czwartek, 15 października 2009

Nieznane

Zdarzyło się wiele lat temu, w Katowicach, gdzie wtedy studiowałem na Uniwersytecie Śląskim. W akademiku na Ligocie mieszkałem w pokoju ze Stasiem, też polonistą. To był początek przyjaźni, która trwa do dziś. Gadaliśmy godzinami, najchętniej o literaturze. Siadaliśmy naprzeciw siebie, każdy na swoim tapczanie i co jakiś czas któryś się zrywał, otwierał tapczan, żeby z pojemnika na pościel wydobyć książkę z cytatem.

Tego dnia rozmowa była o hipnozie. Ja trochę czytałem o niej i nawet napisałem semestralną pracę z psychologii. Powiedziałem, że chyba umiałbym hipnotyzować.

To było niesamowite, bo dość szybko zapadł w głęboki sen. Słyszałem jego oddech i widziałem, drgające pod powiekami gałki oczne. Byłem pewien, że to nie jest zwykły sen i poczułem się dość podniośle.

W XIX-wiecznych poradnikach, które czytałem, zalecali, żeby pierwsze polecenie dotyczyło uniesienia ręki. Dreszcz przebiegł mi po plecach, gdy jego prawie ramię, nienaturalnie wyprostowane w łokciu, uniosło się powoli w górę.

I wtedy właśnie. I wtedy stało się To.

Poczułem, że podłoga pływa pod stopami, a kulista lampa u sufitu kiwa się jak wahadło. Nigdy nie miałem żadnych omamów i teraz też nie było złudzenie.

Przeleciała mi przez głowę ulubiona bajka z dzieciństwa, ballada Goethego "Uczeń czarnoksiężnika", o lekkomyślnym wywołaniu sił nadprzyrodzonych:
Hola! Hola!
Prąd zbyt rączy!
Pora skończyć.
Nadto hojny z ciebie śmiałek!
Ach, nieszczęście! Ach, niedola!
Słowa zaklęć zapomniałem!
I podobny motyw z Korczaka „Kajtusia czarodzieja”. Pomyślałem:
- Dlaczego ja? Więc jednak ja?

Było zdziwienie, choć niedaleko stała pycha.
Wybrałem słusznie. Następnego dnia w „Trybunie Robotniczej” ukazała się maleńka wzmianka o lokalnym, wywołanym pracami górniczymi, tąpnięciu gruntu w okolicy Ligoty.

Zdarzyła się koincydencja dwóch zjawisk niezwykłych.

Skorzystałem na niej, bo odtąd z Nieznanym jestem za pan brat. Nie padam przed Nim jak inni na kolana i czasem sobie kpię. W końcu mam do tego prawo, bo Ono zakpiło ze mnie.

Nie zdziw się Czytelniku, jeśli któregoś dnia porwie mnie stąd siła astralna. To takie tam, nasze żarty.
----------------------------

Tym razem fotografia nie moja. To już wyższa szkoła jazdy. Wykonał ją syn mojego Przyjaciela, Kuba Kostynowicz, jego zdjęcia można obejrzeć pod adresem: http://plfoto.com/156282/autor.html

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajomy rodzicow opowiadal kiedys daaaaawno, jak to byl na wyjezdzie sluzbowym w Japonii i kiedy go wspolpracownicy czy kontrachenci ugaszczali wypil kieliszk sake.
    I swiat zawirowal.
    "O cholera" pomyslal "a mowiono ze to taka leciutka wodeczka" a to bylo lekkie trzesienie ziemi. Tez "dograne czasowo", tym razm z wypiciem kielicha.
    Jak to ten Pan Bog ma poczucie humoru !

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękne i mroczne to nieznane.

    Ja działanie hipnozy poznałam z drugiej strony. Był listopad 2007 roku.
    Też wywołało to u mnie pewne wstrząsy. Dość silne powiedziałabym nawet.
    W stan ten wprowadził mnie mój kolega.
    Nazwę go tu Szamanem. Niewiele się pewnie pomylę skoro on tak myśli o sobie, jego żona tak myśli o Nim, no i ja tak o Nim myślę również.
    Oprócz tego, że był to dość ponury jesienny czas, to i mnie było dość ponuro i jakoś tak nieszczególnie szczęśliwie.
    Kolega Szaman sprawił, że mnie nie było tam gdzie byłam, a byłam tam gdzie byłam dawno temu.
    Siedziałam na płocie u Babci, była wczesna wiosna, kwitły jabłonie, majtałam radośnie podrapanymi nogami w białych sandałkach, co jakiś czas stukając nimi w wiszącą obok skrzynkę pocztową. Zawsze tam czekałam na listonosza i na wieści od Rodziców.
    Taka wesoła mała dziewczynka z kucykami.
    Majtałam tak minutkę czy dwie i czułam się bardzo szczęśliwa.
    Potem zaprzyjaźniony Szaman sprawił, że zeszłam z tego płotu i wróciłam tam gdzie byłam wcześniej.
    Nadal był listopad, nadal było ponuro i nic nie kwitło.
    Ale jakoś tak się radośniej zrobiło po tym majtaniu.
    Zegar wskazywał, że nie było mnie pół godziny.
    Zapytał mnie jak dziewczynka?
    Zatkało mnie.
    Poradził mi żebym co rano budząc się przytulała ją mocno i mówiła jej miłe i dobre rzeczy.
    Przez pierwsze tygodnie dziewczynka dąsała się i nie uśmiechała do mnie. Ale Szaman radził:
    nie poddawać się. Mijały kolejne miesiące, a ona stawała się ufniejsza i bardziej radosna. Ja patrząc w lustro też zdawałam się pogodniejsza. Polubiłyśmy się bardzo.
    A co to ma wspólnego ze wstrząsami? Ano ma. Minęły

    OdpowiedzUsuń
  4. a z tym porwaniem to będzie jak w bajce (Gałczyńskiego):

    …przez okno w powale wpadł księżyc i Kueferlina porwał.

    „Oto mnie w ręce porywa astrologiczny księżyc!”
    wrzasnąć zdążył Kueferlin, a już rozkręcone włosy
    ciągną mu głowę do góry, za głową brzuch i w niebiosy
    tak ulatują we dwójkę, a żona śpi i nic nie wie.

    O świcie płakał Kueferlin. Śmiała się żona i z konwi
    lała złocistą wodę w dziecinne usta kwiatów.
    „Głupcze – mówiła do męża – on by naprawdę cię porwał,
    gdybym za ucho cię mocno nie uchwyciła zębami…”

    Dobrze, że kobiety znają się na żartach!

    OdpowiedzUsuń

 
blogi