wtorek, 24 kwietnia 2012

Szlagon

Nikt nie był tak na miejscu, jak ten bażant przy Bażanciej. Pomiędzy badylami zeszłorocznej nawłoci stał niczym pod sztandarami przywiędłej przeszłości. Ten kustosz wartości minionych, szlagon na ugorze po dwakroć rozczapierzył wyłogi, wydając owo skrzypienie, co brzmi jak otwierane po trzystu latach drzwi do piwniczki z węgrzynem.

Nie było wszakże w ostrzeżeniu wielkiej zapalczywości, bo im baczniej się przyglądał, tym mniejszą widział między nami różnicę. Wreszcie szablastym dziobem począł dłubać w ziemi, dostojnie ogonem nakazawszy, bym powinność swą pełnił. 

Co niniejszym czynię, 

Skryba polny 

środa, 18 kwietnia 2012

Opar


Noc powinna być chłodna, a wschodzące słońce mocne. Nad wodą, kiedy nie ogrzało jeszcze powietrza, widać w jego promieniach mgłę.

Ten opar trwa tylko chwilę i jest nieuchwytny. Zobaczysz go, jeśli będziesz patrzył pod, a nie prosto w słońce, i nisko nad wodą (najlepiej żebyś przykląkł).

Potem możesz już iść do domu. Spełniłeś ofiarę.

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Trzy wiedźmy

W zasadzie istotą blogu jest zdawanie sprawy z aktualnego stanu umysłu, ducha lub wiedzy autora. Pomyślałem, że nie spełniam tego wymogu, że uciekam w sprawy nieistotne i nie mające związku z aktualnością. Taki poetycki eskapizm. Czasem mi głupio, że pieknoduchowska jest ta moja poetyczność i dlatego zapadam się.

Moje nieblogowe życie nie jest radośniejsze niż innych, a kto wie, czy nie smutniejsze. Nie piszę jednak o tym, bo już w ogóle nie miałbym czytelników. Zacny Kowarski w delikatny sposób stara się mnie jednak zachęcić.
Słowobraz chciał być darem dla ludzi, obdzielać ich kreacjami. Wymagało to od Autora dobrej kondycji, podtrzymywania twórczego napięcia i oderwania od praktycznej codzienności. Jednak nie jest łatwo utrzymać się w takiej formie przez dłuższy czas, żyć w takiej potencji ustawicznie. Więc kiedy Autor miał własne problemy i sam potrzebował inspiracji, wydłużały się przerwy między postami. Zanikała wtedy rozmowa w komentarzach, odchodzili przypadkowi czytelnicy buszujący po internecie, a znajomi którzy znali numer telefonu, dzwonili z pytaniem, czy coś się stało.
Nie musieliby tak długo czekać, gdyby Słowobraz dzielił się także troskami.
Dobrze, tylko tym razem i o dwóch sprawach, bo wiążą się z blogiem:
Synek z Chybia, Michał, aktor mojego kabaretu w Cieszynie, leży w szpitalu w Sanoku i nie ma się dobrze.
- Buba zachorowała po ukąszeniu kleszcza i było bardzo źle, ale tu się poprawia.
-----------------------------
Ponadto w niedzielę spotkałem na ulicy Grabarzy trzy wiedźmy, znajome pana Makbeta, i teraz wiem wszystko.
WIEDŹMY*
No, wreszcie bitwa się rozegra
W końcu ktoś wygra, a ktoś przegra
O zmierzchu, po zachodzie słońca
Kiedy ten dzień dobiegnie końca
Ścieżką, gdzie ślepy ryje kret
Tam właśnie będzie Jerzy szedł.
- Cicho bądź, idę już kocurze
- Ja też ropucho, lećmy w burzę
W stęchłe powietrze, w gęstą mgłę
Złe dobre jest, a dobre - złe!
- Już jestem siostro - trułam świnie.
- No,  Jerzy nam się nie wywinie!
Słyszycie kroki? Oto idzie
Dalej, do dzieła, zły fluidzie!
JERZY
Tuście mi, Lucyfera córy!
Szponiaste macie manicury
Włos grzywą czarną się kołysze
I tylko dziwną ciszę słyszę!
Nie milczcież mi, siostry szatana!
Jaka mi przyszłość będzie dana?
Czy sławę zyskam i pieniądze?
Czy zaspokoję wreszcie żądzę
Wiedzy? Oraz czy śmierć mnie czeka wnet
Czy raczej długo będę szedł?
 (Wiedźmy znikają)
JERZY
Spojrzały tak, że zimne mrowie
Rozpełzło się po siwej głowie
Wzdłuż pleców wolno zeszło w dół
Żem poczuł to, com rano czuł.
Na wszystko byłem ja gotowy
Lecz nie na to, że ruchem głowy
Każda z nich powiedziała NIE
A potem oddaliły się.
Znaczy: ubogi, zapomniany
Niemądry, wiecznie nie kochany
Ścieżką, gdzie ślepy ryje kret
Niemłody będę szedł i szedł.
* W partii Wiedźm wykorzystałem fragmenty "Makbeta" Williama Szekspira w przekładzie Antoniego Libery. 

czwartek, 5 kwietnia 2012

Rycerzyk polarowy


Zanim po raz trzeci zacząłem mieć do czynienia z zabawkami, byłem przekonany, że te z mojego dzieciństwa były najlepsze. Nie pachniały chemią, dawały się nadgryzać, a drewniane to już był solidny konkret w garści.

A teraz zachwyciłem się, gdy u Jasia zobaczyłem tego rycerzyka na koniu. Niewielki, ale szykowny młodzieniec w polarowej zbroi mknie na koniku, co jak marzenie!

Gęba u rumaka szeroka i poczciwa, oczy zadziwione, pozszywany z kawałków tkaniny o różnym deseniu i fakturze, z grzywą ze wstążek. Błyszczący, gładki, matowy. Tu dotykasz i ściskasz – konik miękki jak kaczuszka, tam szeleści jak milicjant w ortalionie. Inny fragment ma w środku przesypujące się nasiona – wiosna, panie sierżancie, siać trzeba.
Jasiczku, Jasiczku
Co ci po koniczku
Kup sobie komara
Będzie z tobą para
Rżę radośnie i poruszam w powietrzu jeźdźcem. Jasio nie spuszcza ze mnie wzroku i uśmiecha się szczerze, bezzębnie. Ja mu, że rycerz ten wraca z długiej wyprawy, a kółeczka, co ma przytroczone do siodła i te zawiązane na ogonie konisia, to bransoletki Cyganek, które okradł po drodze.
Z tyłu słyszę chichot.

A ta pierwsza piękna była. Śpiewała i tym śpiewaniem go przyzwała.
Po czym źeś mnie ty poznała,
Żeś mię Jasinkiem nazwała?
Poznałach ja cię po głosie,
Żeś pasł koniczka na rosie.
A ta druga – biorę fioletową bransoletkę – czarna jak noc była.
Inszego nie nocuję.
Jeno ciebie, Jasiczku,
Na twoim siwym koniczku.
A ta trzecia... Jasio nie ma jeszcze pół roku i nie rozumie, ale nie odrywa wzroku od patchworkowego pegaza, za to z tyłu zapadła cisza: Miki z Natalią wymieniają się spojrzeniem.

Co tam, Jasiu, jeszcze Ci opowiem.
Jak Jaś konie poił,
Kasia wodę brała,
Jaś sobie zaśpiewał,
Kasia zapłakała.

niedziela, 1 kwietnia 2012

Kino "Czary" - storyboard


Zdjęcie z Narodowego Archiwum Cyfrowego datowane na rok 1934. 
Małe kino „Czary” w Warszawie przy Chłodnej 29. Afisz zwiastuje, że grają Syna dżungli. Sprawdziłem, film wyświetlano tylko przez pierwsze dwa dni roku. Jestem pewien, że mamy wtorek, 2 stycznia 1934 r.


Powoli zapada zmierzch. Z głębi ulicy, od robotniczego Koła, z Obozowej, Młynarskiej i Wolskiej, nadjeżdża tramwaj nr 16. Na przednim pomoście drobna blondynka smutny, proletariacki anioł patrzy na wystawy sklepów. Ma na sobie ciemnozielony kapelusik i znoszoną jesionkę. Tramwaj zatrzymuje się przed kinem. Dziewczyna wysiada i widzi napis „Czary”. Wszystko się zgadza, bo dżungla na afiszu faluje. To drga na wietrze krąg światła ulicznej latarni.
Na dworze jeszcze widno,
a już się lampa kołysze
i cienie meandrem biegną
nad zwiastującym afiszem.
Od Towarowej nadchodzi pan w rozpiętym płaszczu. Niewysoki, smagły z wydatnymi ustami. Jedyny na ulicy jest bez nakrycia głowy. A głowa jest duża i piękna (powiedziała mi jedna pani z Krakowa, to nie głowa do kapelusza, to posągowa głowa). Wesołym spojrzeniem omiata afisz i ludzi przed kinem. Patrzy na jej ubranie i spotyka jasne spojrzenie młodego mężczyzny. To ten, który przed chwilą przebiegł z drugiej strony ulicy, widzimy to na zdjęciu.

Pan bez kapelusza to poeta, patrzy i już wie, o czym nie wiedzą oni, tych dwoje jeszcze obcych sobie ludzi.

W kinie usiądą obok siebie. Kiedy dziki Kaspa czule spojrzy na Annę Rogers, młody mężczyzna w ciemności dotknie jej ręki. Otworzy się wnętrze dłoni i  opuszkami palców wyczuje blizny. Od tej chwili będzie już bliski.
Jakże tu miło się wtulić,
Deszcz, zawieruchę przeczekać
I nic, i nic nie mówić,
I trwać, i nie uciekać.
Już niepotrzebny jest w kieszeni naiwny liścik miłosny, który wczoraj napisał do niespotkanej ukochanej:
Ty moje śliczne śliczności!
Znów się do łóżka sam kładę.
Na jakimż spotkam cię moście?
Twój
Pluszowy niedźwiadek. 
Blisko siebie i powoli wychodzą z kina  „Czary”. Będą rozmawiali i odwlekają tę chwilę.

Tego nie wie nawet poeta, ale powinni się bardzo spieszyć. Mają tej miłości przed sobą tylko pięć lat. Potem niemal cały świat się rozpadnie. I potem to już całkiem inny wiersz.
Szli żołnierze zmoczeni do nitki,
żołnierze widziani z góry -
Śpiew żołnierzy
„A pod tą lipką. lipką zieloną
mówili sobie, że się ożenią,
ślubna kareta, ślubne koniki -
a ja ci potem kupię kolczyki”.
-----------------------------
Cały wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Małe kina” jest tutaj.

 
blogi