wtorek, 2 lutego 2010

Młodości stolica

Spędziłem tu dwa lata i chociaż później studiowałem na uniwersytetach Śląskim i Warszawskim, ten czas jest najpiękniejszy w moim życiu, a Cieszyn został stolicą mojej młodości.

Po maturze z wielkim hukiem porzuciłem studia w Wojskowej Akademii Technicznej, mocno popadłem w bohemę, a nawet dałem się aresztować w Marcu 1968. Zapętliło się młode życie i w ucieczce przed wojskiem wyjechałem do Cieszyna.

Pamiętam ten sierpniowy dzień, pełną książek, śmieszną zieloną walizkę i Ojca odprowadzającego mnie na dworzec (jeszcze nie było Centralnego i składy ruszały w samym centrum Warszawy z peronu w głębokim wykopie).

Pociąg z Bielska-Białej jechał zakolami i nagle ukazało się cudowne miasteczko, prawie jak z ulubionego "Salta", ale nie w dolinie, lecz na wzgórzach, z górującą nad miastem wieżą kościoła ewangelickiego.

1968 był rokiem niespokojnego słońca i wiele poruszył w świecie. Niespodziewanie też w Cieszynie, w Studium Nauczycielskim, znalazło się wiele dziwnych postaci, z bardzo odległych zakątków Polski. Byli także ludzie z okolic, z Podbeskidzia, Beskidu i Górnego Śląska. Wobec mojego warszawskiego środowiska, które było raczej artystowskie i mocno ludyczne, ujęli mnie naturalnością i bezpośredniością. To był prawie szok kulturowy, pod wpływem którego wyzbyłem się kabotyńskiej przybyszewszczyzny, że liczy się tylko sztuka i poezja i trzeba gardzić codziennością.

Tymczasem Michał pisał z Warszawy:
I ze mną jest ciekawie. Byłem u pewnej swojej przyjaciółki. Gdy rano myłem sobie zęby swoja szczoteczką, którą noszę za cholewą moich butów (bo mam jak obiecywałem, buty z cholewami) jej tata zarzucił mi na głowę koc a mama wiązała ręcznikiem nogi. Potem polecieli po milicję i po księdza. Ale ja rozwiązałem więzy zębami i ugryzłem mamę w rękę, gdy chcieli mnie zatrzymać na schodach.
A potem ciężko bijąc skrzydłami wzleciałem szarpany za nogawki. I tak przez całe miasto, bo wyżej nie mogłem.
Ech, wszystko to marność. Żyje wśród kurdypiełków rozmaitych, dawno już przestałem być normalny, wyobraźnia mi wyrodnieje i parszywieje. Co to będzie...?
Jeśli nie tak dokładnie, to mogło być jakoś podobnie, ale to już nie były moje sprawy. Ja byłem w Cieszynie i on mnie ocalił.

Samo miasto, jak na powszechną wtedy w Polsce zgrzebność, dość zadbane, miało niezwykłego ducha. Nadużywa się dziś słowa "magiczne", ale to były naprawdę czary. I dalej trwają.

Bywam w Cieszynie przynajmniej raz w roku i przywiodłem tu wiele osób. Przekazałem tę miłość Synowi, który też bywa tu często. Jego autorstwa, Mikołaja, jest to zdjęcie sprzed dwóch dni.
-------------------------
To miała być osobna strona z tekstem i śpiewaniem ale Anna B. w komentarzach uprzedziła mnie, więc dam tego Nohavicę tutaj. "Cieszyńska".



I po polsku, w wykonaniu Artura Andrusa
Gdybym się urodził przed stu laty
w moim grodzie
U Lariszów dla mej lubej rwałbym kwiaty
w ich ogrodzie.
Moja żona byłaby starszą córką szewca
Kamińskiego, co wcześniej we Lwowie mieszkał.
Kochałbym ją i pieścił
chyba lat dwieście.

Mieszkalibyśmy na Sachsenbergu,
w kamienicy Żyda Kohna,
najpiękniejszą z wszystkich cieszyńską perłą
byłaby ona.
Mówiąc - mieszałaby czeski i polski,
szprechałaby czasem, a śmiech by miała boski.
Raz na sto lat cud by się dokonał,
cud się dokonał.

Gdybym sto lat temu się narodził
byłby ze mnie introligator
U Prochazki bym robił po dwanaście godzin
i siedem złotych brał za to
Miałbym śliczną żonę i już trzecie dziecię,
w zdrowiu żył trzydzieści lat na tym świecie
I całe długie życie przede mną,
całe piękne dwudzieste stulecie

Gdybym się urodził przed stu laty
i z tobą spotkał
W ogrodzie u Lariszów rwałbym kwiaty
dla ciebie, słodka.
Tramwaj by jeździł pod górę za rzekę,
słońce wznosiło szlabanu powiekę
A z okien snułby się zapach
świątecznych potraw.

Wiatr wieczorami niósłby po mieście
pieśni grane w dawnych wiekach.
Byłoby lato tysiąc dziewięćset dziesięć,
za domem by szumiała rzeka.
Widzę tam wszystkich nas - idących brzegiem,
mnie, żonę, dzieci pod cieszyńskim niebem.
Może i dobrze, że człowiek nie wie,
co go czeka.

7 komentarzy:

  1. Na taką niespodziankę nie byłam przygotowana ! Nawet nie wiem w tej chwili co napisać ,bo Cieszyn jest także miastem mojej młodości .
    Zachęcam czytelników "Słowobrazu"do wejścia w wolnej chwili na stronę Cieszyna ,jest obszerna galeria zdjęć i krótkie filmiki .
    Jerzy poproś syna,by sfotografował Cieszyńską Wenecję.
    Bardzo ,bardzo Ci dziękuję.Dzień nabrał blasku !

    OdpowiedzUsuń
  2. Jurku to również moje miasto młodości, a Twój barwny , cudowny opis Cieszyna wywłuje niesamowite emocje i wspomnienia z tamtych lat. Marzę o wspólnym spotkaniu chociaż w małym gronie ludzi o których nigdy się nie zapomina. Ach , gratuluję Syna ,który też posiada duszę artystyczną jak Ty. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Moje dwa lata nauki w SN w Cieszynie należą do najpiękniejszych lat młodości. Powodów jest wiele ,toteż wymienię niektóre ,a mianowicie;
    urok tego miasta,wspaniały klimat,życzliwi ludzie,dość "lekki" kierunek studiów.Było dużo występów ,wyjazdów na koncerty w kraju i do sąsiadów z południa.
    Do tego trzeba wspomnieć o cudownych pedagogach. To byli ludzie kochający swój zawód ,młodzież i znający zasady pedagogiki i psychologii.
    No i te magnolie , i te Cieszynianki ,i Wenecja ,i te czasem gęste mgły ,i najpiękniejsze niebo o zachodzie słońca......

    OdpowiedzUsuń
  4. Widzę, że wielu urzekł, uwiódł i wcale nie porzucił ten Cieszyn. Bo dla młodości trzeba mieć jakiś porządny port.

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie bardzo mam czas napisać, ale i ja polubiłam cieszyńskie wspomnienia.
    To tylko zagram:
    http://www.youtube.com/watch?v=7F8njkvbsj4
    A port? Racja. Port jest ważny.
    Pomyślałam o starości.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  7. Po ucieczce do Cieszyna uznaliśmy Cię za dezertera i chcieliśmy Cię zgładzić.

    Ale że tak pięknie wspominasz, wybaczyliuśmy Ci.

    Warszawska Bohema

    OdpowiedzUsuń

 
blogi