niedziela, 4 marca 2012

Serce do blatu


Przysłał mi Janusz Kostynowicz vel Kowarski napisaną przed pięcioma laty nostalgiczną miniaturkę z cyklu „Warszawa lunarna” zatytułowaną Ostatni dzień Poziomki.

Tak się nazywał wuesesowski lokal bistro, położony w strategicznym punkcie Traktu Królewskiego, na rogu Miodowej i Krakowskiego Przedmieścia, vis a vis kościoła św. Anny.

Oto fragmenty tekstu.
Wiedziałem, że zamierzają wkrótce zamknąć. Dzisiaj, po robocie, skręcając z Miodowej w Krakowskie Przedmieście, zobaczyłem już przylepiony do szyby karton z konkretnym napisem: Z przykrością informujemy szanownych klientów, że od dnia 29 marca 2007 r. Poziomka kończy działalność. Sympatycznym konsumentom dziękujemy za wspólnie spędzone chwile.
- Poproszę pięćdziesiątkę winiaku Klubowego – pokazałem palcem na żółtawą butelkę po lewej stronie.
- Luksusowego?
- Przepraszam, nie dowidzę bez okularów, tak,  może być. 
- Proszę!
- No, to wszystkiego najlepszego, za pani zdrowie – podniosłem kieliszek - chciałem pani podziękować, za to, że przez czterdzieści lat tu wpadałem.
- Ja też panu dziękuję.
Wypiłem! I żeby było jasne - nie mam zwyczaju wpadać po pracy na jednego. Ostatnia rzecz, w jaką mógłbym wdepnąć, mam nadzieję, to alkoholizm. Trochę ćwiczyłem w młodości i nauczyłem się, jak to robić. Dzisiaj piłem z solidarności. 
A więc sprawa przesądzona, bo odnalazł się właściciel kamienicy. Zamykają! Dlatego ludzie naznosili tu pani Basi sporo kwiatów. To oczywiście nie była nigdy moja ulubiona kawiarnia, ale chciałem, żeby i mnie zaliczono do sympatycznych konsumentów. Nie znałem też prywatnie prowadzącej ten lokal pani Basi, która podobno, jak napisali w Stołecznej, prowadziła go od trzydziestu lat. Zaczynała jeszcze, jako pracownica WSS Społem. 
(...)
Liczyło się również to, że tu nikt nie kazał zdejmować płaszczy. Gdy był stan wojenny i obowiązkowe pałowanie po mszy przed Świętą Anną, to stąd mieliśmy najlepszy widok. Siadaliśmy wówczas w katanach przy oknie wychodzącym na Krakowskie, Zaciągaliśmy się papierosami, i patrzyliśmy jak ludziska uciekają, krzycząc ciągle tak samo: 
- Ges tapo, Ges tapo..
Zdarzało się, że z tym krzykiem wpadali wprost do Poziomki. Otrząsali się, rozmasowywali ramiona. Niektórzy znali nas z widzenia. 
- Cześć, byliście w Annie, ale dzisiaj napieprzali, nie? 
- Co za różnica – odpowiadaliśmy. 
(...)
Zapisuję jeszcze adres na starym bilecie, Miodowa 1. Kraty w oknach, jak we wszystkich sklepach spółdzielczych, podnoszone i opuszczane na korbę. Ostatnie spojrzenie przez szybę w głąb ciemnego wnętrza. Pusty bufet pod baldachimem z desek, wyniesione stoliki i krzesła, wymieciona lastrykowa posadzka. Tam w rogu chyba worki z cementem. Nad brunatną boazerią ściana, wyłożona przybrudzonymi listewkami luster. Już niedługo zrobi się tu jaśniej, gdy otworzą Coffeeheaven.   
Janusz Kostynowicz
Byłem tam dzisiaj (stamtąd fotografia). Zupełnie inaczej. Funkcjonalna i sterylna elegancja. Zamiast pani Basi cztery uśmiechnięte dziewczyny uwijają się obsługując kolejkę, też ludzi młodych, niektórzy z dziećmi, inni z laptopami. Miły zapach świeżo wyciskanych cytrusów i parzonej kawy.

Taka właśnie jest nowa Polska. I chociaż nie czułem się dziś intruzem, nic nie poradzę na to, że zostałem kiedyś zdeprawowany, że wiele chwil pierwszej połowy mojego życia spędziłem w zadymionych spelunkach, gdzie podawano trochę zimne nóżki, ale za to całkiem ciepłą wódkę.

Cieszę się, że młodzież ma lepiej, ale moje serce, podobnie jak Kowarskiego, przylgnęło na zawsze do lepiącego się blatu jakiejś Poziomki czy innej Bajki.

1 komentarz:

  1. Niewinni Czarodzieje - cykliczna impreza kulturalna wystartowała w roku 2006. Wtedy po raz ostatni zaliczyłem Poziomkę. Zapamiętałem ten dzień jak niezwykły. Zapowiadano imprezę z kolorowymi skarpektami Tyrmanda w dawnych Kamieniłomach (poziom „-1” Hotelu Europejskiego), na którą się umówiłem z moim bratem ciotecznym - starszym o 13 lat Jurkiem. W roku 1956 miał on lat dokładnie dwadzieścia, a kompletnie tajemnicza impreza (nie było jej nigdy wcześniej) do pięćdziesięciolecia tego przełomu nawiązywała. Przyszedłem do Europejskiego dwie godziny wcześniej - to zaledwie dziesięć minut na piechotę ode mnie - spodziewając się, że będą rozdawać jakieś darmowe „wejściówki” (wejście było zapowiedziane jako całkowicie bezpłatne). Okazało się, że żadnych wejściówek nie będzie - jedynie ewentualna kolejka. Co robić? Poczekać w Poziomce sprawdzając, co się dzieje z kolejką w Europejskim. Poszedłem, zmówiłem oczywisty winiak klubowy i wchodząc w tyrmandowskie nastroje jazowe, jak to w kawiarniach bywa, znalazłem się na wspólnej melodii z nietypowa parą przy sąsiednim stoliku, też czekającą na Niewinnych Czarodziejów - był to pan Werner znający Tyrmanda z jego zaoceanicznych czasów (Werner pracował wtedy w ambasadzie polskiej w USA) oraz jego amerykańska siostrzenica. Poziomka po drugim, wspólnym winiaku stała się kantorem wymiany myśli o polityce, kulturze i literaturze. Nie wiem, czy doczekali otwarcia imprezy - z Jurkiem spotkaliśmy się w kolejce, która sprawnie podążała do wejścia obdarowywana jedną kolorową skarpetką na czekającego, plus kartonik na „śledzia”, plus kartonik na „lufę”. Na dole był grany na żywo jazz i filmy z epoki.
    Bouszek

    OdpowiedzUsuń

 
blogi