Po maturze z wielkim hukiem porzuciłem studia w Wojskowej Akademii Technicznej, mocno popadłem w bohemę, a nawet dałem się aresztować w Marcu 1968. Zapętliło się młode życie i w ucieczce przed wojskiem wyjechałem do Cieszyna.
Pamiętam ten sierpniowy dzień, pełną książek, śmieszną zieloną walizkę i Ojca odprowadzającego mnie na dworzec (jeszcze nie było Centralnego i składy ruszały w samym centrum Warszawy z peronu w głębokim wykopie).
Pociąg z Bielska-Białej jechał zakolami i nagle ukazało się cudowne miasteczko, prawie jak z ulubionego "Salta", ale nie w dolinie, lecz na wzgórzach, z górującą nad miastem wieżą kościoła ewangelickiego.
1968 był rokiem niespokojnego słońca i wiele poruszył w świecie. Niespodziewanie też w Cieszynie, w Studium Nauczycielskim, znalazło się wiele dziwnych postaci, z bardzo odległych zakątków Polski. Byli także ludzie z okolic, z Podbeskidzia, Beskidu i Górnego Śląska. Wobec mojego warszawskiego środowiska, które było raczej artystowskie i mocno ludyczne, ujęli mnie naturalnością i bezpośredniością. To był prawie szok kulturowy, pod wpływem którego wyzbyłem się kabotyńskiej przybyszewszczyzny, że liczy się tylko sztuka i poezja i trzeba gardzić codziennością.
Tymczasem Michał pisał z Warszawy:
I ze mną jest ciekawie. Byłem u pewnej swojej przyjaciółki. Gdy rano myłem sobie zęby swoja szczoteczką, którą noszę za cholewą moich butów (bo mam jak obiecywałem, buty z cholewami) jej tata zarzucił mi na głowę koc a mama wiązała ręcznikiem nogi. Potem polecieli po milicję i po księdza. Ale ja rozwiązałem więzy zębami i ugryzłem mamę w rękę, gdy chcieli mnie zatrzymać na schodach.Jeśli nie tak dokładnie, to mogło być jakoś podobnie, ale to już nie były moje sprawy. Ja byłem w Cieszynie i on mnie ocalił.
A potem ciężko bijąc skrzydłami wzleciałem szarpany za nogawki. I tak przez całe miasto, bo wyżej nie mogłem.
Ech, wszystko to marność. Żyje wśród kurdypiełków rozmaitych, dawno już przestałem być normalny, wyobraźnia mi wyrodnieje i parszywieje. Co to będzie...?
Samo miasto, jak na powszechną wtedy w Polsce zgrzebność, dość zadbane, miało niezwykłego ducha. Nadużywa się dziś słowa "magiczne", ale to były naprawdę czary. I dalej trwają.
Bywam w Cieszynie przynajmniej raz w roku i przywiodłem tu wiele osób. Przekazałem tę miłość Synowi, który też bywa tu często. Jego autorstwa, Mikołaja, jest to zdjęcie sprzed dwóch dni.
-------------------------
To miała być osobna strona z tekstem i śpiewaniem ale Anna B. w komentarzach uprzedziła mnie, więc dam tego Nohavicę tutaj. "Cieszyńska".
I po polsku, w wykonaniu Artura Andrusa
Gdybym się urodził przed stu laty
w moim grodzie
U Lariszów dla mej lubej rwałbym kwiaty
w ich ogrodzie.
Moja żona byłaby starszą córką szewca
Kamińskiego, co wcześniej we Lwowie mieszkał.
Kochałbym ją i pieścił
chyba lat dwieście.
Mieszkalibyśmy na Sachsenbergu,
w kamienicy Żyda Kohna,
najpiękniejszą z wszystkich cieszyńską perłą
byłaby ona.
Mówiąc - mieszałaby czeski i polski,
szprechałaby czasem, a śmiech by miała boski.
Raz na sto lat cud by się dokonał,
cud się dokonał.
Gdybym sto lat temu się narodził
byłby ze mnie introligator
U Prochazki bym robił po dwanaście godzin
i siedem złotych brał za to
Miałbym śliczną żonę i już trzecie dziecię,
w zdrowiu żył trzydzieści lat na tym świecie
I całe długie życie przede mną,
całe piękne dwudzieste stulecie
Gdybym się urodził przed stu laty
i z tobą spotkał
W ogrodzie u Lariszów rwałbym kwiaty
dla ciebie, słodka.
Tramwaj by jeździł pod górę za rzekę,
słońce wznosiło szlabanu powiekę
A z okien snułby się zapach
świątecznych potraw.
Wiatr wieczorami niósłby po mieście
pieśni grane w dawnych wiekach.
Byłoby lato tysiąc dziewięćset dziesięć,
za domem by szumiała rzeka.
Widzę tam wszystkich nas - idących brzegiem,
mnie, żonę, dzieci pod cieszyńskim niebem.
Może i dobrze, że człowiek nie wie,
co go czeka.
Na taką niespodziankę nie byłam przygotowana ! Nawet nie wiem w tej chwili co napisać ,bo Cieszyn jest także miastem mojej młodości .
OdpowiedzUsuńZachęcam czytelników "Słowobrazu"do wejścia w wolnej chwili na stronę Cieszyna ,jest obszerna galeria zdjęć i krótkie filmiki .
Jerzy poproś syna,by sfotografował Cieszyńską Wenecję.
Bardzo ,bardzo Ci dziękuję.Dzień nabrał blasku !
Jurku to również moje miasto młodości, a Twój barwny , cudowny opis Cieszyna wywłuje niesamowite emocje i wspomnienia z tamtych lat. Marzę o wspólnym spotkaniu chociaż w małym gronie ludzi o których nigdy się nie zapomina. Ach , gratuluję Syna ,który też posiada duszę artystyczną jak Ty. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńMoje dwa lata nauki w SN w Cieszynie należą do najpiękniejszych lat młodości. Powodów jest wiele ,toteż wymienię niektóre ,a mianowicie;
OdpowiedzUsuńurok tego miasta,wspaniały klimat,życzliwi ludzie,dość "lekki" kierunek studiów.Było dużo występów ,wyjazdów na koncerty w kraju i do sąsiadów z południa.
Do tego trzeba wspomnieć o cudownych pedagogach. To byli ludzie kochający swój zawód ,młodzież i znający zasady pedagogiki i psychologii.
No i te magnolie , i te Cieszynianki ,i Wenecja ,i te czasem gęste mgły ,i najpiękniejsze niebo o zachodzie słońca......
Widzę, że wielu urzekł, uwiódł i wcale nie porzucił ten Cieszyn. Bo dla młodości trzeba mieć jakiś porządny port.
OdpowiedzUsuńNie bardzo mam czas napisać, ale i ja polubiłam cieszyńskie wspomnienia.
OdpowiedzUsuńTo tylko zagram:
http://www.youtube.com/watch?v=7F8njkvbsj4
A port? Racja. Port jest ważny.
Pomyślałam o starości.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPo ucieczce do Cieszyna uznaliśmy Cię za dezertera i chcieliśmy Cię zgładzić.
OdpowiedzUsuńAle że tak pięknie wspominasz, wybaczyliuśmy Ci.
Warszawska Bohema