To był łagodny letni poranek. Górą krążyły mewy, a po jeziorze pływały łyski i krzyżówki. Łyski są rzadsze od krzyżówek, a jako młodziutkie aż piękne w brzydocie: czarno-czerwone wyliniałe straszydła.
Z prawej strony wypłynęła dorosła łyska z wielką rybą w dziobie. Za nią podążało jedna z tych brzydactw, ale już ładniejsze i podrośnięte. Matka zdawała się uciekać przed dzieckiem przepływając w poprzek stawu.
Dwie minuty później: gdy dopłynęła do lewego brzegu i zawróciła, z zarośli wyłoniły się jeszcze trzy młode i wszystkie, jedno przez drugie goniły matkę.
5 sekund później: na środku stawu odbyła się szarpanina czterech młodych z dorosłą. Ze strony matki chyba była pozorowana, bo jedno z młodych triumfalnie odpływa z rybą.
3 sekundy później: to na pewno była lekcja. Pozostałe godzą się z przegraną, a matka podaje do dzióbka, pewno najsłabszemu, jakiś kąsek.
5 sekund później: zwycięskie łysiątko niespodzianie upuszcza rybę, a matka zrywa się do lotu po wodzie.
2 sekundy później: młoda łyska odzyskała rybę, ale tuż obok niej spada mewa białogłowa.
W tej samej sekundzie: mewa z przerażającym krzykiem atakuje młode, ono nurkuje, a matka szaleńczo pędzi po wodzie w tę stronę.
Sekundę później: mewie nie udaje się odebrać ryby i natychmiast odlatuje.
Tu zawiódł mnie instynkt fotografa, bo śledziłem aparatem lot mewy, myśląc, że unosi rybę. Rzeczywiście, ma w dziobie chyba jakiś niewielki kęs, ale całkiem bezkrwawy.
Była między nami znaczna odległość, zdjęcia robiłem na ślepo i dopiero ich analiza na komputerze pozwoliła mi odtworzyć wydarzenie. Nie wiem, czy młode wypłynęło. Chyba jednak przeżyło, bo pamiętam, że później matka karciła na środku stawu jakieś małe. Mam nadzieję, że za zgubienie ryby.
Potem napisałem:
Po dzieciach widać jak szybko biegnie czas. Wiosenne łyski nam podrosły. Mamy lato.A teraz głęboka jesień. Na stawie pusto. Najmniejszego nawet dramatu.