wtorek, 20 października 2009

Krucjata dziecięca

Gustaw Doré, Krucjata dziecięca
Schyłek lat 50. i pierwsze lata 60. to w Polsce czas poszerzania wolności osobistej i społecznej. Wprawdzie ekipa Gomułki odtrąbiła polityczny odwrót od odwilży, ale raz uwolnionego ducha swobody nie można było zatrzymać.

Przede wszystkim ludzie nie bali się jak w czasach stalinizmu. Zwłaszcza, że coraz mocniejszy stawał się Kościół. Dochodziło do dziwnych wydarzeń.

Na przykład krucjata dziecięca. O ile ta pierwsza, z XIII wieku, okazuje się, nie istniała, o tyle sam brałem udział w tej z jesieni 1960 roku. A wzięło się wszystko z nieprawdopodobnego sukcesu filmu "Krzyżacy". Poza samą bitwą, która w ocenie znawców wyszła słabo, były tam znakomite sceny pojedynków i walki wręcz. Oglądał je z wypiekami na twarzy cały powojenny wyż demograficzny. Nic dziwnego, że zaraz potem chłopcy strugali miecze, wycinali z kartonów po makaronie 2-jajecznym szyszaki, oklejali sreberkiem tekturowe tarcze. Niby dla zabawy, lecz w powietrzu trwało jakieś oczekiwanie.

Pewnego listopadowego wieczoru 1960 roku na nasze podwórko (róg Karmelickiej i Dzielnej) od jego wschodniej strony, to jest od ul. Zamenhofa wszedł tłum kilkudziesięciu postaci z kopiami i mieczami, a niektórzy w zbrojach. Właśnie rąbaliśmy się toporami, gdy z nadchodzącego tłumu oderwało się kilku harcowników. Wycofaliśmy się do klatki schodowej, gdzie jakiś czas odpieraliśmy atakującego kopią, ale ponieważ brakło widzów, walka zamarła. Tymczasem pochód skierował się przejściem obok pralni w stronę ulicy Nowolipki. W poczuciu jakiejś niezwykłej misji dołączyliśmy do tłumu. Szliśmy tak przez muranowskie podwórka dokonując kolejnych podbojów i rosnąc w siłę. W pewnym momencie było nas kilkaset osób.

Długo jeszcze wędrowała dziecięca krucjata bez określonego celu, póki nie zrobiło się bardzo późno i trzeba było wracać do domów.

6 komentarzy:

  1. O, Cośchodziło z mieczem i toporem.Chodziło ślicznie i licznie. I rosło jeszcze idąc przez podwórka.
    Teraz nic na podwórkach nie rośnie, tzn rośnie jakaś planowa zieleń, ale Coś już nie. Skarlał duch podwórkowy.
    Nikt nie gra w kapsle, nie goni w berka, przy trzepaku jakieś żule, o ile jest trzepak.
    To, że nie ma prawdziwej gumki w majtkach, to może i lepiej, ale że nikt już przez nią nie skacze!!! Niebywałe.
    Widoczków też nikt nie robi, a tyle pięknych kawałków szkła się poniewiera, i papierków kolorowych. Nie było takich kiedyś. Ot sreberka zwykłe.
    I Mamy nie stoją w oknach z nosem przy szybach i nie wołają swoich pociech na obiad. Pociechy przy komputerze obok, bez klucza na szyjach.

    Cośsięporobiło.
    Inaczej jest, powiedziała Gumka od majtek. I pękła

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna jest ta krucjata dziecięca, to temat na prawdziwe opowiadanie na papierze.

    AnnB sądząc po szklanych widoczkach mogłaby być moją rówieśnicą gimę, ale biorąc pod uwagę grę w gumę, jest młodsza o dziesięć lat.

    OdpowiedzUsuń
  3. P. Kowarski napisał: "temat na prawdziwe opowiadanie na papierze."

    To, tutaj, niemniej jest prawdziwe od zapisanego na papierze. Ma tę przewagę, że łatwo je znaleźć, a pisać i czytać je można na bieżąco i z każdego miejsca na ziemi. Gdybym wydrukował w jakimś niszowym wydawnictwie, utknęłoby po wsze czasy na półce moich znajomych. I tylko kiedyś jakiś późny wnuk by się zadziwił, uprzątając zakurzoną półkę.

    Najlepszy przykład z pewnym admirałem, pradziadem mojej koleżanki, którego zdjęcia i jego młodej, przyszłej żony pokazała w swojej wirtualnej galerii. Niespodzianie postacie te stały się bliskie wielu. I jakby szczęśliwsze.

    Trwa metamorfoza: wirtualne staje się coraz realniejsze, zapomniane przypomina się.

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłam dzieckiem bardzo nieśmiałym.
    Gdzieżby krucjata Jerzego-
    z takim tłumem miałabym niewątpliwy problem.

    Co innego Sekrety-wtedy nie Widoczki,
    mogłam spędzać nad nimi długie,długie godziny.
    No i gra w gumę.
    Jako że bardzo wiele czasu spędzałam u swoich Dziadków a nie było tam innych dzieci,
    do gry w gumę zmuszałam mojego Dziadka,który co coprawda nie skakał,ale dzielnie użyczał nóg swoich do trzymania gumy.:0
    Kiedy miał już serdecznie dosyć musiały mi wystarczyć jedynie nogi krzeseł,
    było to jednak niepraktyczne i nie spełnialo swojega zadania,bo krzesła rozjeżdżały się po posadzce.

    Będąc dzieckiem samotnikiem pochłaniałam tony książek z biblioteki Dziadków.
    Nikt nie miał nade mną żadnej kontroli i wiele z nich przeczytałam stanowczo za wcześnie.
    Jedną z nich było "Bez oręża" Zofii Kossak-Szczuckiej.
    Oczarowała mnie ta powieśc,a miałam chyba 10 lat.
    Czytałam ,chłonęłam ,zainteresowałam się Wyprawami Krzyżowymi ,zeby dowiedzieć się,że tak nie było.
    Pamiętam swoje niedowierzanie,które zresztą pokutuje we mnie do dzisiaj.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ojej, alescie niezadowoleni ! Pewno, ze dawniej bylo lepiej, bo to MY bylismy dziecmi !
    A teraz... "o tempora, o mores" jak kilka lat temu powiedzial Cyceron.
    Aniu B. pocieszam Cie, ze moje dziecko w podstawowce gralo w gume (teraz sa do kupienia tekie bardzo kolorowe), na widoczki co prawda nie bylo mody, ale robily dziewczynki bizuterie z paciorkow, jak kiedys Ania Shirley !

    OdpowiedzUsuń

 
blogi