czwartek, 2 września 2010

Zapatrzony

Gdy miałem trzynaście lat rodzice kupili telewizor. Wcześniej żywiłem się książkami. Były ich tony, bez żadnej myśli i sensownego wyboru, dosłownie wybierane na węch i według grubości. Jak dla Zagłoby największym smutkiem był widok dna butelki, tak dla mnie gwałtowny koniec powieści i przebudzenie w świecie, który jest sielski, tylko z perspektywy dziesiątków lat.

Ten telewizor był produkcji rosyjskiej i psuł się tak często, że wreszcie zwrócili pieniądze. Nazywał się Temp. Niespodziewanie po latach powrócił do mnie koszmar tej nazwy, bo tymczasowe pliki o takim rozszerzeniu (od temporary) są dla mnie potwornym utrapieniem. Zamulają komputer i co jakiś czas muszę je tępić jak jakieś insekty.

Zmieniło się niemal wszystko. Kolorowy telewizor, który kupiliśmy pod koniec lat osiemdziesiątych nie chce się popsuć ani na chwilę i od dwudziestu kilku lat dręczy nas nasyconym barwami i ostrym obrazem. Jednak oddałbym wszystkie te kolorowe obrazki za tamten drgający, albo zjeżdżający jak winda, szary obraz, ale przede wszystkim za zapatrzonego siebie.

Z komputerem radzę sobie nie najgorzej, ale słoma to już zawsze będzie mi wystawała z butów. Z podziwem patrzę, jak Miki muska leciutko klawiaturę, gdy ja walę w klawisze jakbym grał Etiudę Rewolucyjną. To się zaczęło rzeczywiście od daremnej nauki gry na pianinie, a utrwaliło pisaniem na maszynie marki Łucznik. Oni tam w Radomiu produkowali głównie karabiny Kałasznikowa i te maszyny do pisania to był kamuflaż. Nosiły  piętno techniki militarnej i grzmociło się w te klawisze wystrzeliwując pociski liter.

Pierwszą pracę magisterską (z wersologii, nie ukończyłem) pisałem nocą. Wynajmowałem wtedy kawalerkę przy Żytniej. Znałem wszystkie nocne odgłosy bloku. Już nikt na schodach, coraz rzadszy szum spływającej wody i wreszcie absolutna cisza. Nad ranem zaczyna się od brzęczących butelek roznoszonego mleka, znowu szum wody i szybkie kroki po schodach. Nie mogłem znieść odgłosu blaszanych kubłów, którymi śmieciarze rzucali za ścianą i wychodziłem do sklepu. Przed nim skulone, drżące z zimna i udręki sylwetki chudych postaci o nabrzmiałych twarzach. Fioletowych jak napój, na który tak czekali.

W analizie wersyfikacyjnej wiersza nie wystarczy policzyć sylaby, ale trzeba jeszcze nanieść akcenty. Pomiędzy ostatnim spuszczeniem wody a mleczarzem wystukiwałem klawiszem myślnika leśmianowskie zgłoski. Aż trafiła się pośrodku nocy ta ballada.

"Dąb" jest bardzo dynamiczną opowieścią o koncercie, jaki niespodziewanie daje w kościele "krzepki upiór dębowy". Gdyby szukać muzycznego odpowiednika tego opisu mogłaby to być VI Symfonia Pastoralna Beethovena, a zwłaszcza jej cześć zatytułowana "Wesoła zabawa wieśniaków" (słuchaj Youtube poniżej). W balladzie powtarza się podobny refren z przytupem:
Grajże, graju, graj,
Dopomóż ci Maj,
Dopomóż ci miech, duda
I wszelaka ułuda!
Stukam, stukam, jestem znużony, ale przecież dociera do mnie, że tam, w tym kościele, dębowej grze przysłuchuje się Bóg. "niebywały w tej porze, niebywały, lecz cały zasłuchany! O Boże!"
Dla dębu to w to mi graj, więc gra szeroko:
I rozwiawszy tłum dźwięków po pieśniowym rozłogu,
Wygrzmiał z miechów to wszystko, co las myśli o Bogu.
Ja tu stukam, a tam organy udają basetle i Bóg słucha wzruszony.
I coś jeszcze miarkował i coś dumał na stronie
I biegł żywcem do grajka i wyciągał swe dłonie
Święci, wiedząc, co czynią, w nagłej cudom podzięce
Poklękali radośnie, wziąwszy siebie za ręce,
Bo od kiedy świat światem, a śmierć jego obrębem,
Po raz pierwszy Bóg, płacząc, obejmował się z dębem!
Tego już było za dużo. Tej ciemnej nocy płakało nas trzech.
---------
Rok 1920 to nie tylko zwycięstwo nad bolszewikami. To również rok wydania zbioru "Łąka", z którego pochodzi ta ballada. Kiedy opadnie kurz bitewny, pomyślmy o łąkach.
---------
Ten obraz na górze to landszaft mojego dzieciństwa. Wisiał na honorowym miejscu w tzw. dużym pokoju. Ja z tego lasu jestem.

3 komentarze:

  1. Dlaczego Słowobraz skończył się kilka tygodni temu postem „Kurka wodna”, nawiązującym do tytułu groteskowego dramatu Witkacego?

    Dla wyrobionych uczestników tego blogu stało się oczywiste, że pod pozorem czynionych na mokradłach obserwacji ornitologicznych, Jerzy żegna nas symbolicznym zakończeniem, z aluzją do losu przegranego artysty.

    - A jak się czuje - dzwonili do mnie jego znajomi, bardziej konkretni niż jego czytelnicy – powiedz Janusz prawdę, nie kręć.

    I dzisiaj, jak gdyby nigdy nic, w ostatnim dniu mojego urlopu, Słowobraz wraca bez poczucia winy, zupełnie jak pogoda po ostatnim wrześniowym ziąbie, jak obietnica babiego lata.

    Wydłubujemy zaraz z Ewą tą samą lśniącą grudkę „Z podziwem patrzę, jak Miki muska leciutko klawiaturę, gdy ja walę w klawisze jakbym grał Etiudę Rewolucyjną. To się zaczęło rzeczywiście od daremnej nauki gry na pianinie, a utrwaliło pisaniem na maszynie marki Łucznik. Oni tam w Radomiu produkowali głównie karabiny Kałasznikowa i te maszyny do pisania to był kamuflaż. Nosiły piętno techniki militarnej i grzmociło się w te klawisze wystrzeliwując pociski liter”.

    - Patrz, znowu niebo zaczyna się przecierać i będzie można wyjść na miasto.

    Janusz Kostynowicz

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach te maszyny « Lucznik » ! I pierwsze NRD’owskie maszyny elektryczne !
    Laaaata katalogowania na fiszkach kartonowych bibliotekarki przyplacaja problemami z ciesnia nadgarstka, tak jak pianisci i snycerze artystyczni.

    Na lanszafcie u moich dziadkow, byl przy drozce dom (podobny do tego : http://www.ryneksztuki.lodz.pl/images/zdjecia/Kwirynski-wystawa/kwirynski-08-wies.jpg ) widac byl on ZA lasem Jerzego, bo na tym obrazku go nie widac ! Ale zdaje mi sie, ze wiodla do niego sama sciezka !

    OdpowiedzUsuń
  3. W połowie cudownych lat siedemdziesiątych (74 lub 75) podwyższono ceny: taksówek, szynki i wódki, w tym najlepszej Żytniej z 100 do 144. Zareagowaliśmy stanowczo - protestujemy, nie kupujemy! Ale już tego samego dnia jeden z nas pojechał taksówką do “nocnego” po wódkę - Żytnią oczywiście. Wspominaliśmy to nieraz pijąc Żytnią w na Tyszkiewicza a preferując spotkanie z Tyszkiewicz na Żytniej…

    OdpowiedzUsuń

 
blogi