I choć zupełnie inne miał rozterki Dante, zupełnie inne Lechoń, tęknota do Beatrycze łączy mnie z nimi. Na zawsze.
On to rzekł, czy rzekł księżyc, czy woda to rzekła.
Padłem, głowę ukrywszy rękami obiema:
"Nie ma nieba ni ziemi, otchłani ni piekła,
Jest tylko Beatrycze. I właśnie jej nie ma"
.
Spotkanie
---------------------------------------------------
* - pogrubienie czcionki jest tylko moim zabiegiem i ma na celu wskazanie fraz, o których piszę.

czwartek, 13 października 2011

Magical pain extractor

ulotka produktu: Dalley's magical pain extractor
Mayer, Merkel, & Ottmann lith, N.Y. [1875-1900]
Magia, słodka magia.  Zacząłem dokładnie dwa lata temu od opisu pająka na róży (wcześniejsze wpisy były antydatowane) i dokładnie dziś dotkliwie dotarły do mnie słowa Saint- Exupéry’ego, które wtedy cytowałem.
Nie potrafiłem jej zrozumieć. Powinienem sądzić ją według czynów, a nie słów. Czarowała mnie pięknem i zapachem. Nie powinienem nigdy od niej uciec. Powinienem odnaleźć w niej czułość pod pokrywką małych przebiegłostek. Kwiaty mają w sobie tyle sprzeczności. Lecz byłem za młody, aby umieć ją kochać.
Magia, gorzka magia i duży żal, że tylko jedno jest życie.

Ten blog w dużym stopniu je zmienił. Zasmakowałem (za bardzo) w tej literackiej czułości. Codziennie słyszę Jego ciepły oddech: Ktoś wrażliwy, na pewno piękny, może z niecierpliwością otwiera stronę ciekaw tego, co przeżywam. Niezwykły afrodyzjak literacki.

Ale dosyć. To jest za proste i pachnie narcyzmem. Zresztą zarzucono mi pretensjonalność. Będę więc próbował trudniej.
Dziękuję, do zobaczenia, do poczytania ...

Jeszcze raz fragment "Oczekiwania" Julian Tuwima. Staroświeckiego, ale dla cudownych dwóch  wersów.
Czekam. W przypływie i odpływie
Kołysze się daleki poszum,
I dzień po dniu, jak dziw po dziwie,
Wybucha płaczem lub rozkoszą.
Wybucha kwieciem jak gałęzie,
Odfruwa ptactwem gołębianem.
Ach, moje wiersze niespodziane!
Ach, moje życie, co to będzie?
---------------------------------------------------------- 
Słowobraz dostępny będzie przez jakiś czas, a zniknie, kiedy zdecyduję się go opublikować w innej formie lub rozpocznę w sieci coś nowego. Gdyby ktoś chciał nie stracić śladu, to proszę o wysłanie swojego adresu. Zapraszam też do korespondencji: slowobraz@gmail.com

Nie wykluczam, że dodam jeszcze jakieś filmiki (uruchomiłem dla nich specjalną stronę, patrz: pod nagłówkiem).

poniedziałek, 5 września 2011

Zawiniątko

plakat, Ethel Franklin Betts, Lest we perish Campaign for $30,000,000, 1918
Muszę wrócić do tego wiersza, bo nie daje mi spokoju od czasu, kiedy Kowarski zacytował go w Midsummer Holiday Number

Pierwsze spojrzenie jest najważniejsze, czyta się całościowo, globalnie. To jak z zakochaniem od pierwszego wejrzenia. Jednak gdybyś potem tę najwcześniejszą fascynację chciał analizować, mogłoby się okazać, że przyczyn jest wiele: kosmyk włosów, który podobał ci się u koleżanki w II klasie szkoły podstawowej, ten który wywoływał dreszcze lekki ruch biodrem pewnej dziewczyny z psychologii i perlisty śmiech młodej damy z pociągu do Kołobrzegu. Żaden z tych przymiotów występujący osobno, nie poruszyłby Cię aż tak, ale razem tworzą bezwzględną masę krytyczną. Powiadają, że trafił cię piorun sycylijski, a to tylko szczęśliwy splot okoliczności.

Od razu wiedziałem, że jest piękny, ale przecież nie rozumiałem go do końca. Wyczuwałem elegancję poetycką, rytm, wytworną trzywersową strofę, śmiałe przerzutnie, rym dokładny obok asonansu, powtarzające się frazy. Jednak powiedzieć „barok” to mało, bo ta misterna szkatułka kryje treść niezwykłą .

Lubię czasem przeczytać wiersz głośno. Usłyszany zmusza do zastanowienia. Trzeba pojąc każde słowo; w takiej strukturze każde coś znaczy. Na początku przeczytałem intuicyjnie. Tak na ogół recytują aktorzy. Namysł jest tu daremny, intelektualna rozterka udawana, a głębia przeżyć pozorna. Aktorzy przepadają za czytaniem Herberta, bo faktura jego wierszy sprzyja mistyfikacji.

Zupełnie inaczej czytają poeci, zwłaszcza starsi (poeta jest jak wino). Mamroczą coś, źle akcentują, ale to jest autentyczne. Wiersz - najdoskonalszy słowny twór  ludzkiego umysłu - sapie i sepleni. Czy możliwe, że napisał to ten nieciekawy nudziarz?  (Najlepiej czytał Gałczyński.)

Przeczytałem i zrozumiałem, że nie rozumiem. Czytałem jeszcze parę razy, aż pojąłem chyba. Jak zrozumiałem, tak nagrałem (poniżej).

Ten wiersz to zawiniątko. Powracająca fraza zaczynająca się od wiatru zaznacza kolejny obrót, odwinięcie. Od przypadkowego przebudzenia do odkrycia jej płaczu, uświadomienia sobie, że nie po raz pierwszy i tkliwego przemilczenia, by na końcu usłyszeć jej wyznanie jego słowami, które przecież tylko pomyślał.

Ten wiersz jest o delikatności owiniętej delikatnością. A w środku...?
Płakała w nocy ale nie jej płacz go zbudził
Ani jedynej
Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.
I półprzytomny wstyd, że ona tak się trudzi,
to, co tłumione czyniąc podwójnie tłumionym
przez to, że w nocy płacze. Nie jej płacz go zbudził:
ile więc był wcześniej nocy, gdy nie zwrócił
uwagi - gdy skrzyp drewna, trzepiąca o komin
gałąź, wiatr, dygot szyby związek z prawdą ludzi
negowały staranniej: ich szmer gasł, nim wrzucił
do skrzynki bezsenności rzeczowy anonim:
"Płakała w nocy, chociaż nie jej płacz cię zbudził"?
Na wyciągnięcie ręki— ci dotkliwie drudzy,
niedotykalnie drodzy ze swoim "Śpij, pomiń
snem tę wilgoć poduszki, nocne prawo ludzi".
I nie wyciągnął ręki. Zakłóciłby, zbrudził
toporniejszą tkliwością jej tkliwość: "Zapomnij.
Płakałam w nocy, ale nie mój płacz cię zbudził,
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi."
Stanisław Barańczak, z tomu Chirurgiczna precyzja, Kraków 1998 wyd. a5

czwartek, 1 września 2011

MHN czyli trudna miłość


No i skończyły się wakacje. Lato jeszcze chwilę potrwa, ale wyraźnie się czuje, że zabiera się do drogi. Dobiegł też końca nasz miłosno-literacki projekt Midsummer Holiday Number. Strona, na której się znajduje pobiła w oglądalności rekord Słowobrazu. Ma dwukrotnie więcej wejść niż popularna także poza blogiem, pisana pięć dni po Smoleńsku „Mitologia po polsku”. Zawsze uważałem: korespondenci, komentatorzy to największa siła Słowobrazu.

Jaką miłość zapamiętali w literaturze? Nie do końca szczęśliwą. Najczęstszy chyba motyw to rozmijanie się wybujałych wyobrażeń o Niej (to takie męskie uczucie) z rzeczywistością.

Z drugiej strony wdzięk kobiecej kalkulacji (Scarlett O'Hara), ale i tragicznie gorzka miłość spóźniona (Kuncewiczowa).

Kiedy normalne spełnienie i szczęście? Może jedynie u Sienkiewicza:
Na tę odpowiedź i jego z kolei chwyciło uniesienie, przycisnął usta do jej różanych dziewiczych ustek i znów tak trwali.
Albo u Bułhakowa, lecz ten epilog jest już w zaświatach:
Tak mówiła Małgorzata idąc z Mistrzem w kierunku ich wieczystego domu i wydawało się Mistrzowi, że słowa Małgorzaty szemrzą tak samo, jak szemrał i szeptał strumień, od którego się oddalali...
Reszta to ziemskie tkliwe rozstania, rozczarowania lub upokorzenia. Wszystko mi się podobało. W tym dziwnym świecie przyłożyliśmy rękę do promocji całkiem niemodnej miłości zarazem duchowej i heteroseksualnej.

Co wzruszyło? Jak w nalewce na wiśniach, najlepsze osiadło na dole.
Błyskotliwa refleksja Kundery:
Tomasz nie uświadamiał sobie jeszcze, że metafory są rzeczą niebezpieczną. Z metaforami nie należy igrać. Miłość może narodzić się z jednej metafory.
Magnetyczny urok nieregulaminowego w tym towarzystwie wiersza Barańczaka:
Płakała w nocy, ale nie jej płacz go zbudził.
Nie był płaczem dla niego, chociaż mógł być o nim.
To był wiatr, dygot szyby, obce sprawom ludzi.
Wzruszyły do łez prawdziwych, jak prawdziwe były, te sprzed sześciu lat, uporczywie ponawiane ogłoszenia w nowoorleańskim biurze osób zaginionych po przejściu Katriny:
Brakuje nam naszej żony/matki/babci, Geraldine Solomon, wiek 52 lata, Afroamerykanka o jasnej skórze, piegowaty nos, zielone oczy, przysadzista. „Zmusili mnie, żebym pojechał do Huston.”. Mąż, córki i wnuki w Huston w Astrodome. „Jeśli ją znalazłeś, proszę, przeczytaj jej to, ponieważ zgubiła okulary.”
Dziękuję Wam. Ponieśmy ją jeszcze jesienią i zimą, bo wiosną, wiadomo: kochamy się od nowa.

środa, 17 sierpnia 2011

Cyrano


Ten wpis jest załącznikiem do Midsummer Holiday Number. (Czas upływa bezlitośnie: na literacką miłość zostały zaledwie dwa tygodnie.)

Zanim na dobre nie obudził mnie z niewinnego snu pewien Grek o nazwisku Zorba, snułem się po romantycznych, jałowych ścieżkach, gdzie miłość jest tyleż gwałtowna co skryta, a zwykły pocałunek najśmielszym z marzeń.

Działo się tak między innymi za sprawą tego filmu, który obejrzałem jakieś dziesięć lat po premierze (w końcu lat 50. i początkach 60. w Polsce był najlepszy repertuar filmowy na świecie - w szybkim tempie odrabiano dwudziestoletnie zaniedbanie).

Zafascynował mnie ten czuły zabijaka. Trochę bylem jak on: z jednej strony lubiłem się nawalać, a z drugiej czytałem mnóstwo książek i niemal bez przerwy byłem tajemnie zakochany.

Film jest dziś mocno teatralny, ale mnie niezmiennie wzrusza słynna scena balkonowa, w której bohater w imieniu innego wyznaje swoją miłość.  Kino ma swoje prawa i upraszcza dialogi. Dlatego przytaczam tekst źródłowy - fragment dramatu Edmonda Rostanda “Cyrano de Bergerac” w najczęściej wystawianym tłumaczeniu Marii Konopnickiej i Włodzimierza Zagórskiego oraz Witolda Verbno Łaszczyńskiego. (Pisownia zgodna z oryginałem.)
 Roksana (głosem wzruszonym)
Tak... to jest miłość...
Cyrano
Miłość zazdrosna, okrutna
Miłość, przez nic szczęśliwa, i znów - prze nic – smutna.
To miłość! Samolubna nie jest ona przecie
Dla szczęścia twego, Pani, dałbym wszystko w świecie,
Gdybym chociaż niekiedy i chociaż przez szpary,
Widzieć mógł uśmiech szczęścia zrodzon z mej ofiary!
Czy rozumiesz mnie teraz?... znasz?... czujesz jak z cienia,
Duch mój ku tobie wzlata podmuchem płomienia?...
O słodka chwilo! nocy, bądź błogosławiona!
Ja ci to śmiem wyznawać.... ty – słuchasz wzruszona....
Chcę umrzeć!... bom już zaznał szczęścia na tej ziemi!
Bo ta gałąź zadrżała pod słowy mojemi...
Bo ty sama jak listek drżysz tam... Bo ja czuję...
Bo twe drżenie tu do mnie po listkach zstępuje!...
(całuje w uniesieniu zwieszającą się z balkonu gałąź jaśminu)
Roksana
Tak... ja drżę, płaczę i kocham, tobą upojona...
Jestem twoją...

Cyrano
O śmierci! Do ciebie ramiona
Wznoszę!  Przyjdź! To ja słodki podałem jej trunek
Upojenia!... I jedno jeszcze tylko jedno

Chrystyan (pod balkonem)
...pocałunek...

Roksana (cofa się)
Co?

Cyrano
Ach!

Roksana
Żądasz....

Cyrano
Żądałem...
(do Chrystyana)
Dyabli z tym pośpiechem!

Chrystyan (zcicha)
Nie korzystać z wzruszenia?... Toć byłoby grzechem!

Cyrano (do Roksany)
Żądałem... tej rozkoszy chwilą oszalały,
Lecz wiem, że to zuchwalstwo!... że byłem zbyt śmiały...

Roksana (z lekkim rozczarowaniem)
Więc... Waszmość... nie nalegasz...

Cyrano
O tak, tak, nalegam!
Ale – bez nalegania! Bo oto spostrzegam
Niewinność twoją w trwodze... dziewiczość w frasunku...
Tak... Ja pragnę.... Lecz ty mi odmów pocałunku!

Chrystyan (ciągnąc go za płaszcz)
Dlaczego?...

Cyrano
Milcz, Chrystyanie!

Roksana (wychyla się)
Co tak szepczesz zcicha?...

Cyrano
Łaję się, żem z twych lilii pragnął pić kielicha,
I mówię: milcz, Chrystianie!

“Cyrano de Bergerac” reż. Michael Gordon, USA, 1950.
Mit Cyrana, który stał na początku mojej miłosnej edukacji, gorzkawo zasmakował pod koniec nauki. Oto niedawna, już wtedy eks-Roksana przysłała mi sms-a:
Ktoś pisze do mnie od paru tygodni jako Ty. Dopiero to odkryłam. Odpowiedziałam raz. Twój styl jest nie do podrobienia, nie wspominając o treści, ale wystraszyłam się.
Nie wiem, co tam skrobałem, ale nie mogło być zbyt przekonujące, skoro nie skłaniało do odpowiedzi. Zdaje się nie Christian mówił Cyranem, ale Cyrano Chrystianem.

Ktokolwiek był kim, dziś tamten jest z Roksaną i szczęśliwi oboje.

Życie nie jest literaturą ani filmem. Pisze własny scenariusz. Bywa zawiły i nie zawsze kończy się happy endem, ale tu owszem. Trochę happy, całkiem endem.

czwartek, 4 sierpnia 2011

Ta łza

W sierpniu chłopaki ze "Stajni" powyjeżdżali gdzieś w kibini mater, a ja zalegałem w mieście u Matki, czytając "Panny z Wilka".
Od Wiktora, głównego bohatera, byłem młodszy o kilkanaście lat, więc nie musiałbym wczuwać się w smutek wspomnień.
Z niezrozumiałych jednak powodów, bo przecież nie byliśmy odpowiedzialni, każdy z nas ścigał się wtedy do odległej smugi cienia, która mogła wyłonić się dopiero po czterdziestce, gdy człek podjął wreszcie jakieś zobowiązania.
Dlatego chociaż słońce stało wysoko, a młodość dopiero nabierała soków, ten przedwczesny smutek nie był nam obcy.
Ołówkiem podkreśliłem zdanie "Lato się we mnie przełamało", chciałem nawet zacytować w liście do Michała, ale zrezygnowałem, bo nie do końca wiedziałem, co autor chciał powiedzieć. Nie miał mi kto wytłumaczyć, a nie było wtedy Internetu.
I do dzisiaj bardziej przeczuwam to zdanie, niż pojmuję.
Tak pisał Kowarski w komentarzu do postu Nieustające uwielbienie. Rzeczywiście, sens zdania się przeczuwa, ale dosłowny zrozumie się tylko takiego dnia jak dzisiejszy, kiedy po chłodnej nocy zaświeci mocniej ukośne słońce i nagle przychodzi tęsknota za tym, co chociaż trwa jeszcze, to wiesz, że odchodzi. Na przykład za latem.

Adam Asnyk jest poetą niedzisiejszym. Podkpiwałem sobie z niego kiedyś, ale przecież napisał kilka wzruszajacych wierszy. Pan Bouszek opowiadał,  jak jego ojciec, znany filolog, śmiał się, że słynny wiersz Gdybym był młodszy... poeta pisał w wieku 30 lat:
Gdybym był młodszy, dziewczyno,
Gdybym był młodszy!
Piłbym, ach, wtenczas nie wino,
Lecz spojrzeń twoich najsłodszy
Nektar, dziewczyno! (...)
Dla mnie najbliższa zawsze była Łza. Wynika to może z modelu miłości, jaki ułożył się kiedyś w młodej głowie. Kto wie, czy nie pod wpływem Dostojewskiego, a dokładnie myszkinowskiego “kochania żałością”.

Pomyślałem o niej właśnie dzisiaj, kiedy zobaczyłem tę kroplę rosy na płatku warszawianki (powiększ, widać w niej mój ogród). Pomyślałem: muszę właśnie teraz, póki nie obeschła, powiedzieć o łzie  i zacytować ten wiersz.
Lato się we mnie przełamało.
Ta łza 
Ta łza, co z oczu twoich spływa,
Jak ogień pali moją duszę,
I wciąż mnie dręczy myśl straszliwa,
Że cię w nieszczęściu rzucić muszę.
Że cię zostawić tak znękaną
I nic z win przeszłych nie odrobię -
Ta myśl jest wieczną serca raną
I ścigać będzie jeszcze w grobie.
Myślałem, że nim rzucę ziemię,
Twych nieszczęść szala się przeważy,
Że z ramion ciężkie spadnie brzemię
I ujrzę radość na twej twarzy.
Lecz gdy los na to nie dozwoli,
Po cierniach w górę wciąż się wspinaj,
A choć winienem twej niedoli,
Miłości mojej nie przeklinaj!
 
blogi