Pamiętam go doskonale. Był postacią bardzo wyrazistą, człowiekiem energicznym, ale lirycznym zarazem. Najbardziej liryczny miał chód. Zapewne z tego powodu, że był bardzo chudy, szedł tak lekko, jakby unosił się w powietrzu.
Rok 1967, razem z Jurkiem Tomaszkiewiczem i Michałem spacerowaliśmy wokół Pałacu Kultury i rozmawialiśmy o poezji. Nigdy się nie dowiem, czy ona rzeczywiście była tak ważna wtedy, czy tylko dla nas najważniejsza. Chyba jednak musiała być ważna, jeżeli spore dość wiersze ukazywały się na pierwszych stronach tygodników kulturalnych i wszyscy je czytali.
Ten wiersz był doskonały, od razu znałem go na pamięć. Jurek też. Rozgarnialiśmy nogami suche liście i zaczął Tomaszkiewicz:
Nie było lata. Jesień szła od wiosnyJak ziąb - od wody, jak od dzwonu kręgi.
Ja:
Dnia piętnastego Burns pozbierał wiosła,Zaszedł nad morze, Zawrócił do karczmy.
W karczmie odnalazł płomień, knot i łojuWysoką wieżę - u szczytu szczerbioną...Stanisław Grochowiak, Nie było lata...
---------------------------------------------------
To fragment wspomnienia o Jerzym Tomaszkiewiczu, jednym ze zmarłych poetów, którym poświęcone będą „Zaduszki poetyckie”. Organizujemy je wspólnie z Januszem Kostynowiczem vel Kowarskim w nowo powstałym Stowarzyszeniu Umarłych Poetów „Warszawska Atlantyda” w Warszawie, przy ul. Walecznych 61 (dawna „Literka”) w najbliższy piątek, 9 listopada o godzinie 19.
Serdecznie zapraszam stałych Czytelników (proszę o zapowiedź przybycia e-mailem pod adresem: slowobraz@gmail.com).
----------------------------------------
----------------------------------------------------------------------
Naprzód wy z lekkimi duchy,Ten lekki, jasny znak to było zapalenie świecy przez Kowarskiego. Nie udało mu się za pierwszym razem, ale po chwili zrobiło się jaśniej. Najpierw był Ten, o którego śmierci dowiedzieliśmy się niedawno, i z którym nie mieliśmy kontaktu przez dziesięciolecia – Andrzej Pawlina. Potem już w kolejności odchodzenia: Jerzy Tomaszkiewicz, Michał Łukaszewicz, Tomasz Wach i Krzysztof Zaleski. Na początku jakiś fragment wspomnienia o każdym, potem krótkie credo literackie, a na koniec po trzy wiersze.
Coście śród tego padołu
Ciemnoty i zawieruchy,
Nędzy, płaczu i mozołu
Zabłysnęli i spłonęli
Jako ta garstka kądzieli.
Kto z was wietrznym błądzi szlakiem,
W niebieskie nie wzleciał bramy,
Tego lekkim, jasnym znakiem
Przyzywamy, zaklinamy.
Niestosowne jest powiedzieć o Zaduszkach, że było miło, lecz przecież nie było podniośle. Nie próbowaliśmy wywołać Ich duchów, ale pewno przywołaliśmy nastrój tamtej przyjaźni i szacunku dla twórczości.
Nie przyszło zbyt wiele osób, ale może za rok...
Tak się złożyło (a może gdzieś to było zapisane), że ja, student drugiego roku matematyki miałem recytować wiersze Michała w studenckim klubie Karuzela. Pozostali uczestnicy prezentacji dorobku Stajnii przygotowali do recytacji swoje własne utwory. A byli to wszyscy obecni na zdjęciu, z wyjątkiem Jerzego, który właśnie wtedy przebywał w magicznym Cieszynie. Z powodu, powiedzmy, “konsekwencji Marca 68” do poetyckiego przedstawienia nie doszło. Może teraz dojdzie...
OdpowiedzUsuńPiotr Prejbisz
W szyciu nic nie ma, oprócz szycia,
OdpowiedzUsuńWięc szyjmy, póki starczy siły!
W życiu nic nie ma, oprócz życia,
Więc żyjmy aż po kres mogiły!
Szewczyk w: Łąka, Warszawa 1920, s. 109.
Odlatującym i żyjącym
wiecznie żywym w słowie
z innego świata
gm
Uczestniczyłem w tym występie, który zapamiętał Piotr, wówczas student matematyki. Konkretnie było to 3 listopada 1968 roku, czyli sporo po wydarzeniach marcowych, które jak wiadomo, wywołali komandosi zrzuceni na spadochronach.
OdpowiedzUsuńZgodnie z tą wykładnią, wspólnie z Krzyśkiem Zaleskim, który miał już doświadczenie kabaretowe, napisaliśmy scenariusz składanki poetyckiej pt. "Desant". Spektakl, miał być wystawiony w okolicach jakiejś rocznicy, konkretnie 9 listopada. Miał kończyć się tym, że wychodzimy na skraj scenicznej rampy i rzucamy w stronę widowni ulotki z przepisanymi na maszynie wierszami.
Pojawił się jednak problem techniczny, bo ulotki nie chciały lecieć, spadały blisko, zaraz za sceną. Wtedy ktoś wpadł na pomysł, że dalej polecą kółka wycięte z bristolu. I podczas próby generalnej rzeczywiście rzuciliśmy te czerwone kółka, odpowiednio podkręcając. Poleciały w stronę pustych krzeseł na sali oraz jedynego widza, siedzącego w pierwszym rzędzie, kierownika naszego studenckiego klubu "Karuzela".
Kierownikowi z początku spodobał się ten efekt. Potem jednak żalił się studentom, że cenzura tego nie przepuściła, a do tego miał jeszcze kłopoty, gdzieś wyżej.
I to był nasz ostatni występ w Karuzeli na Jelonkach.
Janusz Kostynowicz
Bardzo żałuję, że przegapiłam, jakoś mi ostatnio dni lecą za szybko, myślałam, że byłam tutaj dopiero co.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony, może i lepiej, ani jednej pani w tym gronie, jak ja bym się czuła? Jak z kosmosu :-)
Do następnej okazji!
To fotografia sprzed siedemnastu lat, kiedy jeszcze żylismy. Bezpieczniej ją przegapić. Natomiast na Zaduszkach w Warszawskiej Atlantydzie, gdzie nas wspominano, były już trzy panie w różnym wieku i piły wino.
OdpowiedzUsuńKowarski
Chyba lipy tak pachniały. Dopiero, gdy się ściemniło, można było swobodniej oddychać. Uważałem, że jest jeszcze młoda godzina i dałoby się coś zorganizować, skoro spotkaliśmy się wszyscy przypadkiem po roku. Tymczasem Tomek Wach, jak zwykle, powiedział cześć i wsiadł do pierwszego nadjeżdżającego autobusu. A my dalej wlekliśmy się teraz, noga za nogą. Na początku Krzysiek Zaleski z Jurkiem Tomaszkiewiczem, chociaż, jak wiadomo, nie przepadali za sobą. Wymieniali jakieś nazwiska kolejnych poetów, których nawet nie znałem i tak się wkręcili w rozmowę, że przestali na mnie zwracać uwagę. Za nimi Mirek Sznajder z Michałem Łukaszewiczem, znowu o Białoszewskim, którego wtedy zupełnie nie pojmowałem. Próbowałem się do kogoś podłączyć, ale nie miałem wiele do powiedzenia, bo byłem trochę za mało oczytany. Z Traugutta skręciliśmy w Mazowiecką, chyba po to żeby Krzyśkowi, który mieszkał na rogu Wilczej i Ujazdowskich, było po drodze. Ale nawet jemu się nie śpieszyło. Na Brackiej zgadało się o Herbercie. Za łatwo uznaliśmy wszyscy, czego dzisiaj się wstydzę, że „Pan Cogito” jest zbyt kolokwialny i za mało poetycki.
OdpowiedzUsuń- Poprzedni „Napis” był lepszy - bąknąłem i na dowód wyrecytowałem z „Dlaczego klasycy” ten jedyny fragment, który znałem na pamięć. .
jeśli tematem sztuki
będzie dzbanek rozbity
mała rozbita dusza
z wielkim żalem nad sobą
to co po nas zostanie
będzie jak płacz kochanków
w małym brudnym hotelu
kiedy świtają tapety
Prawie czterdzieści lat minęło, Jurka, Michała, Krzyśka i Tomka już nie ma na tym świecie, a ja wciąż idę za nimi.
Może kiedyś, przy następnej okazji, opowiem o jakimś innym spacerze, albo o poetyckich Zaduszkach, które "Stajnia urządziła na Boernerowie 31 października 1974 roku. Siedzieliśmy wtedy na podłodze, przy winie, gotowanej fasoli i dymiącym samowarze. Dyskutowaliśmy o programie, którego nigdy nie udało się nam wprowadzić w życie.
OdpowiedzUsuń- "Kontakt jako twórczość".
Wtedy ciągle jeszcze wracały do nas echa egzystencjalizmu. Nic dziwnego, że szukaliśmy tych klimatów u Herberta. Dlatego z tomu "Napis" wyróżnialiśmy ten wiersz:
Świt
W najgłębszym momencie przed świtem rozlega się pierwszy głos tępy i ostry zarazem jak uderzenie noża. Potem z minuty na minutę wzmagające się cienie drążą pień nocy.
Wydaje się, ze nie ma żadnej nadziei.
To, co walczy o światło , jest śmiertelnie kruche.
I kiedy na horyzoncie ukazuje się okrwawiony przekrój drzewa, nierealnie duży i prawdziwie bolesny, nie zapomnijmy błogosławić cudu.
Do "Pana Cogito" musieliśmy dorastać stopniowo.
Na pogrzebie Krzyśka "Przesłanie Pana Cogito" czytał jego syn.
Janusz Kostynowicz
„Do >Pana Cogito< musieliśmy dorastać stopniowo.”
OdpowiedzUsuńMoże Wy, ale ja (wiem, że to niesłuszne) nigdy do niego nie dorosłem. Do tej kategoryczności, do poezji ex cathedra i do ziejącego chłodu, nawet jeśli z pogrzebowej on okazji.
Horacy pisał, że poeci chcą albo uczyć, albo bawić. Wolę tych drugich.
„Ogromny chłód wieje od Longobardów
OdpowiedzUsuńCień ich trawę przepala kiedy zlatują w dolinę
Krzycząc swoje przeciągłe nothing nothing nothing".
(Longobardowie, z tomu „Napis”)
W klimacie Zaduszek ten chłód jeszcze wybaczony.
Na co dzień jest dla poetów jeszcze trzecia droga - odkrywać nierzeczywistość,
Kostynowicz
Było co najmniej dwóch Herbertów - wrażliwy twórca z okresu do stanu wojennego i nabzdyczony bohater z okresu późniejszego. Poznałem go jako Barbarzyńcę w ogrodzie i był to naprawdę bardzo czuły barbarzyńca. Pan Cogito z roku 1974 był dowcipnym racjonalistą:
OdpowiedzUsuńW domu zawsze bezpiecznie
ale zaraz za progiem
gdy rankiem Pan Cogito
wychodzi na spacer
napotyka przepaść
nie jest to przepaść Pascala
nie jest to przepaść Dostojewskiego
jest to przepaść
ma miarę Pana Cogito
dni bezdenne
dni budzące grozę
idzie za nim jak cień
przystaje przed piekarnią
w parku przez ramię Pana Cogito
czyta z nim gazetę
uciążliwa jak egzema
przywiązana jak pies
za płytka żeby pochłonęła
głowę ręce i nogi
kiedyś być może
przepaść wyrośnie
przepaść dojrzej
i będzie poważna
żeby tylko wiedzieć
jaką pije wodę
jakim karmić ją ziarnem
teraz
Pan Cogito
mógłby zebrać
parę garści piasku
zasypać ją
ale nie czyni tego
więc kiedy
wraca do domu
zostawia przepaść
za progiem
przykrywając starannie
kawałkiem starej materii
Zaśmiewałem się czytając ten antyegzystencjalny wiersz.
Ale pan Cogito z Przesłania i Herbert z jego Potęgą smaku są nie dają się czytać (np. kilka razy). Bo jest w nich samouwielbienie.
Bouszek
Ja tam lubię pana Cogito - to prawdziwie męska poezja, męska dusza, styl myślenia. Włącznie z tym samouwielbieniem. Urocze.
OdpowiedzUsuńPani ma rację. Na zdjęciu widać jednak, że to wcale nie poeci, ale zwyczajni faceci.
OdpowiedzUsuńPrawdziwie męska poezja polegała na tym, że nie mieliśmy daru poezjowania. Brakowało nam tej słodkiej melodyczności,szerokiej wyobrażni, magii nastroju, poczucia humoru mistrza Ildefonsa, uroku,o którym Pani wspomniała.
Nic dziwnego, że Tomek Wach zaproponował w kolejowym poemacie:
"Zamiast poezja mówmy raczej pezja.
Niewiele było tych wierszy, bo szło jak z kamienia. Pali się zaduszkowa świeca, a ja widzę Jurka Tomaszkiewicza, recytującego:
"Głód swój kołyszę
kamieniami piszę"
Jedni "ścibolili" poprawiając w nieskończoność kilka wierszy. Inni pisali prozą, tyle że słowa układali w słupki. Ale nie dawaliśmy, kurna, za wygraną. W wierszu bez tytułu Krzysiek Zaleski zwierzał się:
"w tym wiara moja o co papier cięższy"
Mało pisaliśmy, ale dużo gadaliśmy, łudząc się, że może kiedyś coś z tego będzie. Dlatego ten wiersz Michała Łukaszewicza znaliśmy wszyscy na pamięć.
Arsenał
Słowo się rzekło
płynie woda
pustynię prawdą nawilżając
lecz nic nie rodzi się na pisakach
płynąc i z czasem zastygając.
Wiara powszechna jednak głosi
że z obracania językami
zbiera się na dnie arsenału
ten aksamitny pył
dynamit
U Herberta sprzed "Pana Cogito" odnajdywaliśmy jeszcze nasze niepokoje:
"co będzie
kiedy ręce
odpadną od wierszy
gdy w innych górach
będę pił suchą wodę"
I tamten Herbert pocieszał nas jeszcze:
"trzeba śmić cierpliwie
w nadziei że treść się dopełni
że brakujące słowa
wejdą w kalekie zdania
i pewność na którą czekamy
zarzuci kotwicę"
(z tomu "Napis)
Janusz Kostynowicz
czytam i myślę: jak dobrze umieć czytać...
OdpowiedzUsuńczytam i myślę: jak dobrze, że inni piszą, bo mam co czytać i o czym myśleć w listopadzie.
Bardzo mnie autor przywrócił do kilku wersów trochę już pomijanych na co dzień.
Przez dziesięciolecia znałem ten wiersz Herberta na pamięć, teraz go odtworzyłem i...znów chcę być astronomem!
OdpowiedzUsuńPijacy
Pijacy są to ludzie, którzy piją do dna i duszkiem.
Ale krzywią się, bo na dnie widzą znów siebie.
Przez szyjkę butelki obserwują dalekie światy.
Gdyby mieli silniejszą głowę i więcej smaku, byliby astronomami.
Bouszek
W tamtych czasach, kiedy jeszcze żyliśmy, mieliśmy ich trzech: wielkiego Grochowiaka, który został tu tak pięknie przypomniany, wyniosłego Herberta i tego trzeciego, powykręcanego, wplątującego się w rozmowy.
OdpowiedzUsuńGorący lipiec 1972 roku, Boernerowo, zapuszczony ogród na Akantu 31. Siedzimy pod jabłonią. Mój funfel Mirek, jego żona Janka oraz ja z Ewą. Dałoby się jeszcze wytrzymać ten ukrop, gdyby nie natrętne słowa, gorsze od os. Ktoś otworzył lepki tomik i nie można się od nich opędzić.
- Ewo, bodła cię – dziesiąty raz pytam nieletnią żonę.
- Jeszcze jak mnie bodła – Janusz, błagam cię, przestań!
- A myślisz, że mnie nie bodła – automatycznie włącza się Mirosław.
Janka na leżaku się poprawia. Dopina kretonowy, rozchełstany szlafroczek.
Wtedy krowa przechodzi na jej stronę.
- Ja teraz będę krową – ofiarowuję się usłużnie, a wy ryczcie!
- Bee, bee - wszyscy.
Idę na czworakach do Janeczki i trykam czołem leżak.
- Bodła cię, Janka - pyta Mirosław, ciekaw jej wrażeń.
- Strasznie mnie bodła - mówi Janka - tak się zdenerwowałam, że muszę zapalić papierosa. I rzeczywiście zapala Ekstra Mocnego.
- A co, ciebie nigdy nie bodła – pyta Ewa zaczepnie Mirosława.
- Bydła mnie tylko.
- A i tak, było i było - kwituje filozoficznie Janeczka.
Wreszcie trochę wytchnienia Nasuwa się chmurka kłębiasta. Ulga. Ale za chwilę jeszcze mocniej praży. Słychać głos ptaka.
A potem znowu - Ewo, bodła cię?
Janusz Kostynowicz
BODŁA
Leżymy. Z Baśką . . . Ową.
Pod leszczynami przy drodze,
tyle, że z naszej strony.
- Krowa? Myslisz, że mnie nie
bodła? Bodła. Jeszcze jak
bodła.
Od drogi słychać
- Bee . . . bee. . .
Baśka na leżaku się po -
prawia. Szlafrok. Ale nic.
- Bodła.
Znów
- Bee.
Baska się wierci.
Ja:
- E. . . bodła?
Baśka:
- Bodła - ale nie to, że u -
stępuje, a to że na dro -
dze za płotem ta bee -
krowa sam wyszła, że to
Głupia Zośka. Na jaw. I już
po ludzku, nie krowiemu:
- Bodła cie Baśka? Bodła
cie? Bodła?
Baśka się wachluje chu-
steczką:
- Bydła.
A ta:
- Bodła? Bodła?
Ja na to:
- Bodła.
- Bodła?
Baśka już leży i nic.
- Bodła? Baśka? Bodła?
To ja już nic Też. A ta :
- Bodła? Bodła?
I długo tak było. I by
było. Aleśmy złożyli le -
żaki. A i tak było i było.
(Miron Białoszewski, z tomu "Było i było")