Nauczyciele to wiedzą. Tego dnia ostatnie lekcje są daremne. Uczniowie dziwnie pobudzeni spoglądają w okno. Zwłaszcza chłopaki, bo pierwszy śnieg wyzwala w młodej płci męskiej niezrozumiałą euforię. Demonstrują ją w sposób niegodny, atakując swoje szkolne koleżanki. Oto stoi ich przed szkołą kilkudziesięciu i obrzuca wychodzące ze szkoły dziewczęta śnieżnymi kulami (nie „śnieżkami”, lecz „pigułami”). Być może biorą grupowy odwet za ich pilność, lepsze wyniki w nauce i dojrzałość. Pogranicze przemocy, ale wybaczcie im – to jedyny dzień w roku - obietnica radości.
Klimat był sroższy i miasto chłodniejsze (kilkadziesiąt razy mniej samochodów), więc naprawdę w mieście bywała zima. Na Muranowie, z powodu sztucznego ukształtowania terenu, tych skarp, górek i pagórków, były szczególne warunki do małej zimy małych dzieci – ubożuchnych łyżew i sanek i ślizgania się na butach.
Bo zimą także ciągnęliśmy korzyści z minionej wojny. Muranowskie podwórka są położone po parę metrów wyżej niż ulica, ponieważ przy odbudowie nie wywożono gruzów po zburzonym getcie. Rozepchano je tylko z ulic. Nieświadomi mrocznego pochodzenia górek, beztrosko zjeżdżaliśmy "na śledzia", "na koguta" i jeszcze jakoś, w zależności od ułożenia ciała. Wydawało się, że się jedzie i jedzie...
Byłem niedawno koło mojej pierwszej górki. Nie mogłem pojąć, że ta mikroskopijna skarpa wydawała mi się tak wielka. (Coraz bardziej upewniam się, że z biegiem czasu przestrzeń kurczy się jak winogrono w rodzynek i jak on staje się słodka.)
Ślizgawka? Najdziwniejszą widziałem koło kościoła ewangelickiego, którego podziemia wynajmowały Centralne Piwnice Win Importowanych. To było chyba w grudniu. Od strony Nowolipia podjechała pod kościół olbrzymia cysterna i coś się popsuło przy przetaczaniu wina, bo wzdłuż całego spadku, aż do okrągłego placyku z olbrzymią, socrealistyczną bramą, wyciekła i zamarzła wermutowa struga. Zdawaliśmy sobie sprawę z jedyności tej okazji i chichocząc jak złośliwe duszki zjeżdżaliśmy na złamanie karku pośród delikatnego zapachu piołunu i goździków.
Nieprawdopodobne, jak szybko można było współdziałaniem dziesiątków małych podeszew wypolerować ślizgawkę na zwyczajnym śniegu. Potem rozpędzałeś się i jechałeś kilkanaście metrów. Dziś to niemożliwe, bo dzieci nie chodzą już w butach na skórzanych zelówkach, ale wtedy nie była to żadna elegancja, lecz zwyczajność. Za to buty kupowało się rzadziej i często naprawiało („dawało się do podzelowania”).
Do dzisiejszych podeszew z tworzyw sztucznych lub gumowych nie dałoby się przymocować łyżew. Jak chociażby tej na zdjęciu – to łyżwa mojego brata, Снегурочка, czyli Śnieżynka, wyprodukowana przez moskiewski Артель „Мехштамп” (первый сорт) w drugiej połowie lat 50. Prawda, że ma w sobie XIX wieczny bajeczny, ale i imperialny urok?
W tego typu łyżwach tył mocowało się za pomocą trzpienia, osadzanego w bucie (szewc wydrążał w obcasie otwór i przybijał blaszkę). Przód łyżwy miał szczęki, które przykręcane specjalnym kluczykiem lub korbką ściskały zelówkę. Z butem wiązał też łyżwę rzemienny pasek. Łyżwy z butami (figurowe i hokejowe) były bardzo drogie.
Lodowiska? Na naszym podwórku dozorca wylewał szlauchem wodę, lecz były też w ogródkach jordanowskich przy Nowolipkach – jedno koło kościoła św. Augustyna, a drugie w bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu Mostowskich (ten ogródek w roku 1981 bohatersko i na zawsze odebrały muranowskim dzieciom milicja oraz SB). W ogródkach organizowano zawody. Mimo, że w innych sportach całkiem dobry, nie miałem wielkiego talentu do łyżwiarstwa, bo do dziś pamiętam hańbiąca klęskę, jaką poniosłem podczas takiego wyścigu z młodszym bratem, który biegł w tych śnieżynkach. Dużo później rodzice kupili Tadeuszowi tzw. hokeje i spod Pałacu Krasińskich jeździł z nimi trolejbusem nr 53 zadawać szyku na Torwarze, jedynym sztucznym lodowisku w Warszawie.
Najbardziej malowniczo było w Ogrodzie Saskim. Stoję na górce, gdzie świątynia Westy, u stóp pagórka ośnieżony ogród i łza zmarzłego stawu. Bliżej brzegu otoczona drewnianymi kozłami przerębel, a po środku ślizgają się szczęśliwi. Wiele lat później zobaczyłem taki pejzaż u Bruegela i zapłakałem za dzieciństwem, które nie wróci.